Jednym z największych i najtragiczniejszych malarzy współczesnych jest Vincent van Gogh. Urodził się w 1853 r. w niewielkiej wiosce holenderskiej w Brabancji, zmarł śmiercią samobójczą mając zaledwie 37 lat. Zostawił po sobie dzieła, które dziś stanowią główną atrakcję wielu muzeów świata i których ceny przekraczają milion dolarów.
Malarstwo van Gogha, to nie jest jeszcze to malarstwo, jakie sobie wyobrażamy myśląc o malarstwie współczesnym, nie jest to malarstwo abstrakcyjne. Obrazy van Gogha dotyczą świata, który możemy rozpoznać, jest tam przyroda, człowiek i niebo. Jednak nie jest to zwykła ilustracja, bo poza nią, poza barwą i kształtem, oddychamy jakimś przepotężnym dramatem, który rozgrywał się w twórcy, a który po dziś dzień udziela się oglądającym. Minęło ponad 130 lat od jego śmierci, a w dalszym ciągu trzeba ustawić się w długiej kolejce, aby obejrzeć stałą ekspozycję w Muzeum van Gogha w Amsterdamie, czy też wystawy tematyczne organizowane w innych muzeach. Dzieła van Gogha obejmujące ostatnią fazę jego twórczości z okresu kontaktów z Gauguinem obejrzałem w Art Institute of Chicago.
Przed wejściem na salę warto było zobaczyć krótki film biograficzny. Nie dlatego, aby poszerzyć swoją wiedzę, ale aby uświadomić sobie niesamowity wprost kontrast, jaki zachodzi między dziełem i jego reprodukcją. Choć dzisiejsza technika poszła bardzo daleko, to jednak obraz malarski broni się. Jest nie do skopiowania. Jest jeden jedyny.
Obrazy filmowe zaledwie przypominają oryginały. Następuje bardzo poważne obcięcie skali barw, ich soczystości, ich głębi, ich różnorodności. Obraz filmowy jest wyjałowioną pocztówką, obraz oryginalny wręcz żyje, mieni się, przemawia. Obraz filmowy jest dziełem masowym dla mas, obraz oryginalny zachowuje swą unikalność dla każdego z oglądających. Dotyczy to zwłaszcza takich obrazów, które są dziełem mistrzów barwy. Człowiek patrząc na taki obraz aż nie może uwierzyć, że ktoś inny mógł w zwykłej żółci słoneczników dostrzec aż tyle odcieni żółci, i nie tylko żółci, a dla których trudno jest znaleźć odpowiednie nazwy. Soczystość i różnorodność barw i ich odcieni sprawia, że oko nasze nie może od obrazu się oderwać. Chciałoby się patrzeć i patrzeć bez końca. Obraz filmowy nudzi się po kilku sekundach, dlatego musi nastąpić zmiana, obraz malarski wręcz odwrotnie, czas gra na jego korzyść, staje się dla oczu coraz bardziej interesujący, coraz bogatszy.
W sierpniu 1889 r. van Gogh, zamknięty w Zakładzie Saint-Rémy, pisze w liście do brata: „Wczoraj zacząłem trochę pracować – motyw z mojego okna – żółte ściernisko, które orzą, kontrast fioletowej zoranej ziemi i wiązek żółtej słomy, w tle wzgórza”. (V. van Gogh, Listy do brata, tłum. J. Guze, M. Chełkowski, Warszawa 1964, s. 532.) Nie widząc można sobie ten obraz wyobrazić, ale namalować tak, aby oddać to niezwykłe bogactwo barw – może tylko mistrz. Dzięki mistrzowskim arcydziełom lepiej widzimy rzeczywistość, która nas otacza. Gdy van Gogh oglądał przez okno pola południowej Francji, to przecież takie pola, ściernisko, słoma, świeżo odwrócone skiby ziemi – to wszystko jest też u nas. Patrząc na obraz Arles widzimy pejzaż polski. A cóż mówić o głębszej symbolice?
We wrześniu tego samego roku Vincent tak dzielił się przemyśleniami ze swoim bratem Theo: „Piszę do ciebie ten list w przerwach między malowaniem, kiedy czuję się zmęczony. Praca idzie dość dobrze – walczę z obrazem rozpoczętym kilka dni przed moją niedyspozycją, jest to żniwiarz, płótno całe żółte, okropnie grubo malowane, ale motyw był piękny i prosty. Widzę w tym żniwiarzu – niewyraźna postać, która w okropnym żarze miota się jak diabeł, żeby dać sobie radę ze swoim zadaniem – widzę w nim obraz śmierci, w tym sensie, że ludzkość jest zbożem, które się kosi. Jest to przeciwstawienie siewcy, którego malowałem przedtem. Ale w tej śmierci nie ma nic smutnego, wszystko dzieje się w pełnym świetle, w słońcu, które zatapia pejzaż w delikatnym złotym blasku”. (ibid., s. 537.)
Żniwiarz, orka i siewca, symbolizują cykle przyrody, ludzkiej pracy i ludzkiego życia. Za barwą, pejzażem i postaciami ukryta jest myśl.
Van Gogh pochodził z rodziny protestanckiej, jego ojciec był pastorem. W czasach młodości Vincent chciał iść śladami swojego ojca. Pierwsze listy do brata wypełnione są cytatami z Pisma Św., które komentował i głęboko przeżywał. W wieku 23 lat coś w nim pękło, zaczął potężnie uderzać o skały życia. Prawdopodobnie po matce miał dziedziczną epilepsję mózgową, która odezwała się w wieku dojrzałym. Mimo choroby i bardzo trudnych warunków materialnych przekuwał za pośrednictwem malarstwa ludzkie oblicze świata, który w nim żył. Obrazy sprzedawał za grosze. Z pewnością nie mógł przypuszczać, że po latach obrazy te kupić będą mogli tylko milionerzy, choć daj Boże, aby coś z tego jeszcze rozumieli.
Jakże dramatycznie brzmi fragment ostatniego listu: „Doprawdy, mogą za nas mówić tylko nasze obrazy. Mimo to jednak, mój drogi bracie, powiem ci to, co zawsze mówiłem, i powtarzam raz jeszcze z całą powagą, jaką dają wysiłki myśli starającej się najlepiej zrozumieć: uważałem zawsze, że jesteś czymś więcej niż zwykłym sprzedawcą Corota, że poprzez mnie masz udział w bezpośrednim powstawaniu pewnych płócien, które nawet w nieszczęściu zachowują spokój. [...] Za moje malarstwo płacę ryzykiem życia, ono zabrało mi połowę rozumu – dobrze – ty jednak nie jesteś marszandem, który handluje ludźmi, i możesz mieć swój udział, bo naprawdę postępujesz po ludzku, ale cóż z tego?”. (ibid., s. 586.)
Za człowieka przemawia dzieło, zwłaszcza takie, za które w jakiś sposób płaci się życiem. W tym wyraża się zarazem nasz dramat i nasza wielkość. Za tragicznym życiem van Gogha stało wielkie malarstwo. Dlatego warto z nim obcować.
Obecnie niezwykła wystawa „VAN GOGH Multi-Sensory Exhibition” gości w Łodzi (do 9 lipca br.)
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 5, Maj 2023