Z prof. Piotrem Jaroszyńskim, kierownikiem Katedry Filozofii Kultury Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Dnia 5 maja br. w Drohiczynie odbył się koncert poświęcony pamięci gen. Władysława Andersa. Podczas niego narodziła się inicjatywa powołania Narodowego Muzeum Kultury Kresów - miejsca, które gromadziłoby zarówno wartościowe eksponaty, jak również skupiało ludzi, którzy poprzez swoją twórczość propagowaliby naszą kulturę kresową; ukazywało nam jej korzenie. Co Pan Profesor myśli o tej inicjatywie?
- Każda inicjatywa, której celem jest odzyskanie dziedzictwa kultury polskiej, zasługuje na jak najwyższe uznanie. Kultura kresowa posiada tu znaczenie wyjątkowe, ponieważ z racji ideologiczno-politycznych została przed ponad pół wiekiem skazana przez reżim komunistyczny na zapomnienie, na wymazanie z naszej narodowej świadomości. A była to kultura wspaniała. Nawet nie za bardzo lubię słowo "kresowa", bo ono sugeruje coś marginalnego, odległego, a przecież był to potężny obszar naszego kraju, pól, lasów, rzek i jezior, tam rodzili się najwięksi z Polaków, powstawały cudowne dwory, pałace, kościoły, klasztory, szkoły, uniwersytety, biblioteki. Niech więc chociaż pamiątki wzbogacą naszą zubożoną świadomość, bo przecież Polska bez żywej pamięci Kresów nie jest tak naprawdę sobą.
Podole, Wołyń, Polesie, Nowogródczyzna, Wileńszczyzna... to ogromny pas ziem na wschodzie II Rzeczypospolitej, zrośniętych z Koroną wielosetletnią historią. Dla pokoleń naszych dziadów i ojców był źródłem wielkiej dumy, ponieważ przez wieki działy się tu rzeczy wyjątkowo ważne dla całej Polski. Dzisiaj nie sposób wyobrazić sobie naszej historii i kultury bez tych ziem. Niestety, nie dla wszystkich, a szczególnie dla młodego pokolenia Polaków jest to oczywiste. Dlaczego?
- Związek Sowiecki podstępem, kłamstwem i siłą pozbawił nas integralnej części państwa polskiego, stąd z racji politycznych dążył do tego, żeby Polacy jak najszybciej o Kresach zapomnieli, żeby zwłaszcza dla młodych pokoleń była to kraina, która kojarzy się co najwyżej ze spowitą mrokami przeszłością, ale nie z czymś żywym i bliskim, do czego można wrócić, dokąd można pojechać, gdzie można żyć i pracować i co należy do Polski. Były też racje ideologiczne: polskie Kresy reprezentowały w sposób bardzo świadomy cywilizację łacińską i kulturę katolicką, a na nie napierały cywilizacje bizantyńska i mongolska oraz prawosławie; była bardzo wyraźna polaryzacja ideowa. Wraz z utratą Kresów zagrożenia się wzmocniły, a myśmy osłabli, tracąc orientację, zaczęto nami manipulować, aż w końcu nie wiemy, gdzie i kim jesteśmy, starzy poumierali lub wspominają przeszłość z łezką w oku, a młodzi z lekkim sercem myślą o emigracji. Dlaczego? Bo nigdy nie widzieli i nie przeżyli Kresów, właśnie Wilna, Lwowa, Podhorców, Zbaraża, Kamieńca, Świtezi, Niemna, Dniestru... te magiczne nazwy można wymieniać bez końca.
Z tych ziem wyszli najwybitniejsi polscy poeci, malarze, hetmani, politycy, naukowcy etc. Wymieńmy chociażby Mickiewicza, Karpińskiego, Grottgera, Kościuszkę czy Piłsudskiego. Nie sposób wręcz wykazać kompletnego spisu nazwisk stamtąd pochodzących, a będących chlubą nie tylko Polski, ale całego świata. Czy Pan Profesor uważa, że w wystarczający sposób pamięta się o tym dzisiaj?
- Nazwiska te są raczej znane ogółowi Polaków, ale zastosowano bardzo sprytną manipulację, by nie kojarzyć ich z Kresami. Wprawdzie większość młodych ludzi skojarzy Mickiewicza z Nowogródkiem, a Piłsudskiego z Wilnem, ale już lokalizacja urodzin, dzieciństwa czy młodości pozostałych bohaterów z pewnością rozpłynie się we mgle. Wątpię, aby jeden na tysiąc studentów odpowiedział poprawnie, w jakiej miejscowości urodził się Kościuszko i gdzie ona leży (Mereczowszczyzna), i by wiedział, że ród Kościuszków pochodzi z Rusi Litewskiej. Ale młodzieży nie ma co winić, ponieważ gros wiedzy zdobywa się w szkole, a szkoła miała nauczyć zapomnienia.
