Adam Mickiewicz opuścił Paryż 11 września 1855 roku. Oficjalnie miał zająć się badaniem położenia Bułgarów pod panowaniem tureckim; na takiej podstawie otrzymał potrzebne dokumenty. Nieoficjalnie chodziło o wsparcie idei organizowania polskich oddziałów do walki z Rosją, ponieważ trwała wówczas wojna turecko-rosyjska.
Kilka dni wcześniej wybrał się jeszcze ze swoimi dziećmi do lasku w Fontainbleau, «... żeby widziały tam sosny, jodły, rydze, co dla nas jest tak ciekawą rzeczą, jak dla was paryska wystawa». Dzieci nie miały już matki, bo Celina zmarła w marcu. Ostatnie lata życia Adama były bardzo trudne. Jednak to marzenie o wolnej Polsce sprawiło, że poeta zgodził się na podjęcie bardzo ryzykownej misji. Liczył się z tym, że może zostać zabity przez carskich agentów.
Do dziś nie wiadomo, czy zachorował na cholerę, czy zatruł się jakąś potrawą, czy faktycznie go otruto. Sprawa ta nie została wyjaśniona. Wieść o śmierci pisarza wstrząsnęła nie tylko Polakami. Należy pamiętać, że Mickiewicz był natchnieniem dla wielu ludów, które tak jak my walczyły o wolność. Nic więc dziwnego, że jak pisze Zofia Kossak w «Dziedzictwie», Mickiewicza odprowadzały w Konstantynopolu tysiące. Wśród nich Bułgarzy, Serbowie, Dalmaci, Czarnogórcy, Albańczycy, Włosi.
Znana jest wypowiedź Zygmunta Krasińskiego (ale przecież trzeba ją przypomnieć), który na wieść o śmierci Mickiewicza tak pisał w jednym z listów: «Pan Adam już odszedł od nas – na tę wieść pękło mi serce. On był dla ludzi mego pokolenia i miodem, i mlekiem, i żółcią, i krwią duchową. – My z niego wszyscy» (Do A. Sołtyka, 08.12.1855).
Narody muszą mieć odniesienia do postaci, które ogniskują w sobie czy to poprzez działalność, czy przez twórczość, całe bogactwo życia, z jego napięciami, marzeniami, bólem, szczęściem. Taką osobą był właśnie Adam Mickiewicz i to, jak się okazało, nie dla jednego pokolenia. Takie postacie nie muszą być świętymi, to są ludzie, których osobista droga życia była bardzo wyboista i nie raz się na niej potknęli. Ale nigdy nie tracili wewnętrznej uczciwości, nigdy nie tracili z oczu wielkiego celu, a swoim dziełem potrafili wyrazić to, co czują i myślą miliony, z którymi te miliony się identyfikują.
Krasiński kontynuował: «On nas był porwał na wzdętej fali natchnienia swego i rzucił w świat». Jakie to ważne, gdy człowiek może obcować z kimś, kto potrafi wyrwać z małości, z gnuśności, z biadolenia i narzekania, kto pokaże szeroki świat, gdzie są inne aspiracje i inne kryteria. «Był to jeden z filarów podtrzymujących sklepienie złożone nie z głazów, ale z serc tylu żywych i krwawych – filar to był olbrzymi, choć rozpękły sam, a teraz dołamał się i runął w przepaść, i całe sklepienie ono zadrżeć musi, i kroplami krwi z ran serc, z których złożone, płakać nad jego grobem». Musiało zadrżeć sklepienie narodu, który właśnie dzięki Mickiewiczowi, zniewolony i upodlony, nie zatracił swej dumy.
Kto tego nie widzi, nie rozumie, nie czuje, ten jest biednym, zagubionym człowiekiem. Musimy robić wszystko by twórczość Mickiewicza odzyskała należną jej rangę w szkole, w teatrze, na uniwersytecie i... w naszych domach. Kto by pomyślał, że w żadnym z teatrów warszawskich nie wystawiono «Dziadów».
Gdy wreszcie po wielu perturbacjach złożono w styczniu 1856 roku prochy Mickiewicza i jego żony Celiny do grobu na cmentarzu w Montmorency, uczestnicy uroczystości otwierali przez lata pieszczone woreczki, z garstką polskiej ziemi, i sypali ją na trumnę, sypali długo, aż znikła jakby ukryta pod bukietem ułożonym z samych serc.
Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski nr 1 styczeń 2016
1.Musiało zadrżeć sklepienie narodu, który właśnie dzięki Mickiewiczowi, zniewolony i upodlony, nie zatracił swej dumy.
2. Pozbawiona niezależności ciągłości historycznej Polska, w której religia była prześladowana a język tłumiony, stała się tylko pojęciem geograficznym. Ono samo nawet wydawało się dziwnie ogólnikowe, straciło określoność, zostało podane w wątpliwość przez teorie i roszczenia łupieżców, którzy dziwacznym skutkiem nieczystego sumienia uparcie negując przestępczość swojego układu, zawsze starali się pokryć Zbrodnię osłoną nieskazitelnej prawości. W poczuciu własnej cnoty najbardziej irytował ich fakt, że naród, ugodzony w serce, odmawiał zastygnięcia w nieczułym bezruchu.
Czytam takie teksty dzięki Panu Profesorowi, pozdrawiam.