Warszawski sąd uznał, że były poseł Witold Tomczak ponosi winę za zniszczenie instalacji znieważającej Ojca Świętego, ale odstąpił od wymierzenia kary. Sąd ponadto nałożył na byłego posła tzw. nawiązkę w wysokości 3 tys. zł oraz obciążył go 3,5 tys. zł kosztów sądowych...
– Rzeźba faktycznie została uszkodzona i były poseł Witold Tomczak wcale się tego nie wypierał. Co więcej, z takim zamiarem podjął wówczas swoją akcję. Sąd mógł więc potwierdzić, kto spowodował uszkodzenie rzeźby. Jednak w wyroku nie pojawia się tylko odniesienie do faktu uszkodzenia rzeźby, lecz również pojawia się pojęcie winy. A pojęcie winy ma nie tylko wymiar prawny, ale również i nade wszystko moralny i religijny. Wina odnosi się do czynu, którego intencją jest spowodowanie zła. Otóż pan Witold Tomczak miał na względzie wartości moralne i religijne, jakie obowiązują w naszym kręgu kulturowym, a które właśnie zostały świadomie i wręcz prowokacyjnie naruszone przez autora rzeźby i nagłośnione przez dyrekcję Zachęty. To po tej stronie leży zło i wina, a nie po stronie Witolda Tomczaka.
A sam werdykt?
– No cóż, automatycznie przychodzą na myśl czasy zaboru rosyjskiego, gdy niewinnym polskim patriotom radzono przyznać się do jakiejkolwiek winy, to wtedy car zmniejszy im karę. Bo kara i tak będzie. Więc tu też jest kara, gorsza od finansowej, bo moralna. Nie wiemy, czy sędzia zrobił to świadomie, czy nie zna naszych kodów kulturowych. W każdym razie wyrokiem tym pozostawił jakiś niesmak, jest w tym coś obcego. Taki wyrok nie budzi zaufania do instytucji sądu, którego wyroki będą tylko uznaniowo dobieranymi paragrafami. Sprawiedliwość to coś więcej niż paragraf.
Czy taka sytuacja byłaby możliwa, gdyby ktoś obrażał np. Mahometa?
– W tradycji kultury zachodniej sztuka posiada wyjątkowy margines swobody, bo ludzką rzeczą jest próbować i błądzić, a zwłaszcza w sprawach wiary nie może być przymusu. Ale świadome używanie sztuki do walki z religią, i to taką, która właśnie zapewnia każdemu wolność sumienia, jest wyrazem niskiej kultury – zarówno samych artystów, jak i ich promotorów. Dzieła takich artystów, przeważnie mierne od strony czysto artystycznej, lansowane są najczęściej za pomocą prowokacji, bo przecież wystawa owej rzeźby, której nazwiska autora lepiej nie wymieniać, była, zwłaszcza w tamtym czasie, prowokacją, a bez prowokacji wyrazem tępego pomysłu (przygniecenie Papieża kamieniem), w którym nie ma się czego dopatrywać, bo metafora równie ciężka jak ten kamień czy – mówiąc wprost – łopatologiczna. Na pewno w systemie cywilizacji sakralnej taka rzeźba by nie przeszła, kto wie, czy nawet nie z narażeniem życia jej autora. My musimy szanować naszą wolność sumienia, dla której zagrożeniem są artystyczne prowokacje i sądy, jeśli nie potrafią prawidłowo odczytać różnicy między winą i odpowiedzialnością.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik, 14 lipca 2016