Im dłużej zastanawiamy się nad kryzysem praworządności w naszym kraju, tym więcej odkrywamy przyczyn, z których jedne pojawiają dziś, inne zaś sięgają swoimi korzeniami czasów PRL-u. Wskazywanie na te ostatnie jest uzasadnione dlatego, że bardzo wielu prawników, a więc sędziów, prokuratorów czy adwokatów zostało uformowanych w uniwersytetach, w których wykładano prawo w oparciu o marksizm-leninizm, co musiało pozostawić określone ślady, czasem, niestety, trwałe.
A nie chodzi tu o biegłość prawnika w poruszaniu się po przepisach, lecz o rzecz najważniejszą, o jego nastawienie do wykonywanej pracy, do tego, co nazywamy etosem zawodowym. Jakie tu wchodzą w grę główne kryteria i naczelne wartości? Komu ma służyć prawnik?
Zacytujmy treść obowiązującej dziś przysięgi sędziowskiej: „Ślubuję uroczyście jako sędzia sądu powszechnego służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej, stać na straży prawa, obowiązki sędziego wypełniać sumiennie, sprawiedliwość wymierzać zgodnie z przepisami prawa, bezstronnie według mego sumienia, dochować tajemnicy państwowej i służbowej, a w postępowaniu kierować się zasadami godności i uczciwości.” Czytamy dalej, że składający ślubowanie może na końcu dodać zwrot: „Tak mi dopomóż Bóg.”
Przysięga ta wydaje się bardzo bogata w treść, patriotyczna, a nawet pobożna, bo jest mowa i o Rzeczypospolitej Polskiej, i o strzeżeniu prawa, i o sumieniu, i o godności i o Bogu. Mimo to coś tu nie gra, czegoś tu brakuje. Czytając ten tekst wielokrotnie nagle uświadamiamy sobie, że nie ma tego, co powinno być na pierwszym miejscu, bo nie ma kogoś, komu sędzia ma służyć. Owszem, jest mowa o służbie Rzeczypospolitej i o prawie, ale nie ma nic o zasadniczym podmiocie prawa, jakim jest człowiek. Bez tego podmiotu służba państwu jest albo pustosłowiem, albo wręcz zagrożeniem dla konkretnego człowieka. Przecież prawo ma służyć człowiekowi zagrożonemu przez jakąś niesprawiedliwość, tak jak medycyna ma służyć ludzkiemu zdrowiu trawionemu przez chorobę, a edukacja ma pomóc w zdobywaniu wiedzy. To jest sens tych zawodów, które nazywamy górnolotnie, ale słusznie – powołaniem.
Ktoś powie: przecież to powinno być oczywiste, że w prawie chodzi o człowieka. Nic podobnego! To nie jest oczywiste, bo prawo bardzo sprawnie funkcjonowało w systemach totalitarnych, takich jak komunizm czy niemiecki nazizm, gdzie nie chodziło o człowieka, a tylko o państwo lub ideologię. Na tym właśnie polega pułapka tzw. państwa prawa, że pomija człowieka jako podmiot tego prawa. Dlatego nie wystarczy mówić o prawie, trzeba jeszcze doprecyzować: dla kogo jest to prawo i kto jest jego podmiotem.
Niewiele tu wnosi fragment o kierowaniu się przez sędziego zasadami „godności i uczciwości”. Bo nie wiemy, czyjej godności. Sędziego, poszkodowanego, oskarżonego? Dlaczego wprost nie mówi się o godności człowieka skrzywdzonego? Pojęcie godności stało się dziś przy wielu okazjach takim wygodnym mówikiem, który konkretnie do niczego nie zobowiązuje. Zaiste dziwna to przysięga, chyba wyraz jakiegoś konsensusu, gdzie sztucznie pozlepiano różne wątki, zapominając o tym, co dla pracy sędziego jest najważniejsze.
Popatrzymy na zawód prawnika od strony wykształcenia, jakie młody człowiek odbiera studiując prawo i kim w oczach wydziału ma być. Jest to zamieszczany dziś na stronach internetowych uczelni tzw. profil absolwenta. Oto jeden z takich profili absolwenta prawa (Wydział Prawa i Administracji UW). Składa się on z trzech części. Po lekturze przecieramy oczy ze zdumienia, bo część pierwsza i trzecia jest nie na temat, dotyczy tego, gdzie absolwent może być zatrudniony, (np. wymiar sprawiedliwości, obsługa prawna podmiotów gospodarczych, notariaty, administracja państwowa i samorządowa etc.), ale nie tego, kim ma być. O tym zdaje się mówić część druga, ale jakże to ubogie.
Dowiadujemy się tu tylko o umiejętnościach zdobytych przez absolwenta, w skład których wchodzi „... umiejętność rozumienia tekstów prawnych, posługiwania się regułami logicznego rozumowania, interpretowania przepisów oraz możliwość dalszego specjalizowania się w dowolnej dziedzinie prawa.” I to wszystko. Absolwent prawa to osoba, która zna język prawniczy i rozumie teksty prawnicze, logicznie rozumuje, potrafi interpretować przepisy. I na tym koniec. Ani słowa o etosie zawodowym, o służbie, o powołaniu, o odpowiedzialności, o sprawiedliwości. Absolwent prawa to technik-prawnik, on wie, jak ta (bezduszna) maszyna prawna działa, i jako specjalista w tym zakresie jest do wzięcia. Czy to jednak nie za mało? Przecież prawo jest narzędziem, przy pomocy którego można dokonać wielu krzywd, wystarczy coś podporządkować takiemu a nie innemu przepisowi, a zależy to od woli sędziego, czyli od jego etosu. Gdzie miał ten etos w sobie wypracować, od kogo się nauczyć? Przecież nie od tych, którzy jako sędziowie ślubowali aż do roku 1989 wierność ustrojowi PRL, czyli komunizmowi. A jakiego etosu nauczają dzisiejsi specjaliści? Profil absolwenta nic na ten temat nie mówi.
Kryzys praworządności w naszym kraju generowany jest przez system, którego aksjologia daleka jest od troski o dobro konkretnego człowieka. Dawniej ideologia, a dziś formalizm prawny sprawiają, że zawód prawnika bardzo łatwo mijać się może z powołaniem. A przecież prawo nie działa samoczynnie, za sterami siedzi człowiek. Dlatego trzeba drążyć temat i pytać o sprawy fundamentalne, a profesorowie, sędziowie, prokuratorzy niech odpowiadają, niech tłumaczą, komu tak naprawdę służy dziś prawo? Jaka etyka obowiązuje prawników? Czy prawo to tylko kwestia techniki? Czy ktoś prawników wychowuje? Bo czasem to aż żal na nich patrzeć, a jeszcze trudniej słuchać.
Piotr Jaroszyński