Zablokowanie możliwości dokończenia budowy obwodnicy Augustowa, miało podtekst polityczny i uderzyło zarówno w mieszkańców tego miasta, jak i w samą przyrodę. W mieszkańców dlatego, że w dalszym ciągu muszą znosić uciążliwość ruchu tranzytowego, połączonego z zagrożeniem dla ich życia i zdrowia, a w samą przyrodę dlatego, że przy okazji rozreklamowano małą rzeczkę, której nikt nie chroni przed inwazją turystów.
Albowiem Rospuda na fotografii może i przypomina jedno z dorzeczy Amazonki, ale tak naprawdę jest to mała rzeczka, która już przestała się bronić przed cywilizacją. Na czym polega problem? Na tym, że jeżeli po rzeczce, bo trudno nazwać rzeką ciek wodny, który miejscami ma dwa metry szerokości, w tym i płycizny takie, że trzeba wysiadać z kajaka (w okresie letnim codziennie przepływa się ich co najmniej kilkadziesiąt), to cały ekosystem musi być naruszony. Nieustanne tłuczenie wiosłami o wodę, rośliny, o dno sprawia, że wszystko jest wzburzone, bo nie ma ani ciszy, ani spokoju, do którego ta enklawa była przyzwyczajona. Przed kajakami pierzcha wszystko, co pływa w wodzie i na wodzie. Połamane trzciny, połamane gałązki krzewów, powyrywane wodorosty.
Na tym nie koniec. Rodak na spływie musi być szczęśliwy i wolny. A więc wrzuca do wody torbę ze śmieciami, bo gdy zatonie, nikt jej nie zauważy. W upalny dzień bardzo smakuje piwo, więc puszka ląduje w zakolu i wesoło kołysze się na wodzie. Gustującym w innych napojach też nie brakuje fantazji: porzucają puste, plastykowe butelki, które wplątują się w szuwary. I w ten sposób proces zaśmiecenia tej ślicznej dawniej rzeczki następuje w stopniu niewyobrażalnym.
Nocami do akcji przystępują kłusownicy. Nikt nie bawi się w łapanie na wędkę czy nawet w siatkę, najlepszy jest agregat prądotwórczy. Ryba jest bezbronna, a że przy okazji ginie narybek, a cóż to kłusownika obchodzi? On musi mieć dużo ryb, teraz i natychmiast. A kto mu się nocą przeciwstawi? Nikt, bo nikt nie będzie się narażał z powodu jakichś tam ryb. Więc rybna dawniej rzeka, gdy w każdym dołku spotkać można było szczupaki, okonie, klenie coraz bardziej świeci pustkami.
I woda jest coraz gorsza. Jeszcze do niedawna była nawet latem krystaliczna, nieomal jak w akwarium. Można było godzinami wpatrywać się w tętniący życiem nurt, gdy jedne ryby przemykały się pomiędzy korzeniami olchy, inne spławiały się, robiąc salta w powietrzu. Taki widok jest coraz rzadszy. Dlaczego? Chyba dlatego, że ze znajdujących się w dolinie Rospudy wiosek spuszczane są ścieki. Dochodzą do tego świniarnie ulokowane nad brzegami jezior. W efekcie dolina Rospudy – jedna z ostatnich, pięknych polskich enklaw przyrodniczych – obumiera.
Miejscowa ludność, jakby nie do końca potrafiła cenić środowisko, w którym żyje, turyści pojawią się na chwilę i znikają. Urzędnicy z ochrony środowiska nie są zainteresowani, aby cokolwiek robić, czekają, co nakaże im Unia, a czego nie nakaże lub za co nie zapłaci, tego już nie robią. W ten sposób zanika poczucie wolności, które najbardziej wyraża się w odpowiedzialności za konkretne dobro, którego ochrona leży w czyimś zasięgu. A tak jest właśnie z przyrodą.
Jest naprawdę zastanawiające jak mieszkańcy wiosek tracą miłość do przyrody. Ostatnio pojawiła się nowa moda. Jest to niszczenie małych torfowisk i bagienek. Najpierw idzie w ruch piła i siekiera, potem zapałki, a gdy już ognisko się rozpali, wtedy przy okazji można wrzucić plastykowe torby, butelki i w ogóle wszelkie śmieci, żeby było „czysto”. Gdy jest „czysto”, wtedy teren się niweluje. Po co? Nie tylko po to, żeby było więcej pola uprawnego czy nawet łąki, ale dlatego że za nieużytki nie ma dopłat z Unii. Torfowisko jest nieużytkiem, więc trzeba je zlikwidować, wtedy Unia zapłaci. Ręce opadają na takie myślenie, rolników i Unii. Przecież torfowiska to jest skarb bogaty w różne formy życia, poczynając od roślin, poprzez płazy, gady, ssaki i ptaki. Tam to wszystko można znaleźć, bo torfowisko jest życiodajne, ale gdy zasypiemy je do równa, nie będzie już nic, tylko trochę ziemi, która coraz bardziej będzie jałowieć, ponieważ torfowisko to nieprawdopodobny rezerwuar wody. Bez tych wydawałoby się nieużytecznych oczek wodnych nasza ziemia będzie stepowieć.
To są wiadomości z zakresu podstawowego kształcenia na temat ochrony przyrody. Cóż kiedy, jak zauważa wybitny znawca profesor Kazimierz Tobolski, u nas mówi się o ochronie środowiska, a nie o ochronie przyrody. A pojęcie środowiska jest na tyle szerokie i nie sprecyzowane, że można śmiało niszczyć lub zaniedbywać przyrodę. I tak się właśnie dzieje. Gdy z jednej strony jesteśmy dumni z naszego rolnictwa, które przetrwało sowiecką kolektywizację i zachodnią farmeryzację, to z drugiej strony zapominamy, że obecne trendy bardzo szybko doprowadzą nie tylko do upadku małych gospodarstw, ale właśnie do zniszczenia przyrody, rzek, jezior, lasów i łąk. W tym kierunku idą obecne zmiany, którymi steruje niewidzialna ręka z Brukseli za pomocą bardzo prostej metody, czyli magicznego hasła „dopłata”. A Ministerstwo Ochrony Środowiska (właśnie, a dlaczego nie Przyrody?) śpi, nie ingeruje, nie edukuje, też czeka na dotacje i programy. Cóż za bezwolne instytucje i co za bezmyślni ludzie. Tracą na oczach takie bogactwa przyrodnicze i nie reagują aż do czasu, gdy jacyś politycy będą chcieli na tym zbić punkty lub gdy będzie już za późno. A przecież wciąż nie jest za późno, tylko trzeba się obudzić. Teraz!
Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
NASZA POLSKA NR 38/2009