Technika zaszła dziś tak daleko, że wiele produktów takich jak kleje czy wykładziny nie wydzielają już nieprzyjemnego zapachu. Ale ten przykry zapach wywoływał jeden pozytywny skutek - ostrzegał: Uwaga! Trucizna! Trzeba było długo się przyzwyczajać, aby zapach butaprenu uznać za coś zwykłego, a tym samym i swój stan chorobowy za normalny. Dziś, nie czując zapachu, przestajemy myśleć, że trucizna ukryta w wielu otaczających nas przedmiotach nadal działa.
Podobnie jest z propagandą. Dawniej państwowotwórczym napisom w rodzaju „Socjalizm = dobrobyt" zadawała kłam choćby brudna i popękana ściana, na której były rozwieszone hasła, a kłamliwym słowom - fałszywa twarz, która je wypowiadała. Dlatego aby dawna propaganda mogła osiągnąć zamierzony cel, musiała być wzmocniona różnymi środkami przymusu i zastraszania. Dziś ściany są równo pokryte wodoodporną farbą, twarze - najnowszymi kosmetykami, gazety zaś tak się błyszczą, że same lgną do oczu. I gładko płyną słowa, łatwo połykane w milionowych ilościach... Propaganda stała się trucizną nie tylko masową, ale i bezwonną. Niestety, większość ludzi wobec propagandy zdaje się być bezbronna.
Jest wiele czynników ułatwiających dobrowolną uległość propagandzie. Warto jednak zwrócić uwagę na najważniejszy z nich - na słowo. Ludzkie słowo jest wszechobecne; do tego stopnia pośredniczy w naszym poznaniu świata i we wzajemnych kontaktach, że z jednej strony zapominamy o pośrednictwie słowa w poznawaniu rzeczywistości, z drugiej zaś bierzemy je za samą rzeczywistość.
W normalnych warunkach staramy się odróżniać słowa od rzeczy. Kiedy patrzymy na las, widzimy go, ale istnieje też słowo „las"; z kolei kiedy mówimy: „Podaj mi książkę", myślimy o książce, a nie o słowie „książka".
Ale mogą też zaistnieć warunki nienormalne, kiedy zamiast słów otrzymujemy rzeczy, a zamiast rzeczy - słowa. Może to być robione z takim natężeniem i może być tak przemyślane, że przybierze postać nie zwykłego oszustwa, ale właśnie propagandy. I ta propaganda jest niezbędnym narzędziem funkcjonowania nowoczesnych ustrojów totalitarnych.
Na czym to polega? Polak zawsze cenił takie wartości jak godność osobista, rodzina, Ojczyzna, Bóg. Gotów był za nie cierpieć, a nawet, jeśli nie było innego wyjścia, oddać życie. W naszej historii znajdziemy na to wiele przykładów. Z kolei ci, którzy chcieli Polskę zniewolić, zdecydowanie uderzali w te wartości, a więc poniżali czyjąś godność osobistą, każąc robić rzeczy upokarzające, albo rozbijali rodzinę, skazując np. współmałżonka na dwudziestoletnie zesłanie, albo zmuszali do emigracji, albo walczyli z Bogiem, łamiąc krzyże i burząc kościoły.
Ale oprócz tych form walki pojawiła się inna, bardziej wyrafinowana, która uderzała nie bezpośrednio w rzeczy, lecz w słowa. Niszcząc, zamieniając lub fałszując słowa, można osiągnąć jeszcze większe efekty, przy czym sprawcą zła wydaje się być wówczas sama ofiara. Zamiast więc upokarzać człowieka, można mu w szkole i w mediach wmawiać, że słowo „godność" jest bezwartościowe, że każdy człowiek może robić, co chce, i za nic nie jest odpowiedzialny. Kto w to uwierzy, sam będzie postępował w sposób upokarzający go, do czego przedtem próbowano go zmusić. Zamiast rozbijać rodzinę, można tłumaczyć, że słowo „rodzina" jest przeżytkiem, a małżeństwo - formą zniewolenia; wówczas aby rodzina się rozpadła, nie jest już potrzebna przymusowa rozłąka, gdyż prawdopodobnie jedna ze stron sama wystąpi o rozwód. Zamiast wysyłać na banicję albo przekupywać, nakłaniając do zdrady, można wykazać, że słowo „patriotyzm" niczym nie różni się od „oszołomstwa", „faszyzmu" i „ksenofobii"; kto się z tym zgodzi, sam pozwoli na rozbiór Ojczyzny, a nawet dobrowolnie przyłoży do tego rękę. Zamiast burzyć kościoły, można tłumaczyć, że słowo „wiara" znaczy „zabobon", a słowo „Chrystus" (podobnie jak „Zeus" czy „Hefajstos") należy do mitów. Wówczas ludzie, którzy dadzą temu wiarę, sami zamienią kościoły na hotele albo rozbiorą je na cegłę.
Jeśli przeciwstawiamy się, gdy nieprzyjaciel niszczy to, co dla nas najcenniejsze, to znak, że potrafimy wyraźnie odróżnić słowa od rzeczywistości, jeśli jednak biernie przyglądamy się niszczeniu lub dobrowolnie bierzemy w tym udział, to oznacza, że straciliśmy już poczucie rzeczywistości, że tanio, bo tylko za słowa, oddajemy wartości, jakimi są nasza godność, rodzina, Ojczyzna i Bóg. Ale jeśli to stracimy, to kim będziemy? Cóż nam pozostanie? Łatwo się domyśleć, że przestaniemy cokolwiek znaczyć i nie pozostanie nam nic.
Strzeżmy się więc krzykliwych słów, z których najczęściej wynika negacja godności, rodziny, Ojczyzny i Boga. Słowa te pełne są bezwonnej trucizny, która zatruć może nie tylko rozum, ale i serce, a nawet sumienie. Szukajmy natomiast słowa wiarygodnego, słowa prawdy, które, jak zauważa Adam Mickiewicz w liście do Hieronima Kajsiewicza i Leonarda Rettlla z 16 grudnia 1833 r., „pada cicho i leży długo, a potem powoli wschodzi; owocem jego jest miłość i zgoda".
Piotr Jaroszyński
"Patrzmy na rzeczywistość"