Z prof. Piotrem Jaroszyńskim, kulturoznawcą, wykładowcą na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II i w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, rozmawia Jacek Dytkowski
Prezenterka głównego wydania "Wiadomości" TVP1, zapowiadając sobotnią relację z tzw. homoparady, oświadczyła, że od 11 lat w Polsce odbywają się marsze osób sprzeciwiających się "homofobii i dyskryminacji". Czy taki przekaz telewizji publicznej można nazwać obiektywnym?
- Ten przekaz nie jest obiektywny i wcale nie ma być obiektywny, lecz ma coś sugerować za pomocą gry słów, będących na wyposażeniu walki ideologicznej i politycznej poprawności. Te słowa ("homofobia", "dyskryminacja") są powtarzane aż do znudzenia, a zaręczam, że gdyby zapytać dziennikarkę, co one znaczą, to nie byłaby w stanie odpowiedzieć, jak nie odpowiedziałaby również większość telewidzów. Powtarzanie tych słów to swoiste pranie mózgów, by osiągnąć taki efekt: homofobia to zło, a największym złem jest dyskryminacja homoseksualizmu. Tymczasem sytuacja jest odwrotna, dyskryminacja w sensie źródłowym (łacińskim) to umiejętność odróżniania, w tym wypadku umiejętność odróżniania płci, co jest ważne i pozytywne, bo inaczej ludzkość dawno by już zaginęła, a wraz z nią i Polacy. Podobnie homofobia to strach, a nawet paniczny strach (fobos po grecku), tym razem przed tymi, co płci nie odróżniają.
W materiale poinformowano wprawdzie, że równocześnie odbyło się w Warszawie 13 kontrmanifestacji, ale w ogóle ich nie pokazano. Zobaczyliśmy natomiast Robina Barnetta, ambasadora Wielkiej Brytanii, który łamaną polszczyzną twierdził, że uczestniczy w marszu, bo "od czasu do czasu w każdym kraju są incydenty, gdzie rozumiemy, że jest brak tolerancji".
- Stronniczość i wybiórczość informacji to chyba już stały zwyczaj w telewizji publicznej. My natomiast możemy podziękować Jego Ekscelencji Ambasadorowi za to cenne wyjaśnienie i możemy pogratulować zaangażowania w nasze polskie sprawy. W tym wypadku warto zwrócić uwagę na kolejne słowo z arsenału politycznej poprawności. To "tolerancja". Mamy więc homofobię, dyskryminację i tolerancję. Również to ostatnie słowo zostało użyte w sensie przewrotnym, gdyż źródłowo (po łacinie) "tolerantia" to umiejętność znoszenia zła. Polacy są wyjątkowo tolerancyjni, bo mało który naród potrafi tyle zła znosić, również w sensie obyczajowym.
"Wiadomości" uraczyły widzów widokiem homoseksualisty prowokacyjnie przebranego za księdza.
- Policzki od takich środowisk i w takich intencjach są samozwrotne, sami siebie policzkują. Z naszej strony można tylko skomentować, że gdyby nie głębsze cele polityczne i ideologiczne, do których środowiska te są wykorzystywane, na pewno takie manifestacje nie miałyby miejsca. Policzkiem natomiast jest na pewno zgoda na tego typu marsze ze strony władz, które afiszują się swoim katolicyzmem i lubią publicznie występować w otoczeniu księży, również księży biskupów. To na pewno jest gorszące. W sumie jednak odbieramy lekcję, która pomaga lepiej rozpoznawać, co jest czym i kto jest kim, zamiast słabnąć, umacniamy się. A to dobry znak.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik, 4 czerwca 2012