Weszliśmy w okres Adwentu, coraz bliżej więc do świąt Bożego Narodzenia. Na polach wszystko już się uciszyło, uspokoiło, a grudniowa ziemia - jak sugeruje sama nazwa miesiąca - to zmarznięte grudki, które od czasu do czasu przyprósza śnieg, a niekiedy roztapia przelotny deszcz. Bo to jeszcze nie jest zima w pełni, to ciągle jesień.
W jesienne wieczory dobrze jest usiąść gdzieś w kąciku i poczytać. Ale, broń Boże, gazety czy dalekie nieraz od prawdy kolorowe tygodniki. Nie, trzeba czytać sprawdzoną literaturę, którą karmiły się pokolenia. Literatura ta była dla nich źródłem duchowego rozwoju, utwierdzała w tym, co dobre i piękne. A mamy z czego wybierać. Żaden z krajów słowiańskich nie może poszczycić się tak bogatą literaturą jak Polska. Ba! na nasz język przekładana jest od wieków cała literatura zachodnia i wschodnia, klasyczna i współczesna. Popatrz tylko na półkę: tu stoi Homer, tam Eneida Wergiliusza, dalej złoci się Mickiewicz i Słowacki, tam Herodot, a tu Platon, Żeromski i Vesaas. To nieprawdopodobne, ale po polsku właściwie wszystko można przeczytać, całą literaturę światową, wszystkie najcenniejsze pozycje. I od razu chciałoby się powtórzyć za Biernatem z Lublina, który żył i tworzył jeszcze przed Kochanowskim:
Którzyciem siedzą z księgami,
Nie mogą być nigdy sami.
Abyśmy więc nie byli osamotnieni w tłumie czy - jeszcze gorzej - przed telewizorem, który niezależnie od wszelkich zmian politycznych w jakimś stopniu zniewala nasze umysły, serca i całą psychikę, na przekór wszystkiemu sięgnijmy po lekturę. I nawiążmy za pośrednictwem słowa duchowy kontakt z tymi, którzy dawno już odeszli, ale których myślą nadal możemy i powinniśmy się karmić.
Jak wspominają czas Adwentu Polacy, którzy tworzyli dziedzictwo polskiej kultury i znaleźli trwałe uznanie w świecie? Ot, sięgnijmy po pamiętniki jednego z nich - Juliana Fałata. Należał on do czołówki wspaniałych malarzy przełomu XIX i XX wieku. Dzieła jego są ozdobą wielu państwowych i prywatnych kolekcji w Polsce i na świecie. Malarz ten za swoje prace zdobył wiele wyróżnień, między innymi złoty medal za całokształt działalności artystycznej na Międzynarodowej Wystawie Sztuki w Berlinie, w Monachium, w Dreźnie. Julian Fałat był dyrektorem Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie; funkcję tę powierzono mu po śmierci Jana Matejki. Gdy Polska wkroczyła na drogę niepodległości, podobnie jak inni, należący do ówczesnej polskiej elity intelektualnej, czynnie włączył się w to wielkie dzieło. W swoich pamiętnikach tak opisuje dom, w którym ukształtowano w nim postawę prawdziwego Polaka, oraz swoje dzieciństwo: „Rodzice moi musieli pracować dużo i ciężko, aby wyżywić liczną rodzinę. W domu było nas wówczas pięcioro, najstarszy zaś brat, Józio, chodził do szkół we Lwowie. Ojciec był z zawodu organistą i prowadził szkółkę wiejską. O tej drodze życia jego zdecydowało to, że - jako syn włościanina ze wsi Chłopy - znalazł na pastwisku talara; wzięto to za wyrocznię i postanowiono kształcić chłopca kosztem znalezionej monety na organistę w Komarnie (...).
Był to człowiek wielkiej i bezustannej pracy, niespożytej energii i rzadkiej prawości, religijny niemal bezprzykładnie, stosujący przykazania Kościoła, zarówno względem siebie, jak i względem swej rodziny (...). Z Adwentem zaczynał ojciec piec opłatki. Wstawał w tym celu już o trzeciej w nocy i piekł opłatki przy ognisku, śpiewając Godzinki, ja zaś musiałem pomagać w pracy i wtórować w śpiewie". I dalej Julian Fałat pisze: „Najmilsze chwile przed Bożym Narodzeniem spędzaliśmy, oczekując powrotu ojca z obchodu z opłatkami po parani (...). Cała rodzina, zgromadzona w kuchni, nasłuchiwała, czy nie usłyszy przeciągłego skrzypnięcia drzwi do sieni i odgłosu otrzepywania śniegu z butów. Na ten odgłos rzucaliśmy się, aby otworzyć drzwi izby - i z mroku wychylała się ośnieżona, tchnąca mrozem, ukochana postać, witając nas swymi cudnymi niebieskimi oczyma (...). Pytaniom o przebytą drogę, o jej plon i o wilki, które można w drodze spotkać, nie było końca. Ojciec, wszędzie przyjmowany życzliwie, nie skarżył się nigdy, chyba na ciężką drogę, wielki mróz i ludzką biedę: kogoś tam zgnębiła choroba, kogoś zniszczył proces... Niejednej wdowie czy sierocie ojciec nie tylko ofiarował za darmo opłatki, ale dodawał jeszcze grochu czy ziarna. Toteż wchodziło z nim w dom wrażenie błogosławieństwa, a my staraliśmy się zachowaniem swym wobec ojca ze swej strony nagrodzić mu jego dobre serce i niejako wziąć udział w jego miłosiernym uczynku".
Gdy dziś, po tylu latach, może przypadkiem staniemy przed którymś z obrazów Juliana Fałata, takich jak Środa Popielcowa, Brama Floriańska, Wyjazd na polowanie czy Góry w Bystrej, to wspomnijmy o czasie Adwentu w rodzinnej wiosce artysty i o tych opłatkach, które jako chłopiec, przed świtem, śpiewając Godzinki, wypiekał wraz ze swym ojcem.
Piotr Jaroszyński
"Jasnogórska droga do Europy"