Cierpienie nie tylko nie jest przyjemne, ale może wręcz być nieznośne, a w pewnych stanach nie do wytrzymania; robimy wszystko, żeby go nie odczuwać.
Czasem potrafimy usunąć źródło choroby powodującej cierpienie, czasem jest to proces, w trakcie którego bierzemy jakieś środki znieczulające, a czasem nic nam nie pomaga i musimy cierpieć. Cierpią nie tylko ludzie, cierpią również zwierzęta, a więc te istoty, które obdarzone są życiem zmysłowym. Ale cierpienie zwierząt ma znaczenie tylko fizjologiczne, jest bólem, natomiast cierpienie ludzkie jest nie tylko bólem. Cierpienie ludzkie ogarnąć może całego człowieka, jego psychikę i jego ducha, by stać się w pewnym momencie bardziej duchowe niż fizyczne. Gdy cierpienie staje się duchowe, pytamy się o jego sens, o jego cel. Gdy takiego sensu nie widzimy, cierpienie jeszcze bardziej się pogłębia i doprowadza do rozpaczy.
Po co człowiek cierpi? Czy chodzi tylko o to, żeby zlikwidować źródło cierpienia i problem będzie rozwiązany, czy też cierpienie ma jakiś głębszy sens? Okazuje się, że cierpienie jest nieodłącznym składnikiem rozwoju duchowego człowieka. To właśnie poprzez cierpienie, które tak mocno doskwiera, ujawnia się transcendencja naszego ducha nad materią, nad ciałem, nawet nad psychiką. Poprzez cierpienie człowiek dojrzewa do człowieczeństwa.
Dorosłe życie naszego wielkiego poety Cypriana Kamila Norwida było jednym pasmem cierpień. Często chorował, biedował, nie dojadał, samotny, poza ojczyzną, opuszczony i niedoceniony. Czy można sobie wyobrazić życie bardziej tragiczne? Postawmy naprzeciw Norwida jakiegoś bankiera: mieszka w pałacu, opływa w luksusy, zajada najlepsze specjały, kłaniają mu się królowie, łaszą biedacy, jeździ złotą karetą. Gdy bankier umrze, majątkiem dzieli się rodzina, a jemu wystawia monumentalny nagrobek z najlepszego marmuru.
Norwid umarł w przytułku i pochowany został na małym cmentarzyku w zbiorowym grobie, nieomal anonimowo. Jeden był szczęśliwy, drugi nieszczęśliwy. Ale właściwie który? Z punktu widzenia sensu życia
i jego owoców, ów nieszczęśnik, Norwid, bije na głowę sytego bankiera, którego życie poza obracaniem pieniędzmi nie miało żadnego głębszego sensu.
Cierpienie prowadzi do uszlachetnienia materii, przyczynia się do rozwoju duchowego, a w przypadku osób utalentowanych jest też głównym motorem twórczości. Myśli i uczucia, które krystalizują się w żarze cierpienia, nabierają przedziwnie duchowego oblicza, zawierają tak cenny autentyzm i dotykają prawdy.
Człowiek cierpiący lepiej rozumie, co w życiu ma tak naprawdę sens, co jest ważne, co prawdziwe, a nie tylko pozorne. Cierpienie czyni nas bardziej ludźmi. Ci, którzy nie znają cierpienia, są niedojrzali, powierzchowni, dziecinni. Człowiek potrzebuje cierpienia, aby dojrzeć. Cierpienie otwiera nam oczy na sprawy wyższe, na które jesteśmy bez cierpienia zamknięci lub ledwo je dostrzegamy.
Ale cierpienie nie powinno być cierpiętnictwem ani jakimś masochizmem. Cierpienie nie jest celem samym w sobie. Ono tylko stanowi drogę, przez którą musimy przechodzić, by stawać się coraz bardziej ludźmi.
Każda licząca się cywilizacja musi odpowiedzieć na pytanie o sens życia człowieka i sens bycia człowiekiem. Odpowiedź na te pytania jest nieodłącznie związana z pytaniem o stosunek do cierpienia. Jeśli cierpienie ukazywane jest wyłącznie jako zło samo w sobie, które należy za wszelką cenę wyeliminować, to znaczy, że taka cywilizacja jest płytka, że nie traktuje człowieka poważnie. A taką jest współczesna cywilizacja zachodnia. Nasze życie ma być wesołe, przyjemne i łatwe. Lekkie i bezstresowe. A ponieważ natura ludzka dąży do wewnętrznej przemiany, właśnie mimo lub poprzez cierpienie, więc eliminując cierpienie za wszelką cenę, hamuje się rozwój człowieka, który pozostaje zdziecinniały przez całe dorosłe życie. Ciągle bawi się w piaskownicy. Umie być wesoły, bo gdy mu smutno, to obejrzy w telewizji program rozrywkowy, a gdy mu coś dolega, to połknie kilka proszków oszałamiających, a gdy ma nocne koszmary, zwierzy się psychologowi. Życie staje się ucieczką od wszelakich utrapień, grą pozorów.
Ale też dlatego ludzie poważni nie uciekają przed cierpieniem, jeśli widzą, że jest ono ceną, jaką trzeba zapłacić za ocalenie zasad moralnych i religijnych. Wolą cierpieć, niż złamać zasady, które odsłaniają przed nimi sens życia i cel istnienia.
Gdy Norwid w 1853 r. znalazł się w Nowym Jorku, tragizm jego sytuacji osiągnął apogeum. Bez grosza przy duszy i zupełnie zapadnięty na zdrowiu. Ale ciągle z żarliwą potrzebą prawdy i świadomością, jak bardzo jest ona fałszowana. W jednym z listów pisał: «Przyjdą zatem trzęsienia ziemi, mory i głody, i strachy z nieba, i oczekiwania trwożne, i wieści etc., tylko w jakiej proporcji tego nikt nie wie – a to zaś z powodu, iż jako
Zbawiciel raz się narodził, tak nie raz, ale milion razy krzyżowany jest w każdym zbawicielstwie, w każdej prawdzie bezinteresownej, bo On korzeniem wszelkiej prawdy jest i był, i będzie, i dopuszcza równąż jej obronę». (Do M. Trębeckiej, maj 1854).
Dla człowieka, dla ludzkości największa zbrodnia to fałszowanie prawdy, obrona prawdy to największy krzyż. I dalej pisał: «WIERZĘ. Pamiętny na to, iż Bóg i Mistrz, i Pan nasz, spotykając ślepego, chromego, opętanego itd., nie mówił im: «Czekajcie, powiem wam, za co jesteście tacy a tacy», ale raczej rozrzewniał się i rozjaśniał, i ujmował za rękę, i mówił: «Wstańcie, otrzeźwcie oczy...».
Dziś też potrzebujemy otrzeźwiać nasze oczy, nawet jeśli będą boleć. Bo w kondycji ludzkiej prawda najczęściej przychodzi z cierpieniem.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 2, luty 2018