Norwid miał niespełna trzydzieści lat, gdy w liście do swego przyjaciela, Józefa Bohdana Zaleskiego, pisał: „Ba... gdyby to nie z krzyżem Zbawiciela za sobą, ale ze swoim za Zbawicielem szło się..." (Paryż, 6 stycznia 1851 r.). Ani autor listu, ani jego adresat nie mogli żadną miarą domyślać się, że po stu czterdziestu trzech latach zdanie to znajdzie się na kartach książki napisanej przez Papieża Polaka, i co więcej - będzie ono kluczem do zrozumienia sensu tytułu i myśli przewodniej.
Dziś, gdy książka-wywiad uznana jest w wielu krajach za bestseller, gdy o zawartych w niej wątkach dyskutują dziennikarze i profesorowie, gdy w oparciu o nią organizowane są liczne wykłady i konferencje, gdy sięgają po nią również ludzie niewierzący lub religijnie indyferentni, warto zastanowić się nad jej tytułem, pozornie jasnym i zrozumiałym, w rzeczywistości trudnym, trudniejszym niż można byłoby się spodziewać. Bo przecież przekracza się próg domu, nadzieję się ma lub nie (mam nadzieję, że... lub: nie mam już nadziei). Ale dlaczego i w jakim sensie mamy przekroczyć próg nadziei?
Papież pisze: „Jest rzeczą bardzo ważną, ażeby przekroczyć próg nadziei, nie zatrzymywać się przed nim, ale pozwolić się prowadzić. Myślę - kontynuuje Jan Paweł II - że do tego odnoszą się też słowa Cypriana Norwida, który tak określał najgłębszą zasadę chrześcijańskiej egzystencji: «A... gdyby to nie z krzyżem Zbawiciela. ..»" etc. (s. 163). Przekraczanie progu nadziei jest więc pójściem z własnym krzyżem za Zbawicielem. Człowiek pozwala, aby Zbawiciel go prowadził („... pozwolić się prowadzić"). Dlaczego jednak pójście za Zbawicielem jest przekroczeniem progu nadziei?
Sięgnijmy do listu Norwida, do fragmentu, który nie jest cytowany, ale który następuje bezpośrednio po przytoczonych słowach: „Ba... cóż one żaki z ich socjalnymi harmoniami - policjanty wszech-dobra i wszech-piękna, fatalnie zapracowane brudem i ospalstwem społeczeństwa". A więc jednak... Norwid świadomie przeciwstawia chrześcijaństwo socjalistycznym utopiom („socjalne harmonie"). To w tym kontekście mówi, że trzeba umieć krzyż swój znaleźć, że trzeba iść za Zbawicielem, by w końcu ów krzyż postawić na własnym grobie. Czyżby więc przekroczenie progu nadziei było w diametralnej opozycji do błąkania się po socjalistycznych fantasmagoriach, które za wszelką cenę próbują zatrzymać człowieka przed progiem? A odbierając prawdziwą nadzieję, stają się bez-nadziejne?
Nasz poeta (ciągle w tym samym liście) mówi, że w chrześcijaństwie praca ma być błogosławieństwem, a jej motywem - staranie się o królestwo niebieskie, które nie jest z tego świata. Natomiast w socjalizmie - jak wnikliwie i przewidująco zauważa Norwid - praca rodzi się pod przymusem policyjnym, w brudzie i ospalstwie społeczeństwa.
W chrześcijaństwie człowiek nie boi się cierpienia (nie jest przez nie szantażowany), przeciwnie nawet -szuka go, by iść za Chrystusem. W socjalizmie natomiast człowiek chce, aby to Bóg był mu posłuszny i podporządkowany („... z krzyżem Zbawiciela za sobą"). Utopia bowiem ruguje porządek nadprzyrodzony, sama zastępuje religię, ustanawiając własnych bożków (np. klasę społeczną czy ustrój).
Między chrześcijaństwem i socjalizmem zachodzi fundamentalna różnica cywilizacyjna, ponieważ socjalizm wyrasta z cywilizacji negującej transcendentnego Boga - dawcę życia i cel człowieka. Socjalizm wabi przyszłym rajem, przyszłą sprawiedliwością, ale za cenę pozbawienia człowieka prawdziwej... nadziei. Kreuje ideologię, która ma zastąpić religię i która czynnie występuje przeciwko Bogu. Papież przypomina m.in.: „Trudno mówić o milczeniu Boga. Można tylko mówić o woli zagłuszania głosu Boga.
