Z prof. Piotrem Jaroszyńskim, kierownikiem Katedry Filozofii Kultury Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Minęła 200. rocznica urodzin Juliusza Słowackiego, jednego z naszych narodowych wieszczów. Co w jego twórczości jest stale aktualne?
- Poezja tej miary twórcy, jakim był Słowacki, stanowi trwały element naszej narodowej kultury, a więc naszego polskiego ducha, i stąd, jak długo istnieć będziemy jako Naród Polski, tak długo twórczość ta będzie dla nas aktualna. Mówiąc dokładniej: Polakami jesteśmy nie tylko poprzez korzenie rodzinne lub przynależność państwową, bo to zdecydowanie za mało, ale poprzez kulturę, na którą składa się poezja. Proces polszczenia przebiega za sprawą kontaktu z narodowymi arcydziełami, które w nas przenikając, formują naszą wrażliwość, nasz etos, nasze myślenie. W przypadku poezji zwrócić należy szczególną uwagę na język, bo on jest tym materiałem, w którym pracuje artysta, a język jest najdoskonalszym z ludzkich środków wyrazu i porozumiewania się. Stąd właśnie wielka poezja to nie tylko poruszanie wielkich spraw, ale również zaszczepianie wielkiego, czyli trafnego i pięknego, języka. A choć niektóre sprawy straciły na aktualności, zaś język brzmieć może czasem archaicznie, to jednak są one dla nas odniesieniem, poprzez które możemy rozpoznawać naszą aktualność obecną, jaka wkrótce też stanie się przeszłością. Jeśli naród jest rzeczywistością historyczną, to ciągle, na nowo musi odczytywać swoją przeszłość, a tę poznaje za pośrednictwem arcydzieł, by ją na nowo przeżywać. Słowacki był poetą na wskroś polskim, podejmował najważniejsze polskie tematy, rysował dla nas przyszłość, przewidział, że Polak zostanie Papieżem, bo nad Polską czuwa Boska łaska, która nie pozwoli nam zginąć.
"Na przestrzeni długich lat naszej niewoli narodowej nie było w Polsce wolnego człowieka, który by poczucia tej wolności nie zawdzięczał Jemu, który by krzepiącego napoju nie pił chciwie z otwartej i żywej zawsze krynicy jego poezji, wyniesionej na szczyty Piękna i nie znającej kompromisu tam, gdzie chodziło o Prawdę, dla Polski zbawienną" - pisał o Słowackim w 1927 roku Zdzisław Dębicki. Czy potwierdzi Pan te słowa?
- Słowacki był poetą, którego nie tylko poruszało piękno choćby polskiej przyrody, ale który również podejmował potężną pracę myśli w takich obszarach, jak cywilizacja czy narodowość. Pamiętajmy, że był to człowiek wykształcony, chodzi tu zarówno o atmosferę domową (jego ojciec, Euzebiusz, był profesorem literatury najpierw w Liceum Krzemienieckim, a potem na Uniwersytecie Wileńskim), jak i o wysoki poziom szkół, do których Juliusz uczęszczał - było to gimnazjum pozostające pod kuratelą wspomnianego uniwersytetu, jak i sam uniwersytet. A choć Słowacki studiował na Wydziale Nauk Moralnych i Politycznych, by w końcu uzyskać dyplom obojga praw, to słuchał również wykładów znakomitych profesorów, takich jak M. Bobrowski (egzegeza, łacina), literatura polska (L. Borowski), filozofia (A. Dowgird), malarstwo (J. Rustem), muzyka (J. Renner) etc. Doskonale znał łacinę, angielski i hiszpański. Bardzo dużo czytał. W ogóle, gdy przyglądamy się bliżej naszym wieszczom, takim jak Słowacki, Mickiewicz, Krasiński, Norwid, to widzimy, że ci ludzie bardzo dużo czytali, że studia to był dopiero początek edukacji, później trzeba było sobie na własną rękę organizować życie intelektualne poprzez lekturę i odpowiednie środowisko. Dziś większość naszych magistrów po studiach oddycha z ulgą, że nie musi już czytać, chyba że gazety. Ale tamto pokolenie (a właściwie pokolenia, bo nawyk czytania przez całe życie miała we krwi również nasza inteligencja międzywojenna) było autentyczną elitą, która całe życie musi zachować prężność intelektualną, a to wyrabia czytanie. Słowacki więc bardzo dużo czytał i myślał, szczególnie zaś interesowały go sprawy dotyczące religii i narodowości. Uważał, że narodowość jest najpełniejszą formą życia społecznego. I właśnie Narodowi Polskiemu przypisywał szczególną rolę w odkryciu wolności, za czym iść miała misja jej głoszenia. Chodziło tu o wolność duchową, wywodzącą się z religii, którą Polacy otrzymali od Boga, a dla której zagrożeniem jest pogański autokratyzm Francuzów i rosyjski carat ("II-gi list do ks. Adama Czartoryskiego"). Wolność ducha nie może spełniać się wbrew prawdzie, wbrew dobru i wbrew Bogu. Znajdujemy się tu na antypodach nie tylko systemów despotycznych, ale i współczesnego liberalizmu. A ponieważ Słowacki treści te przekazywał za pomocą urzekającego języka, to stawały się one polskim chlebem powszednim, tym, czego na pamięć uczy się młodzieniec, recytuje żołnierz, wspomina starzec. Słowacki pomógł nam wyartykułować oryginalnie polskie rozumienie wolności.