Od ponad półwiecza Kresy II Rzeczypospolitej znajdują się poza obecną granicą naszego państwa. Jaki wpływ ma ten stan rzeczy na naszą narodową świadomość, czy traktujemy te ziemie wciąż jako dawną Polskę, czy może coraz bardziej odrywamy się od nich?
- Wydaje mi się, że mało kto traktuje dziś te tereny jako należące od wieków do Rzeczypospolitej. Żeby mieć taką świadomość, nie wystarczy poznawać historii, tam trzeba być, tej ziemi trzeba dotknąć, przesypać w palcach piasek Wilejki, popływać w Świtezi, odetchnąć głęboko powietrzem Puszczy Nalibockiej, przyklęknąć w katedrze lwowskiej, pomodlić się w Ostrej Bramie, poczuć zapach Miodoborów. Do wielu miejsc można od kilkunastu lat pojechać bez większych problemów, ale widocznie uderzenie komunistycznego młota było tak silne, że stępiło naszą wrażliwość, naszą tęsknotę, a może i naszego polskiego ducha. Musimy więc to wszystko odzyskać przez rozum, musimy pojąć, że Kresy to nasz genius loci, one inspirują, tam trzeba od czasu do czasu pojechać, a zwłaszcza pokazać młodym ludziom, gdzie sięgała Polska, kto stamtąd pochodził, czym się wsławił.
Trzeba przypomnieć, że pozostawiliśmy tam nie tylko serce, jak uczyniło to odchodzące już pokolenie Hemara czy Makuszyńskiego, ale wiele konkretnych, materialnych zabytków, które przetrwały nawet niszczycielskie czasy ZSRS. Te zabytki są naszą przepustką do europejskiej historii kultury. Naszym wielkim wkładem w to, z czego Europa może być dumna... O ich istnieniu nie wie jednak często nie tylko nasza młodzież, ale i jej rodzice... Czemu tak się dzieje?
- Niestety, nie ma już zbyt wiele tych zabytków, w większości nie pozostał nawet kamień na kamieniu, bo taką politykę prowadziły Sowiety, aby zniszczyć jak najwięcej znaków świadczących o tym, kto tam mieszkał i jaką reprezentował cywilizację. Trzeba sięgnąć po wielotomowe opracowanie Romana Aftanazego "Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej", aby uświadomić sobie, jaka była potęga polskiej architektury, z jakiego dziedzictwa, wskutek celowych zniszczeń, została ogołocona Europa. Ludzie Kresów mieli w sobie wyjątkową żywość, byli aktywni, ciekawi, ambitni i dumni, mieli też ten nieuchwytny wdzięk i optymizm, tworzyli więc jakąś cudowną społeczność; od nich wiele mogli uczyć się Koroniarze, którzy dziś, pozbawieni kontaktu z kresowym zaczynem i zmaglowani przez komunizm, są jacyś ociężali, bez polotu, trudni we współżyciu. A to właśnie wynik okaleczenia Narodu, bo kradzież Kresów to rozerwane płuco, mózg i serce. Nie jesteśmy dziś Narodem kompletnym. Musimy się zregenerować, odnaleźć brakujące części, a one są na Kresach, tam nad Niemnem, nad Prypecią, nad Dniestrem. Ucieczka w inne strony świata to ucieczka od samych siebie, to życie, które nigdy się nie spełni.
Puste właściwie dla współczesnego Polaka nazwy: Buczacz, Brześć, Grodno, Łuck, Tarnopol, Stanisławów, Podhorce, Podkamień, Jazłowiec, Świrz itd. przez niektórych z trudem bywają odnajdywane na mapie. Zresztą po co je odnajdywać? "To gdzieś tam w Rosji czy na Ukrainie, Białorusi..." - można często usłyszeć na lekcjach w szkole. Co powinno się zrobić, żeby zmienić ten smutny stan rzeczy, by młode pokolenia Polaków wiedziały, dlaczego powinny szczycić się z wkładu tych ziem w kulturę narodową?