Owszem, ta wola zagłuszania głosu Boga jest dosyć programowa: wielu czyni wszystko, aby Jego głosu nie słyszano, aby był słyszany tylko głos człowieka, który nie ma nic innego do zaofiarowania poza doczesnością. A czasem ta oferta niesie z sobą zniszczenie w wymiarze kosmicznym. Czyż to nie jest tragiczna historia naszego stulecia?" (s. 107-108). I rzeczywiście dwa wydarzenia, które w XX wieku pociągnęły za sobą zniszczenia do tej pory nie spotykane, wiążą się z socjalizmem: socjalistyczna rewolucja bolszewicka i narodowy socjalizm.
W socjalizmie jest więc jakieś istotne wewnętrzne pęknięcie, które nawet szlachetne zamiary (sprzeciw wobec ludzkiej niesprawiedliwości) obraca na zło. Jan Paweł II wyraźnie przypomina: „Przecież to Leon XIII w pewnym sensie zapowiedział upadek komunizmu, upadek, który będzie drogo kosztował ludzkość i Europę, ponieważ lekarstwo to - jak pisał w swej encyklice w 1891 r. - może się okazać groźniejsze od samej choroby!" (s. 108).
Dziś daliśmy sobie wmówić, że kwestia przekonań religijnych jest czymś tylko prywatnym. Dlatego też dochodzi do absurdów, gdy człowiek wierzący musi żyć w cywilizacji antyreligijnej, gdy polityka, moralność, rodzina, edukacja, nauka, sztuka od Boga odwodzą. Wówczas następuje wewnętrzny paraliż w rozwoju osobowym, a społeczeństwo jest przewlekle chore. A taka jest dziś tzw. cywilizacja zachodnia uwikłana w różne odmiany socjalizmu.
Na czym więc polega fenomen ostatniej książki Papieża? Czy na tym, że Papież przypomina podstawowe prawdy wiary? Czy może na tym, że jest bardzo postępowy, liberalny i otwarty? Nie! Unikalność tej książki bierze się stąd, że napisana jest do ludzi wierzących, ale niejako okaleczonych przez cywilizację antychrześcijańską. Jan Paweł II również do nas musi się przebijać. Nie potrafimy w pełni rozumieć wiary, ponieważ zdeformowani jesteśmy przez ateistyczne programy nauczania szkól czy wrogą chrześcijaństwu publicystykę mass mediów.
Ale i dla ludzi niewierzących lub indyferentnych książka ta może być interesująca, ponieważ w sposób delikatny uświadamia im, że pole cywilizacyjne, w jakim żyją, jest zbyt ubogie jak na człowieka - byt szczególny, bo byt osobowy, z natury skierowany ku Bogu, a odwrócony odeń poprzez fałszywą koncepcję cywilizacji. Człowiek, odwracając się od Boga, lękać się musi samego siebie, innych ludzi, świata i jego potęg. Natomiast bojaźń Boża sprawia, że człowiek przestaje się bać w zwyczajnym tego słowa znaczeniu, gdyż bojaźń wyrasta z czci i szacunku (bojaźń synowska), a nie ze strachu przed czymś złym.
Przekroczyć próg nadziei to znaleźć się w domu cywilizacji chrześcijańskiej. Cywilizacji tej obca jest monotonia i zniewolenie, czy płynący z nieporozumienia „fundamentalizm", wręcz przeciwnie, Norwid w znanym nam już liście tak pięknie o tym mówi: „Ba - gdyby to ludzie ruszyli się chórem prawdy onej - jaka przestronność - wolność jaka - materialnie rozczłonkowanych specjalności, jaka najspecjalniejsza wszechharmonia!..." Przecież tylko w chrześcijaństwie pojawia się koncepcja człowieka jako bytu osobowego, tylko tu każdy człowiek ma swoją odrębną (osobistą) relację do Stwórcy i nie jest redukowany ani do materii, ani do państwa. I dopiero społeczność tak pojętych osób jest prawdziwą harmonią i wolnością. Trzeba tylko przekroczyć próg nadziei.
Piotr Jaroszyński
"Naród tylu łez"
Serdeczne dziękuję za każde świadczone dobro w słowie fonetycznie wypowiadanym przez Pana i tym pisanym. Jest Pan nie tylko wybitnym filozofem , myślicielem ale posiada Pan wyjątkowy dar przekazu swojej myśli, zadumy i refleksji nad otaczającą nas rzeczywistością. Myślę ,że Panu udało się nie tylko przekroczyć próg nadziei ale wejść wgłąb.Życzę sobie i całemu naszemu Narodowi, w przededniu beatyfikacji naszego umiłowanego Ojca Św. Jana Pawła II, by się nie lękał, by otworzył drzwi swojego serca Chrystusowi i by wreszcie przekroczył próg nadziei. Szczęść Boże!
Serdecznie pozdrawiam- Jadwiga