Wielu z nas pamięta słowa wypowiedziane w UNESCO 2 czerwca 1980 r. przez św. Jana Pawła II o tym, że naród polski przetrwał lata niewoli, nie mając innego oręża niż swoją kulturę. W ten sposób papież podkreślił zarówno znaczenie polskiej kultury dla ocalenia naszej tożsamości, jak i jej wielkość.
A jeżeli mowa o latach niewoli, to tym bardziej rozpoznawalna jest literatura, o jaką chodzi, bo to właśnie tamta literatura miała taką moc.
Niezwykłą głębię, piękno i siłę naszej literatury dostrzegano już wcześniej, a wypowiedź papieża doskonale wkomponowuje się w cudowną tradycję wielkich Polaków. Jeden z naszych mistrzów pióra tak zauważał: „Poeci są wyrazicielami uczucia narodu, który żyje w przeszłości [...] mając głowę wykręconą w tył i oczy wlepione w mrok, gdzie jest jego moc, wielkość i sława”. Odciąć się od przeszłości, to pozbawić się źródeł siły, zwłaszcza jeśli ta przeszłość przemawia do nas za pośrednictwem geniusza. Mając na uwadze tę właśnie siłę biec trzeba do Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida jak do ożywczych źródeł, żadnego dnia nie spędzać bez przeczytania choćby jednej linijki z ich dzieł.
Więc jako Polacy musimy pamiętać o tej diagnozie z początków XX wieku, gdzie czytamy m.in.: „Literatura stała się cementem spajającym rozerwane części narodu. W Ameryce, w głębinach azjatyckiej Rosji, w rozproszeniu po Europie i po lądach jest ona tym czymś, co zastępuje polski konsulat, polskiego doradcę prawnego, polską szkołę i polski urząd”. W polskiej literaturze odnajduje swój świat takim, jakim był, jakim powinien być. Bez zanurzenia się w przeszłość odczytywaną słowem naszych pisarzy nie będziemy wiedzieć, kim jesteśmy i jakiej chcemy przyszłości. Ta literatura dodaje energii i zapału do działania, żeby mieć własne państwo i własną kulturę.
To pod wpływem tej literatury wywalczono niepodległość w 1918 r., to pod jej wpływem zbudowano w ciągu tylko dwudziestu lat silne państwo europejskie, pod jej wpływem walczono o Polskę najechaną przez wrogów; walczono do końca, by nawet śmierć była ziarnem nadziei dla kolejnych pokoleń.
Rzecz ciekawa, tę siłę polskiej literatury doceniali twórcy, którzy należeli do elity nie tylko życzliwych, ale i wrogich, bo gnębiących nas państw. Oto sławny w swoim czasie poeta i tłumacz rosyjski Konstanty Balmont w dniu uroczyście obchodzonego jubileuszu wygłosił mowę w rosyjskiej Akademii Umiejętności, gdzie najwięcej miejsca poświęcił zachwytowi nad polską poezją, a zwłaszcza nad twórczością Juliusza Słowackiego. Zabrał głos wtedy, gdy, jak czytamy: „wokoło gardzieli naszej okręcał się z furią i pasją powróz niewoli, kiedy posiepak przemocy gnębił nasze życie fizyczne, katował ducha pokoleń młodzieży, trzymał w umyślnej ciemnocie ogrom geniuszu lechickiego ludu. Tak, właśnie wtedy Konstanty Balmont nauczył się polskiego, by czytać polską poezję i w niej szukać drogi do piękna swojej twórczości i twórczości jego rodaków nieświadomych skarbu zawartego w polskim słowie.
Te śliczne spostrzeżenia, przykłady i refleksje pochodzą od Stefana Żeromskiego (Literatura a życie polskie). Są nam wskazówką również dziś, bo czasy na swój sposób też są trudne, a my przecież musimy być mocni, zgodnie z przesłaniem Juliusza Słowackiego:
„Boleścią moją powietrze zaklęte
Stało się mocą, bronią – pełne ducha...
