Różne happeningi, których autorem jest poseł Platformy Obywatelskiej i szef jednej z komisji sejmowych, dr Janusz Palikot, oraz wywiady, jakich udziela, wpisują się w pejzaż życia medialnego i politycznego w naszym kraju. Wiele tu żartów i dowcipów, zaskakujących określeń, prowokacyjnych gestów, błyskotliwej autorefleksji, pułapek słownych i myślowych labiryntów. Ale od czasu do czasu dr P. jakby traci miarę, zarówno gdy chodzi o używane rekwizyty, jak i dobór słów, a także o wynajdywanych adwersarzy. Oczywiście, nie dokonuje się to pod wpływem emocji, przekraczanie miary jest kontrolowane, a więc i zaplanowane. Nie ma fizycznych możliwości sprawdzenia, jakie są faktyczne intencje posła P. i po co to wszystko robi, a jego wyznania ze względu na prowadzoną grę, nawet jeśli są prawdziwe, nie mogą być wiarygodne.
Dopóki ta zabawa toczy się między przeciwnikami równorzędnymi, a więc z kręgu polityki, mediów i biznesu, będącymi w większości reliktem dogorywającej PRL i jej elit "ze społecznego awansu", dopóty szanse są równe, a systemy kompatybilne. Jak na ludowej zabawie, wet za wet, sztacheta na sztachetę. Postęp może jest tylko ten, że zamiast wulgarnego słowa pojawia się odpowiedni rekwizyt. Ale to już chyba wszystko. W sumie niewiele. Jeżeli dziennikarzom i politykom taki "świat" odpowiada, to wypada im współczuć, bo poświęcenie całego dorosłego i zawodowego życia na przebywanie w takich oparach, a właściwie wyziewach, musi człowieka zmieniać, i raczej wątpliwe, czy na lepsze.
Dopóki gra toczy się między równymi, to można jeszcze zrozumieć. Ale zdarza się, że gracz trafia na nieswoje boisko i zaczyna wymachiwać łomem, mierząc się z kimś, kogo nie przystoi nawet tknąć, a już nie mówiąc szarpać, bo nie jest dlań ani kolegą, ani partnerem.
W polskiej kulturze i tradycji taką właśnie pozycję zajmuje od tysiąca lat kapłan. I wcale nie chodziło tu o to, że każdy kapłan był ideałem czy nadczłowiekiem, ale że posiadał wyjątkowy sakrament, właśnie sakrament kapłaństwa, dzięki czemu katolicy, nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, mogli i mogą w pełni uczestniczyć w życiu religijnym, życiu sakramentalnym. W naszej tradycji rozumiał to zarówno pastuch, który nigdy nie chodził do szkół, jak i król, o którego edukację zabiegano od najmłodszych lat. Ale nie zawsze tak było, zdarzało się, i to nieraz, że kapłanami poniewierano. Tak było w czasie potopu szwedzkiego, tak było podczas zaborów, tak było w trakcie okupacji niemieckiej i sowieckiej, tak było w PRL, i to nie tylko w latach prześladowań stalinowskich. Jak widać, tak jest również dziś.
Nie wiemy, co myśli jeden lub drugi poseł, jeden lub drugi dziennikarz, ale nawet jeśli są to ich własne myśli, to możliwość ich głoszenia, a zwłaszcza nagłaśniania, leży poza ich myślą i wolą. To media wychodzą z inicjatywą nagłośnienia jakiegoś poglądu. A media mają swoich właścicieli, i to najczęściej spoza naszego kraju. Trzeba podkreślić, że wywiady, w których głoszone są pewne poglądy, w których padają nie tyle argumenty, co częściej epitety, ukazują się na zamówienie. Jeśli są to inwektywy rzucane na polskich kapłanów, to łatwo można zlokalizować środowisko, które składa takie zamówienie. Przecież walka z Kościołem toczy się ze szczególnym wyrafinowaniem nie od dziś. Wystarczy przypomnieć skalę bezeceństw popełnionych w czasie rewolucji francuskiej, potem rewolucji bolszewickiej, rewolucji hiszpańskiej, a również w PRL: profanowanie świątyń, kradzież majątków, mordowanie duchownych, a wszystko przy akompaniamencie propagandy, w ramach której pod adresem kapłanów leciały wszelkie wyzwiska. Chodziło bowiem nie tylko o to, by usprawiedliwić rozboje i mordy, ale by dodatkowo podbić społeczne emocje i zyskać sojuszników, z których powstanie ślepy tłum gotowy na wszystko. Tłum jako czerń, tłuszcza, masa pozbawiona własnego rozumu, bez poczucia odpowiedzialności, masa, którą rewolucja w swoim czasie też zabije, jak zabijała robotników i chłopów rewolucja sowiecka, jak zabijała PRL w latach 1956, 1970, 1976, 1981.