Juliusz Słowacki był twórcą tzw. filozofii genezyjskiej mówiącej o ewolucji świata od materii do czystego ducha. Na czym ona polega?
- Uważał, że wszystko zmierza ku coraz doskonalszej postaci bytu, a tym, co kształtuje poszczególne jestestwa, poczynając od materii nieorganicznej, poprzez materię organiczną i życie zwierzęce, jest duch. Praca ducha od początku zmierza do utworzenia najdoskonalszego ze stworzeń na ziemi, jakim jest człowiek: "W każdym kształcie jest wspomnienie niby przeszłej i rewelacya następnej formy, a we wszystkich razem kształtach jest rewelatorstwo ludzkości, śnicie niby form o człowieku. Człowiek był przez długi czas finalnym celem ducha tworzącego na ziemi" ("Genezis z Ducha", Dzieła, t. XIX, s. 18). Wszystko stworzone jest "przez Ducha i dla Ducha". Oczywiście z punktu widzenia filozoficznego widać tu wątki zmodyfikowanej metempsychozy, czyli poglądu o wędrówce dusz, co głosili pitagorejczycy i Platon, a co nie przystaje do katolicyzmu, bo każdą duszę odrębnie stwarza Bóg. Niemniej jednak pamiętajmy, że były to czasy panowania heglizmu, że sam Słowacki pozostawał pod silnym wpływem gnostyka - Andrzeja Towiańskiego, że Kościół katolicki przeżywał wówczas kryzys, więc był to głos, który autentycznie szukając odpowiedzi na najważniejsze ludzkie pytania, mieścił się w ramach panujących wówczas konwencji rozprawiania na te tematy. Z naszych trzech wieszczów największą przytomność umysłu i katolicką ortodoksyjność zachował głównie Zygmunt Krasiński.
Czy zgodzi się Pan z opinią, że Słowacki obok Cypriana Kamila Norwida należy do jednych z największych mistyków poezji polskiej?
- Poezja dlatego jest bliska mistyce, oczywiście wielka poezja, że jedna i druga szuka sposobu na wypowiedzenie tego, co wprost wypowiedzialne nie jest. Chodzi tu o poznanie Boga, mówienie o Bogu lub pisanie o Bogu. Szukając tego, co ostateczne, stajemy wobec Tajemnicy, która wzbudza największe zainteresowanie, zapał, miłość, ale która nie daje się wypowiedzieć ani dotknąć. Słowo "mistyka" wywodzi się z greckiego "myo", to znaczy milczę. Dlaczego milczę? Bo tego nie da się wypowiedzieć, chociaż to jest. Można jednak mówić nie wprost, za pomocą metafory. Przecież Pismo Święte wypełnione jest głównie metaforami. A metafora to żywioł poezji, i stąd właśnie poezja, która otwiera się na Transcendencję, czyli na Boga, zbliża się do mistyki, czyli pomaga za pomocą słowa otworzyć się na to, co bezsłowne. I Norwid, i Słowacki to byli ludzie głęboko religijni, więc mając tak wielki dar pióra, ośmielali się wkraczać na tereny, które w dojrzałym okresie życia stają się najważniejsze.
Jakie cele i ideały łączą jego utwory z utworami Mickiewicza, Krasińskiego, Norwida?
- Bez wahania można powiedzieć, że wieszczom naszym przyświecały te same cele i te same ideały. Oni byli ulepieni z tej samej gliny, wyrastali w tej samej kulturze, rozumieli społeczne znaczenie swoich talentów, głównie w wymiarze narodowym i religijnym. Każdy z nich był Polską i dla każdego z nich rozbiory to był ból nad bóle. Wszystko, co robili, miało ostatecznie przełożyć się nie tylko na wolność, ale wręcz na nasze zmartwychwstanie. Stąd właśnie ich patriotyzm tak mocno zabarwiony jest religijnością. Ze szczególnym pietyzmem odnosili się do polskiego słowa. Bo przecież po Kochanowskim dopiero nasi trzej wieszczowie nadali polskiemu językowi tak wielką moc mówienia i pisania, jakiej nasz język w takiej pełni nie znał. Byli to ludzie nie tylko natchnieni, ale głęboko wykształceni, prawdziwi humaniści, zdolni do podjęcia dyskusji czy wręcz polemiki z każdym, kto miał coś do powiedzenia i zdolny był do rozumienia, bez różnicy, czy to będzie Francuz, Niemiec czy Włoch, poeta, polityk czy profesor. Nasi wieszczowie należeli do czołówki elity europejskiej.
