Sejm został rozwiązany, czekają nas wybory. Ale przed wyborami jest jeszcze kampania wyborcza. Partie czy właściwie komitety wyborcze na różne sposoby próbują zjednać do siebie elektorat: spotkania, plakaty, spoty reklamowe, wywiady, dyskusje. Jednak w wielu mediach podkreśla się, że obecna kampania jest i będzie wyjątkowo "brudna." A co to znaczy "brudna"? To znaczy "niemerytoryczna", "pełna nienawiści" i "agresji".
Może to i racja. Ale w takim razie należałoby również zrezygnować ze słowa "kampania", które oznacza bitwę. Przed wyborami nie powinno być również bitwy przedwyborczej. Ot, po prostu, czysta informacja. Ale wówczas, z czego żyłyby media? Przecież to właśnie wiele mediów komercyjnych prowadzi nieustannie "brudną" publicystykę, serwuje "brudne" wiadomości, puszcza "brudne" filmy. A teraz nagle wszystko ma być "czyste" i "niewinne", "merytoryczne" i "rzeczowe". Takie postulaty można włożyć między bajki. Nie ma w nich odrobiny szczerości.
Problem jednak pozostaje, dlaczego walka przedwyborcza jest taka ostra? Odpowiedź jest banalnie prosta. Jest to walka o władzę. A walka o władzę zawsze była ostra. Dla zdobycia władzy ludzie niszczyli swoje życie rodzinne, zdradzali przyjaciół, tracili majątki, a nawet mordowali konkurentów.
Jest coś takiego w posiadaniu władzy, że człowiekowi w jakimś sensie może odebrać rozum, nie mówiąc już o sumieniu. Władza i jej okolice są niezwykle podatne na demoralizację i zaślepienie. Nie znaczy to, że każdy polityk jest złoczyńcą, ale łatwiej mu takim być niż przeciętnemu zjadaczowi chleba. W walce o władzę konkurenci stroszą się jak koguty i zaczynają się dziobać. Rośnie adrenalina, oczy robią się czerwone, przeciwnicy zaczynają skakać sobie do gardła. A tu nagle ktoś mówi, prosimy o walkę "merytoryczną", "bez emocji i nienawiści". Takiej walki w polityce nie ma. Oczywiście, jeden przeciwnik może być bardziej opanowany od drugiego, po jednym widać, co czuje, a po drugim nie, ale jeden i drugi są skoncentrowani i napięci, czekając na moment oddania lub odebrania ciosu.
Czy ta walka może być tylko "merytoryczna"? Walka merytoryczna albo sprowadzi się do ogólników, takich jak "chcemy, żeby w Polsce było dobrze, a ludzie zażywali szczęścia", "żeby umacniać demokrację, pluralizm i tolerancję", albo też zabrnie w szczegóły tego rodzaju: "w zeszłym roku było 14 koma pół procenta, a w tym roku mamy już 16 koma dwa procent wzrostu, choć równocześnie spadło z 12 koma jeden procent na 9 koma 8 procent, ale ponieważ gdzie indziej wzrosło z 6 koma 3 procent na 10 koma 6 procent, to w sumie mamy wzrost".
Dane "merytoryczne" są tylko elementem walki przedwyborczej, wcale nie najważniejszym. Dlaczego? Dlatego że walka przedwyborcza skierowana jest do tzw. elektoratu. Elektorat potrzebuje widowiska. Gdyby było inaczej, to konkurenci polityczni mogliby usiąść w dresach, a następnie wyłożyć spokojnie, bez uczuć, swoje poglądy. Jest niemal pewne, że 99 koma 9 procent telewidzów takiego "merytorycznego" programu by nie oglądało, gdyż już po minucie albo by usnęło, albo przeskoczyłoby pilotem na inny program.
Niektórzy boją się "brudnej kampanii". Bo to oznacza, że komuś coś się wyciągnie z jego politycznej "bieliźniarki". A komunistom i postkomunistom, oraz flirtującym z nimi liberałom sporo się nazbierało. Komuniści przecież dalej są czerwoni, pod fasadą dobrych manier, naprędce wyuczonych (widać, że to udawane), ukrywają wpływy Marksa, Engelsa i Lenina, których naukami prano mózgi na partyjnych szkoleniach. Próbują się dopasować do demokracji, która w ogóle nie leży w ich naturze. W ich naturze leży tylko "dyktatura proletariatu", czyli władza absolutna. Za nimi ciągle podąża nierozliczony PRL, i kręte drogi PRL-u bis. Mają się czego bać, bo w atmosferze przedwyborczej zwiększa się natężenie społecznej uwagi, a wtedy zbyt wielu Polaków mogłoby się dowiedzieć o tym, czego nie powinni wiedzieć.
Z drugiej strony to właśnie liberałowie rzucili hasło, że "pierwszy milion trzeba ukraść", niby pół żartem, pół serio. Najpierw było wesoło, ponieważ pieniądze niektórym przyszły nadzwyczaj łatwo, i można się było za nie nieźle pobawić, teraz jednak zrobiło się groźnie, gdyż wychodzą różne brudy, już nie tyle kradzieże, co powiązania, całe Szeherezady, jeśli nie labirynty powiązań. Jakaś jedność interesów ponad politycznymi podziałami, jakieś służby specjalne, rodzime i obce, jakieś konszachty i koligacje. Jest się czego bać.
Kampania wyborcza toczy się przede wszystkim w mediach, zwłaszcza w radio i w telewizji. Politycy zamieniają się w spikerów i aktorów. Jednym to wychodzi lepiej, drugim gorzej. Większość musi jednak włożyć jeszcze dużo pracy w to, żeby mówić na poziomie, żeby opanować kulturę polskiego słowa, a przynajmniej nie drażnić ucha. Ale w sumie to i tak lepiej, że walczą na słowa, niż gdyby mieli podrzynać sobie gardła czy sypać truciznę do zupy. Niech mówią, niech argumentują, niech walczą.
Tyle że wielu z nas, wyborców, i tak wie, bez kampanii, na kogo na pewno nie będzie głosować... i nawet najlepsza kampania oszustom nie pomoże.
Piotr Jaroszyński
Nasza Polska, 2007-09-19