- Jak już wspominałem, komuniści tak uczyli, żeby nie nauczyć. Były więc lekcje geografii i historii, ale prowadzone w taki sposób, żeby pewnych rzeczy nie było widać. Podstawą orientacji jest mapa. Dziwna rzecz, gdy ogląda się dawne mapy Romera, to tam wszystko widać, te miejscowości, które Pan wymienił, są jak na dłoni, a mapy współczesne są takie, że czegoś nie ma, albo są tak drobiazgowe, że jest, ale tak jakby nie było. Musimy więc zacząć od dobrych plastycznie map, których cel będzie edukacyjny. Musimy w szkołach mieć dobre mapy I i II Rzeczypospolitej, gdzie łatwo jest rozpoznać rzeki, jeziora, bory, znaczące rezydencje, zaścianki, miasta, miasteczka. Sienkiewicz specjalnie prowadził czytelnika "Trylogii" szlakiem kresowych miejscowości, wymieniał je bez końca, wcale nie po to, aby zaprzątać naszą pamięć czymś obcym i abstrakcyjnym, ale aby przy okazji śledzenia akcji ciągle przypominać: "Narodzie! to wam zaborca zrabował, to było kiedyś wasze! Nie zapomnijcie!". Co innego usłyszeć nazwę "Chocim", a co innego być tam i oczyma wyobraźni wypełnić te wyniosłe mury rycerstwem polskim, które nie znało lęku. Warto więc urządzać wyjazdy na Kresy szlakiem Mickiewicza, Sienkiewicza, Słowackiego, Kościuszki etc., wtedy połączymy przyjemne z pożytecznym. Będzie to okazja, żeby poznać jednocześnie ziemię, ludzi, historię, przyrodę i architekturę.
Zygmunt Gloger mawiał: "Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest - swoje obowiązek".
Dlaczego więc wciąż tak niewiele wydaje się dziś albumów prezentujących Kresy? Czemu prawie milczy telewizja, która powinna propagować nasze narodowe osiągnięcia? Czy nagłaśniany przez TVP Festiwal Kultury Kresowej w Mrągowie wystarczy, by ukazać współczesnym Polakom wagę tej kultury?
- Festiwal Kultury Kresowej na pewno jest inicjatywą pożyteczną, ale na mój gust za bardzo ukierunkowaną na to, za czym nie przepadam, a więc na zbyt mocno wyeksponowaną ludowość (brak wyższej kultury szlacheckiej i arystokratycznej), a także ukazuje Kresy w formie takiego skansenu, a więc czegoś, co jest trochę sztuczne. Ogólnie zaobserwować można następującą tendencję: Kresów nie da się całkowicie wymazać, więc przekazuje się pewien obraz, ale bardzo uproszczony, zredukowany. Takim uproszczonym obrazem był również film "Sami swoi", który pokazywał tych ludzi jako właściwie ciemnych i co tu dużo mówić, głupich (film ratuje do pewnego stopnia sztuka aktorska), ale generalnie jest to karykatura. Na pewno zaś brak filmów, które pokazałyby Kresy od najlepszej strony. Zresztą gdyby takiej strony nie było, to ani Mickiewicz, ani Piłsudski za Kresami by nie tęsknili.
Nam ciągle rodzimą kulturę się dawkuje, a poza tym ukazywana jest najczęściej z obcej, nieprzychylnej nam perspektywy, albo spycha się ją do narożnika tępego nacjonalizmu. Dlatego współcześni Polacy od swojej kultury się odwracają. Są mitomanami, imponuje im wszystko, byle było obce, nawet jeśli jest to byle co. Mało kto próbuje wyprostować widzenie nas samych, ponieważ wiele kluczowych stanowisk, czy to w nauce, czy w mediach, a szczególnie w telewizji jest kontrolowanych albo przez ekskomunistów, albo przez ich liberalistyczną latorośl, dla której Polska to tylko "ten kraj", a Kresy to takie "Kargule". W telewizji publicznej większość programów to ciągle post-PRL-owski śmietnik naszpikowany hollywoodzką tandetą, marnotrawione są publiczne pieniądze i czas, jakże trudno znaleźć coś szlachetnego i polskiego. To najbardziej świadczy o tym, że nie tylko nasze banki, ale nasza dusza jest ciągle w obcych rękach. Wysiłek Narodu powinien skupić się na tym, aby odzyskać to, co nasze, już nie szablą, ale myślą i sercem. I w takim duchu trzeba dziś wychowywać młodzież. Trzeba dać jej szansę, niech skosztuje Kresów, bo gdy je pokocha, to rozpali w sobie miłość do Polski i tu, we własnej Ojczyźnie, będzie walczyć o swoje dla siebie i dla następnych pokoleń.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik, 19 maja 2007