Zamożni katolicy w Polsce często wstydzą się swej zamożności, a przynajmniej czują się niezręcznie. Widzą wokół ludzi biednych i mają poczucie, że nie wypada mieć więcej od innych. Pamiętają też o słowach Chrystusa skierowanych do bogatego młodzieńca, że trudniej będzie wejść bogaczowi do nieba, niż słoniowi przejść przez ucho igielne. Z drugiej jednak strony, jeśli już jakoś się dorobili, zdają sobie sprawę, że życie w ubóstwie nie jest łatwe, a w dodatku bywa upokarzające. Jak to więc właściwie jest z tym ubóstwem i zamożnością? Czy zamożności rzeczywiście należy się wstydzić i nawet ją ukrywać, a z ubóstwa należy być dumnym? Problem to poważny i aktualny. Ponieważ wiele aspektów zostało wyraźnie poprzekręcanych, czy to z powodu złej woli, czy ignorancji, musimy więc spokojnie problem ten rozważyć.
Św. Tomasz z Akwinu pochodził z rodu hrabiowskiego. Choć rodzice bardzo wcześnie przeznaczyli go do stanu duchownego i wysłali, gdy miał zaledwie pięć lat, do klasztoru benedyktynów na Monte Cassino, to jednak nie podobała im się późniejsza decyzja Tomasza o przejściu do żebraczego zakonu dominikanów. Mieli bowiem na oku korzystniejsze dla niego i dla rodziny stanowisko opata benedyktynów. I ten właśnie św. Tomasz powie: „Ubóstwo jest rzeczą piękną, pod warunkiem jednak, że jest dobrowolne i płynie ze szlachetnych motywów". (Contra Impugnantes Dei cultum et religionem c. 6, ad primum). Ubóstwo pod przymusem lub z powodów nieszlachetnych jest czymś złym!
Gdy więc chcemy ocenić ubóstwo, nasze polskie ubóstwo, to musimy najpierw zobaczyć, czy jest ono dobrowolne. Okazuje się, że w większości przypadków nie jest dobrowolne, że system został tak skonstruowany, aby ludzi zubożyć, najpierw przez pozbawienie ich własności (kradzież na skalę państwową pod pretekstem tzw. nacjonalizacji), a następnie przez przetrzymywanie ludzi na poziomie minimum socjalnego. Praktyki te, właściwe dla ustroju zwanego tyranią, znane były już starożytnym.
Charakteryzując sposoby utrzymania tyranii, mówi na ten temat w swej Polityce Arystoteles. Tyran nie tylko nie dopuszcza do steru ludzi wybitnych, nie pozwala im na zdobycie głębszego wykształcenia ani na nic, co wytwarza w ludziach poczucie własnej godności i co rodzi między nimi wzajemne zaufanie (zakaz stowarzyszeń, rozpowszechnione szpiegostwo), lecz ponadto celowo poddanych zubaża, przede wszystkim dlatego, że potrzebuje środków na utrzymanie straży, ale także dlatego, że ludzie, zabiegając o podstawowe środki do życia, są nieustannie zajęci i nie mają czasu na knowania. Zubożenie może być dokonane gwałtem lub pokojowo, np. przez nałożenie wysokiego podatku.
W Syrakuzach - kontynuuje Stagiryta - za Dionizosa (tyrana) w ciągu pięciu lat obywatele wpłacili cały majątek jako podatek (Polityka, V, 9). Nie można więc mieć wątpliwości, że ubóstwo, do którego człowiek został zmuszony, jest czymś złym. Nie wolno się z nim wewnętrznie zgodzić, ponieważ jest ono oznaką potraktowania człowieka jako rzeczy albo jako żywego narzędzia (niewolnika). Jest ono znakiem, że tyran (państwo) ma wobec człowieka jakieś ukryte plany i dlatego najpierw pozbawia go oparcia w majątku (czy różnych odmianach własności prywatnej), by potem dysponować nim jak zabawką. Takiego przymusowego ubóstwa nie usprawiedliwią żadne „szlachetne" cele w rodzaju „sprawiedliwości społecznej", ponieważ sam fakt wprowadzenia przymusu sugeruje, że cele są pozorne i mają nas wprowadzić w błąd. Ubóstwo musi być dobrowolne, aby było dobre.
Może być jednak dobrowolne i złe, gdy jego cel jest nieszlachetny. Takie będzie ubóstwo wynikające z lenistwa, z chęci życia na cudzy rachunek, z liczenia na ludzką naiwność. Przyczynia się ono do stosowania brzydkiej formy szantażu moralnego: ja nie mam, ty masz, to mi daj, a jak nie dasz, to nie jesteś czuły na ludzkie nieszczęście. Jest to ubóstwo dobrowolne, ale płynące z motywów nieszlachetnych - jest więc złe. Z taką sytuacją spotkać się możemy na ulicy, gdy matka z dzieckiem żebrze, a co pewien czas mąż (?) zabiera utarg i idzie do baru na piwo.