I czasem do was gra jak harfy święte,
A czasem waszej odpowiedzi słucha”
(Beniowski)
Wieszczowie
Myśl polska doszła do najwyższego stopnia natężenia w XIX wieku za sprawą czterech wieszczów: Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego i Norwida. Tyloma tak wielkimi poetami w ciągu jednego półwiecza żaden naród nie może się poszczycić. My możemy. Nic więc dziwnego, że ich dzieła w kraju podbitym przez zaborców objęte były ścisłą cenzurą. Były to nazwiska zakazane. Zaborcy bali się, bali się strasznie tej myśli „gorszej dla nich od zarazy” (Pan Tadeusz). Bali się nie tylko zaborcy, boją się wszyscy, którzy podbijają nasz kraj. Jest bowiem w nas jakaś niezwykła siła, której nie mogą zdusić. Jest to siła kultury najwyższych lotów, tak wysokich, że sami nie mogą jej dosięgnąć, by nią żyć. A dla nas jest wszystkim.
Próbowali różnych sposobów. Zakaz publikacji, kara za posiadanie utworu, jak zsyłka na Syberię lub wilczy bilet dla ucznia – byle tylko w duszy Polaka nie zakwitły słowa Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida. Bo te słowa, jeśli płyną z duszy, jeśli poddane zostaną prawidłowemu procesowi artykulacji, stawiają nas na nogi, podnoszą nasze czoła, uwrażliwiają serca, uzbrajają w męstwo, oświetlają umysł. Fenomen niezwykły, jedyny, niepowtarzalny.
Słowa, które oskarżają i które demaskują, słowa, które bronią, dodają mocy, zapału, energii, przywracają tożsamość, odsłaniają misję i cel; słowa, które budzą, jeśli zaczynamy zasypiać. Jest w nich tysiąc lat Polski, dwa tysiące lat chrześcijaństwa, trzy tysiące lat kultury greckiej. Są i kolejne lata, tysiąclecia, na przyszłość, bo Polska nie może zginąć. Poezja naszych wieszczów to najcenniejszy skarb narodowy. Tam się rodzimy do bycia Polakami, stajemy się w ich słowie. Dlatego słowo to musi być ciągle obecne: w domu, w szkole, w przestrzeni publicznej, nawet w kościele, bo przecież do nich nawiązywał nie raz Prymas Tysiąclecia i św. Jan Paweł II. Te słowa nie mogą przestać do nas przemawiać.
Zresztą, dla śmiechu lub pogardy utarł się między zaborcami zwyczaj, by na ważniejsze stanowiska mianować tych, którzy są zaprzeczeniem zakresu ciążącej na nich odpowiedzialności. To jest działanie celowe, obmyślone z premedytacją do najmniejszego szczegółu.
Walka z krzyżem? Nic nowego. Oto co czytamy w utworze Krasińskiego: „Cieszmy się, bracia moi – Krzyż, wróg nasz, podcięty, zbutwiały, stoi dziś nad kałużą krwi, a jak raz się powali, nie powstanie więcej”.
Ale na to słyszymy odpowiedź: „Widziałem ten krzyż, bluźnierco, w starym, starym Rzymie – u stóp Jego leżały gruzy potężniejszych sił niż twoje – sto bogów, twemu podobnych, walało się w pyle, głowy skaleczonej podnieść nie śmiało ku Niemu – a On stał na wysokościach, święte ramiona wyciągał na wschód i na zachód, czoło święte maczał w promieniach słońca – znać było, że jest Panem świata”.
Zygmunt Krasiński dotykał spraw najistotniejszych. Napisana przezeń poezja sama nie może się dziś bronić, ale my możemy jej bronić. My możemy wystawiać jego dramaty, tak jak arcydzieła Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, w szkołach, w domach kultury, i w teatrach, jeśli tylko panuje tam duch polski. Polskie słowo trwa, musi trwać, musi wrócić, musi z nami ciągle być, aż wszyscy powiedzą: Galilae, oicisti! – Galilejczyku, zwyciężyłeś!
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, Nr 7, Lipiec 2020