Jeden z najbardziej wpływowych intelektualnych liderów ideologii socjalistycznej wyjaśniał bez ogródek: "Socjalizm jest właśnie religią, która musi zabić (ammazzare) chrześcijaństwo" (A. Gramsci, Audacia e fede, 1916). A przecież, by zabić chrześcijaństwo, trzeba najpierw zabić kapłanów. Ta żelazna, a właściwie mordercza logika socjalizmu nadal obowiązuje, wynajdując coraz to nowe fronty walki. A dziś głównym frontem walki z Kościołem są media. Z jakąż otwartością, ale i rozkoszą liczne gazety, rozgłośnie radiowe, stacje telewizyjne nagłaśniają wszystko, co może szkodzić Kościołowi, z małych faktów robią wielkie, kłamstwo przerabiają na opinię, a kalumniom i oszczerstwom nadają formę artystyczną. Wszystko po to, by ostatecznie zabić Kościół, zabić chrześcijaństwo.
Dlatego pojawia się uzasadnione pytanie, kto tu właściwie działa z inspiracji szatana? Nie wystarczy mówić o nienawiści lub o "języku nienawiści". To za mało. Trzeba jeszcze określić i udowodnić, kto kogo nienawidzi i dlaczego. Nienawiść do grzechu jest jak najbardziej pożądana, jest czymś dobrym. Ale jeśli ktoś nienawidzi drugiego człowieka, bo jest człowiekiem, jeśli nienawidzi Polaka, bo jest Polakiem, jeśli nienawidzi kapłana, bo jest kapłanem, to wówczas taka nienawiść jest groźna, jest nieludzka, ona właśnie może być nazwana nienawiścią diabelską.
Oszczerstwa i kalumnie wysuwane przez posła Platformy Obywatelskiej Janusza Palikota pod adresem kapłana, dyrektora Radia Maryja, wpisują się w dzieje wielowiekowej walki z Kościołem w Polsce, prowadzonej z racji politycznych lub ideologicznych. Walki inspirowanej przez wrogów Polski, bo takimi byli zarówno zaborcy, jak i okupanci, choć i oni znajdowali posłusznych i uległych powierników wśród ludzi moralnie słabych, by nie powiedzieć - niegodziwców. Do których zaliczyć rzeczonego posła, trudno powiedzieć, na razie próbuje się on maskować z finezją wartą lepszej sprawy. Jednak dla milionów katolików w Polsce takie wypowiedzi powinny być ostrzeżeniem i wyraźnym znakiem, że walka z Kościołem się jeszcze nie skończyła i znowu przybiera na sile, skoro na jej czele stają politycy rządzącej partii.
To daje wiele do myślenia. Czy chcemy być manipulowani przez media i urabiani na antykatolicką masę, wbrew przestrogom historii i na ironię potomnym? Czy też odezwie się w nas sumienie i rozum, w poczuciu odpowiedzialności, nawet za oddawany głos. Bo przecież ktoś takich przedstawicieli wybiera, ktoś na nich głosuje. Czy naprawdę wszyscy wyborcy tak myślą jak ich wybraniec? Trudno w to uwierzyć.
Choć gra polityczna toczyć się będzie dalej i niejeden "zagończyk" będzie się popisywał swoim antyklerykalizmem, to jednak nic człowieka nie zwolni z indywidualnej odpowiedzialności. Warto, żeby niektórzy politycy też pamiętali, że są ludźmi, by ta zabawa w politykę nie skończyła się dla nich tragicznie. Teraz odgrywają różne role, cieszą się, że "świat na nich patrzy", bo jest moda na trefnisiów, ale gdy skończy się serial, nawet najbliżsi mogą się od nich odwrócić. Bo z dziejami Polski i z żywym Kościołem nie ma żartów. A teraz właśnie rozstrzygają się losy Polski, których istotną częścią jest Kościół - i kapłani, którzy całe swoje życie oddają Kościołowi.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 2008-05-27