Dlaczego wciąż tak ważne jest, by młodzież poznawała gruntownie takie utwory Słowackiego, jak chociażby "Kordian", "Ksiądz Marek", "Balladyna" czy "Beniowski"?
- Gruntownie poznać wymienione tu utwory to najpierw mieć szansę zobaczenia i usłyszenia ich na scenie w teatrze klasycznym, czyli takim teatrze, w którym wszystko jest podporządkowane temu, aby wypowiadane słowo mogło w pełni zabrzmieć, wybrzmieć, zapaść w sercu i umyśle i pozostać z człowiekiem na całe życie. To jest pierwsze i podstawowe poznanie utworu jako dzieła żywego. Natomiast analiza teoretyczna jest czymś wtórnym, czymś, co w żadnym wypadku nie może zniszczyć wrażenia, jakie wynosimy z teatru. Dlatego analiza taka musi być przeprowadzona umiejętnie i z wyczuciem, tak aby wrażenie pogłębić o rozumienie i by za kolejną obecnością w teatrze jeszcze mocniej dzieło chłonąć. Te dzieła (z wyjątkiem Beniowskiego) były pisane dla teatru, tak jak nuty utworu Chopina służą nie do analizy, ale do słuchania koncertu w filharmonii. Dziś nie ma teatru klasycznego, a językoznawcy i teatrolodzy katują utwory naszych wieszczów, wypróbowują na nich swoje pomysły, strach iść do teatru, a młodzież dostaje drgawek na myśl o analizie utworu, zwłaszcza że nie miała okazji zasmakować jego piękna. Ale to jest celowe, to zniszczenie teatru i odwracanie uwagi od piękna i głębi polskiego słowa. To jest celowe. Dlaczego? Dlatego żeby w młodzieży nie obudziła się polska dusza, by nie miała okazji usłyszeć, jak nasza mowa może brzmieć, by na koniec dusza ta skurczyła się do wymiarów żołądka, który reaguje wyłącznie na niedosyt lub przesyt fizjologicznych doznań. I nic więcej. A przecież człowiek to coś więcej. Mówi o tym poezja Słowackiego.
Wczoraj odbyła się polska i światowa premiera filmowej "Balladyny" w reżyserii Dariusza Zawiślaka. Film, który miał uczcić 200. rocznicę urodzin narodowego wieszcza, w rzeczywistości uderza w niego, przedstawiając jego dzieło w prymitywnej karykaturze. Jak odbiera Pan takie działania?
- Nie jest zastanawiający sam film, jaki by nie był, bo to gatunek sztuki, który zupełnie już podupadł w sensie kulturowym, zastanawiające jest pytanie, po co twórcy filmu w ogóle powołują się na "Balladynę" i Słowackiego. Po co im to? Przecież "Balladyna", poza imionami własnymi, jest tu nierozpoznawalna, a na świecie Słowacki, poza bardzo, ale to bardzo małym gronem, jest po prostu nieznany. Po co więc taka zabawa w film, który nie jest prawdziwą "Balladyną" i którego autorem nie jest Słowacki? Odpowiedź jest jedna: jest to potężny kompleks małych ludzi, którzy na swych zbyt krótkich nóżkach chcą podskoczyć i usiąść na ramionach naszego wieszcza. Próbowali to robić za komuny, próbują i teraz. Skaczą i skaczą, i tylko się spocili, bo nie dorastają mu nawet do pięt. A co jest barierą? To, że kompletnie nie czują polskiej kultury i nie mają pojęcia o polskiej mowie. Przebierają się, udają, przedrzeźniają, pajacują - to wszystko, na co ich stać. Bo to są pajace, a ich miejsce jest w cyrku. Dziś film stał się cyrkiem, ale po co tam chodzić i to oglądać? Tym bardziej więc mamy palącą potrzebę reaktywowania polskiego teatru klasycznego, w którym wieszcz przemawiać będzie własnym głosem. I można być pewnym, że ktokolwiek tam trafi, będzie oczarowany.
Dziękuję Panu za rozmowę.
Nasz Dziennik, 05-06.09.2009
sw()krowom....