Wakacje to czas koniecznego odpoczynku, zwłaszcza dla dzieci. Odpoczynek ten musi trwać długo, nie tydzień i nie dwa, lecz co najmniej dwa miesiące. Dlatego właśnie w naszej tradycji polskiej wakacje letnie trwają dwa miesiące. Chodzi o gruntowną regenerację sił. Czas nauki to dla dzieci czas ciężkiej pracy i to nie zawsze w najlepszych warunkach. Od poniedziałku do piątku uczniowie przebywają przez pięć albo i więcej godzin w szkole, w zamkniętych klasach, siedząc na nie zawsze ergonomicznych krzesłach.
Potem wracają do domu, gdzie przez kilka godzin trzeba odrabiać lekcje, znowu siedząc niezbyt wygodnie, najczęściej w małym pokoiku. Dziesięć miesięcy pracy w takich warunkach może fatalnie odbić się na zdrowiu. Dlatego dziecko musi mieć przerwę, musi mieć długie wakacje. Ale jakie? Jak najlepiej ten czas spędzić?
Odpowiedź nasuwa się sama. Musi to być czas spędzany na łonie przyrody: rozległe łąki, wzgórza, góry, lasy, rzeki lub rzeczki, jeziora, morze; na świeżym powietrzu, przy dużej aktywności fizycznej, tak by ten osłabiony organizm nabrał sprężystości, by odzyskał witalność, by zaczęły w pełni funkcjonować wszystkie zmysły: oczy, uszy, powonienie, dotyk, smak; a wreszcie, by młody człowiek zobaczył świat wokół siebie, piękny, różnorodny, ciekawy, by się weń zanurzył, zainteresował, zachwycił.
Jednak przychodzą upragnione wakacje, a dzieci się... nudzą. To znaczy nie do końca, bo jeżeli mogą siedzieć przy ekranie komputera, grać w gry, korespondować na facebooku, rozsyłać sms-y, to się nie nudzą, wtedy w całości angażują się w walkę potworów, supermanów, gangów, we wszystko co może wykreować komputer.
Dzieci się nudzą wtedy, gdy nie mają przy sobie komputera, komórki, tabletu, słuchawek. Muszą to mieć, bo bez tego nie ma życia, jest pustka. Problem jednak w tym, że to nie jest życie. Ta technologia koniec końców prawdziwe życie dławi i to na wszystkich poziomach: biologicznym, psychicznym, emocjonalnym, zmysłowym, intelektualnym i społecznym.
Wiele osób należących do starszego pokolenia pamięta wakacje przez pryzmat swojego kontaktu z przyrodą i rówieśnikami. Kontakt z przyrodą był całkiem naturalny: po wyjeździe z miasta, jeśli ktoś miał rodzinę albo znajomych na wiosce, oczy chłonęły bogactwo soczystej zieleni i bezmiar malowniczego nieba. Gdy zdarzyło się trafić do gościnnych gospodarzy, to z lubością obserwować można było prawdziwe zwierzęta, których w mieście nie ma: krowy, owce, konie, kury, indyki, gęsi, kaczki, perliczki. A wszystko było odmienne w wyglądzie, w zachowaniu, w wydawanych głosach. Wszystko to żyło prawdziwym i własnym życiem, czasem przyjaznym, czasem niebezpiecznym. Koń mógł kopnąć lub ugryźć, indor mógł skoczyć na głowę, gęsi koniecznie chciały uszczypnąć.
Dla małych chłopaków najważniejsze były jednak ryby. Więc pierwszą czynnością po przyjeździe była wyprawa do lasu, żeby jak najszybciej wyciąć kij leszczynowy, okorować go, by wysechł i stał się lekki, a następnie zmontowanie zestawu, którego najładniejszym elementem był spławik zrobiony z gęsiego pióra, znalezionego na podwórku. W ten sposób miało się własną wędkę i można było z kolegami ruszyć nawet skoro świt na ryby. A szło się najpierw polną drogą, potem ścieżką przez las, potem trzeba było przedzierać się przez chaszcze, by wreszcie dotrzeć nad jezioro. Po drodze słychać było śpiew ptaków, można było podjeść trochę poziomek, pozwolić na to, aby przyroda całkowicie nami owładnęła. Po powrocie ileż to było opowieści o tym, co się widziało, co się zdarzyło, jak wielka ryba urwała żyłkę, a kto przypadkiem złamał wędkę.
A wieczorami rozmowy o tym, co zdarzyło się dzisiaj, wczoraj, niedawno albo bardzo dawno, w czasie wojny lub przed wojną, a nawet za cara. Pamiętajmy, że całkiem niedawno był czas, gdy żyły pokolenia obejmujące swoją pamięcią wiele epok z dziejów Polski. Jakież to wszystko było ciekawe.
Dziś nudzą się i starsi, i młodsi. Z oczami bezmyślnie wlepionymi w telewizor, wlewając w siebie hektolitry piwa, bez rozmów i opowieści, bez fascynacji, wysiłku, wyobraźni – nudzą się. Smutny świat. Szkoda tylko dzieci, bo je można uratować, trzeba tylko żeby starsi jakoś się otrząsnęli, wyszli na spotkanie przyrody i normalnych ludzi, żeby poruszyli własną inteligencję i wyobraźnię, żeby zdobyli się na aktywność, nade wszystko zaś, by uciekli z tej rzeczywistości wirtualnej komórek, komputerów, telewizorów. Wtedy nie będą się nudzić, znowu znaczną żyć naprawdę.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
MAGAZYN POLSKI, nr 7, lipiec 2016
Odnośnie starszych, to przed kilku laty zapytał mnie sędziwy zakłopotany mężczyzna, jaki ma kupić swoim wnukom telewizor na ślubny prezent. Odpowiedziałem, że żaden; poruszonemu wytłumaczyłem - bo jak się zepsuje to ktoś powie, że był pożałowany.
Na pytanie: To co mam kupić?, podpowiedziałem, że nam babcia kupiła duży obrus haftowany na stół. Dziś, choć minęło ponad 30 lat, kiedy siadamy do wigilijnej wieczerzy, to jakby wciąż z nami była.
Ucieszył się, na koniec powiedział "już wiem co kupię" - zapytany "czy telewizor?", odpowiedział "na pewno nie".
Panu Profesorowi życzę udanego wakacyjnego odpoczynku, choć przyznam, że felietonów będę wyglądał.