W dzisiejszej sytuacji, przejściowej, z ciągłym zagrożeniem nawrotu socjalizmu, bycie zamożnymi jest dla nas wyzwaniem, ponieważ jest to krok nie tyle ku demokracji (bo słowo to zostało doszczętnie zmanipulowane), ile ku suwerenności, która w skali narodu oznacza niepodległość. Mamy prawo posiadać, chociażby dlatego, że jeśli ktoś z nas uzna, iż chciałby nic nie mieć, to na taki gest go stać (!). Nie można jednak być ubogim z przymusu, nie godzi się być ubogim dla celów nieszlachetnych; pierwsze jest autentycznym ubóstwem, następne zaś są po prostu dziadostwem.
Nie wolno nam dopuścić do tego, aby u nas przedłużał się stan dziadostwa. Ubóstwo to nie to samo co dziadostwo!
Ubóstwo dobrowolne było często wyrazem miłości do Boga. Człowiek uważał, że będąc ubogim, pełniej może się modlić, ponieważ posiadanie wielu przedmiotów i ciągła troska o nie rozprasza. Podobnie stan bezżenny dla wielu osób może być godny wyboru, gdyż mają wówczas więcej czasu dla innych. Nie można jednak w skali narodu żądać, by wszyscy byli ubodzy i pozostawali w stanie dziewiczym. Przeciwnie, naród musi być na tyle zamożny, aby stać go było na utrzymanie stanu duchownego oraz tych, którzy poświęcają swe życie niewymiernemu materialnie badaniu prawdy czy tworzeniu piękna.
Dziadostwo natomiast, choć osobiście, w jakimś przynajmniej stopniu, może być niezawinione, budzi najpierw litość, ale po głębszym zastanowieniu się - niepokój i podejrzenia. Szczególnie wtedy, gdy zaczyna przybierać rozmiary masowe. Świadczy bowiem albo o demoralizacji, albo o podtrzymywaniu ustroju, który starożytni określali mianem zwyrodniałego (tyrania, oligarchia, ochlokracja; Arystoteles, Polityka, III, 4). Źródła zła są wówczas trudniejsze do zidentyfikowania, nie mówiąc już o ich odkażeniu. Gdy bowiem podtrzymywanie biedy jest częścią strategii ideologicznej i zaangażowane są do tego instytucje państwowe, wówczas pojedynczy człowiek ma niewielkie szanse.
Chrześcijaństwo w odróżnieniu od socjalizmu odwołuje się do cierpienia, którego geneza jest egzystencjalna, natomiast socjalizm odwołuje się do ubóstwa, którego geneza jest społeczna. Cierpienie egzystencjalne jest nie do usunięcia, nawet jest konieczne z uwagi na status życia człowieka na ziemi, natomiast ubóstwo jest do usunięcia, ale paradoksalnie jest ono podtrzymywane sztucznie, ponieważ ma stanowić usprawiedliwienie dla systemu, który znajdując dla siebie racje bytu w dziadostwie, mami dostatkiem, ale nie zamierza doń doprowadzić, bo wówczas byłby zbędny.
Gdy więc z powodu przemian nie da się utrzymać na szeroką skalę dziadostwa, wówczas odgórnie projektuje się bezrobocie, które przekracza jakąkolwiek logikę; tyle jest przecież u nas do zrobienia i nie wiedzieć czemu aż tylu mamy bezrobotnych. Tymczasem oni są potrzebni z racji ideologicznych, mają usprawiedliwić obecność socjalizmu, który stanowiąc religię à rebours (szczególnie chrześcijańską), przekręca zarówno soteriologiczny sens cierpienia, jak i mami przyszłym rajem na ziemi. W chrześcijaństwie raj jest pewną metaforą służącą na określenie przyszłego zjednoczenia z samym Bogiem, i to zjednoczenia osobistego, w socjalizmie natomiast raj oznacza zniesienie dziadostwa w bliżej niesprecyzowanym czasie dla bliżej niesprecyzowanych ludzi.
Nie można zapominać, że ideologia socjalizmu jest ateistyczna. O ile więc w chrześcijaństwie poprzez ubóstwo człowiek może z większą intensywnością kierować serce i myśli ku Bogu, o tyle celem zaprowadzania powszechnego dziadostwa jest wymuszenie na ludziach niewiary. Dziadostwo jest do tego środkiem: dziad najpierw złorzeczy Bogu, bo jest mu źle, później zaś z powodu postępującej apatii i bezsilności zaczyna wierzyć nowym bogom i nowej „religii". W ten sposób przymusowa bieda przestaje być problemem osobistym, lecz staje się politycznym, a następnie ideologicznym. Dziadostwo jest ostatecznie narzędziem walki z religią.
Jako katolicy dążmy więc do zamożności tak, aby niektórzy z nas mogli być ubodzy. Bo nie zamożność jest zła, ale robienie z niej złego użytku. Również i bieda nie jest zła, jeśli jest dobrowolnym i szlachetnym ubóstwem. Gdy natomiast staje się dziadostwem, to musimy bardzo uważać, czy aby ktoś nie chce nas do czegoś użyć. A dziś wiele ideologicznych przynęt jest porozrzucanych po świecie. Nie dajmy się więc nabrać na dziadostwo, nie bójmy się zamożności.
Piotr Jaroszyński
"Naród tylu łez..."
Jest pan wspaniały i pana koledzy po fachu, każdego dnia dziękuję Bogu, że Radio Maryja odkryło przede mną tajemnicę istnienia takich ludzi jak Pan i że mogę podziwiać wasze nauki.