Trwający od wielu miesięcy nacisk na władze w postaci listów, protestów, apeli, marszów, manifestacji w obronie Radia Maryja i Telewizji Trwam przynosi już pewne skutki, choć jesteśmy dopiero w połowie drogi. Ale i skala protestu, właściwie niespotykana poza ruchem "Solidarności" z lat 80., jest niezwykła. Przecież swojej dezaprobacie i oburzeniu dają wyraz Polacy nie tylko w kraju, ale i na całym świecie, a są ich tysiące, setki tysięcy, miliony. Ponad 120 manifestacji obejmujących również takie miasta jak Nowy Jork, Bruksela czy Chicago, nie mówiąc już o wielusettysięcznej manifestacji w Warszawie, musi robić wrażenie, władza zaczyna się bać. Ale czy faktycznie zaczyna ustępować?
Wariant awaryjny
Naiwny ten, kto myśli, że władza ot tak, po prostu przyzna Telewizji Trwam miejsce na cyfrowym multipleksie i sprawa będzie załatwiona, jak przystało na ustrój demokratyczny i kraj w zdecydowanej większości katolicki. Władza wie, że demokracja to tylko fasada, za którą toczy się potężna walka o wpływy, pieniądze i dusze. A ponieważ jednym z najważniejszych stymulatorów tej walki są media, dlatego nie zamierza niczego ułatwiać. Co jednak robić, gdy temat coraz mocniej przecieka do opinii międzynarodowej, protesty nie maleją, ale rosną, i za bardzo nie widać ich końca. Uradzono więc wariant awaryjny, do którego krokiem wstępnym jest podniesienie opłat za koncesje radiowe i za miejsce na telewizyjnym multipleksie cyfrowym. Nie ogłoszono jeszcze, że Telewizja Trwam może otrzymać takie miejsce, ale podniesiono stawki tak drastycznie, żeby sama z niego zrezygnowała, jeśli byłoby jej przyznane. Zrezygnowała dlatego, że nie będzie mogła udźwignąć ciężaru opłat. W ten sposób prawo do nadawania cyfrowego będzie takim samym prawem jak prawo każdego z nas do zakupu willi z podgrzewanym basenem: każdy może kupić, tyle że z tego "możenia" nic nie wynika, przynajmniej dla większości.
Ten wariant jest pomyślany z iście wschodnią chytrością. Nakłada się tu niechlubna tradycja walki przeciwko polskości ze strony rosyjskiego caratu, pruskiego kulturkampfu, niemieckich i sowieckich okupantów i komunistycznej PRL. Do walki tej organizowano nie tylko przemoc, ale również prawo. Pamiętajmy, że totalitaryzmy to były państwa prawa, co do joty, ponieważ wszystko musiało działać jak w zegarku, którego mechanizm miał za zadanie skruszenie i zniszczenie polskiego Narodu. Jedną z form tej walki była opresja finansowa w postaci nadmiernych podatków lub różnego rodzaju opłat, nie mówiąc już o konfiskacie majątków czy niemożliwości ich sprzedania. W te właśnie praktyki wpisują się obecne plany rządzących, ponieważ skala podwyżek za koncesję dla Radia Maryja i za częstotliwości dla Telewizji Trwam nie posiada realnego uzasadnienia i jest jawnie niesprawiedliwa. Nic więc dziwnego, że w reakcjach wielu komentatorów mówi się nie o podwyżce, ale o domiarze, haraczu lub po prostu o stawkach zaporowych.
I ma to swoje uzasadnienie. Domiar to podatek wprowadzony w czasach PRL. Miał znaczenie ideologiczne, bo jego celem było niszczenie prywatnej przedsiębiorczości. Haracz to opłata pobierana przez najeźdźców pod pozorem opieki i zapewnienia bezpieczeństwa. A wreszcie stawka zaporowa to taka stawka, której wysokość jest tak duża, że nie da się jej zapłacić. Czy z podobnym zjawiskiem nie mamy do czynienia w przypadku Radia Maryja i Telewizji Trwam? Przecież te nowe opłaty jednocześnie mają zadusić przepływ niezależnego od władz sposobu myślenia, a co za tym idzie - sposobu organizowania życia publicznego, mają także ułatwić władzom przejęcie kontroli nad katolicką większością naszego społeczeństwa, a wreszcie mają doprowadzić do zapaści finansowej Radia Maryja i Telewizji Trwam, których działalność opiera się głównie na wsparciu niezamożnych słuchaczy i telewidzów, a nie na operacjach finansowych wielkiego biznesu. Jednym słowem, posunięcie władz w sprawie podniesienia opłat za częstotliwość i koncesję jest przemyślane, tyle że z całą perfidią.
Nowa odsłona
Bo przecież na zdrowy rozum: dla władz, które dysponują budżetem całej Polski i które zdążyły już zadłużyć kraj na ponad bilion złotych, zyski z opłat koncesyjnych są niewielkie. Milion, dziesięć milionów, sto milionów - to w skali państwa ciągle niewiele. Natomiast urzeczywistnianie ustroju, w którym realizowane są pewne zasady i prawa zwane demokratycznymi, a w przypadku konkretnego kraju, prawami człowieka czy prawami narodu, to rzecz niebagatelna, to cel nadrzędny. Tymczasem okazuje się, że władza zasady te i prawa ma za nic, a nawet korzysta z właściwych sobie uprawnień, by je po prostu deptać. Nie może być pluralizmu i wolności wypowiedzi i to w wymiarze publicznym w takim kraju, który jest historycznie państwem polskim i którego zdecydowaną większość stanowią katolicy, jeśli mediom, które do tej tradycji i do tej większości się przyznają, odmawia się realnie prawa do normalnego funkcjonowania, jeśli zwalcza się je wprost lub podstępnie próbuje doprowadzić do ich upadku. Wtedy ani nie można mówić o demokracji, ani o niepodległości. Powstaje system despotyczno-oligarchiczny powiązany z jakąś międzynarodową finansjerą i antynarodową ideologią. System bardzo groźny, który za nic ma prawa człowieka i prawa narodów.
Dopiero w takiej perspektywie widzimy, jak bezcennym skarbem są Radio Maryja i Telewizja Trwam. Jak w soczewce skupia się tu bowiem walka chrześcijaństwa z jakąś kolejną bezduszną odmianą totalitaryzmu, który żywi się sokami dawnych systemów, korzystając bezwzględnie z najnowszych osiągnięć techniki, w tym techniki medialnej. Dlatego broniąc Radia Maryja i Telewizji Trwam, musimy wiedzieć, jak wielka jest stawka i jakich metod, perfidnych i pokrętnych, choć ubranych w szaty prawa i schowanych za parawanem sztucznych uśmiechów, używa się do tego, by odebrać należne nam prawa. To wszystko musimy wiedzieć, by działając, nie popełnić błędu. Musimy błyskawicznie nazywać rzeczy po imieniu, odsłaniać metody, pamiętać o naszym celu. Nie ustępować i rosnąć, niech dołączają do nas kolejne miliony, niech budują prawdziwą jedność. Wtedy zło pęknie. Nie wytrzyma i pęknie.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 17 października 2012