Człowiekowi zawsze grozi to, że albo będzie potraktowany jak rzecz (gdy na przykład zostanie przewrócony i kopnięty, tak jakby był drewnianym klockiem), albo też że potraktowany będzie jako żywe narzędzie. Pierwsza sytuacja jest bardzo czytelna, zdarzyć się może komuś, kto zostanie napadnięty przez chuliganów, albo kto musi żyć w ustroju chuligańskim, który zinstytucjonalizował traktowanie człowieka jako rzeczy. Od roku 1917 dziesiątki, a nawet setki milionów ludzi było świadkami i ofiarami takiego traktowania. Czym jednak jest to drugie zagrożenie - stanie się żywym narzędziem?
Żywym - a więc już nie rzeczą, narzędziem - a więc jeszcze nie osobą. Takim żywym narzędziem są oczywiście zwierzęta. Chłop nie pyta konia, czy chce ciągnąć pług, lecz po prostu bierze go za uzdę i zaprzęga. Wszelako w Grecji i w Rzymie był stan ludzi, których określano mianem niewolników. Jak powie Arystoteles: „Jest zaś narzędziem ponad narzędzia każdy sługa" (Polityka, I, 2, 5). A więc i człowiek może być traktowany jako żywe narzędzie; nie każdy, lecz ten, który jest niewolnikiem.
W świecie zachodnim nie ma już stanu niewolniczego i wydawałoby się, że dziś o żywym narzędziu można spokojnie zapomnieć. A tymczasem tak nie jest. I dziś człowiekowi, również z tzw. Zachodu, niebezpieczeństwo bycia żywym narzędziem ciągle zagraża. Jednak człowiek tylko niekiedy zdaje sobie z tego sprawę.
Bierze się to stąd, że patrzymy na problem niewolnictwa powierzchownie i w formie zideologizowanej, a więc wyobrażamy sobie plantację a na niej Murzyna, którego batem bije nadzorca. Tymczasem patrząc głębiej, zobaczymy, że problem ten w Grecji wyglądał inaczej. Grekom nie tyle imponowała władza nad niewolnikami, ile odczuwali oni konieczność posiadania niewolników do wykonywania różnych prac służebnych, gdyż dzięki temu sami mogli swobodnie oddać się polityce lub filozofii. Istniał natomiast następujący problem teoretyczny (a nie ideologiczny!):
Czy pewni ludzie nie są niewolnikami z natury? Arystoteles się wahał - raz mówił, że tak, innym razem, że jednak nie, że wielu wolnych ma duszę niewolnika, a wielu niewolników ma duszę ludzi wolnych. Cóż więc znaczy w tym przypadku „posiadać duszę człowieka wolnego"? Rzecz ciekawa, Arystoteles wcale nie analizuje wolności jako takiej - ani wolności obywatelskiej, ani też wolności osobistej. Zwraca się natomiast wielokrotnie w stronę... rozumu. To rozum decyduje o byciu wolnym.
Kto jest niewolnikiem z natury? Ten, „kto o tyle tylko ma związek z rozumem, że go spostrzega u innych" (Polityka, I, II, 13), a także ten, kto „nie posiada zdolności do rozważania" (bouleutikon) (ibid., I, V, 6). Dlaczego właśnie tak? Odpowiedź jest prosta: człowiek, który nie umie posługiwać się własnym rozumem dla odróżnienia prawdy od fałszu, środków od celu, ten doskonale nadaje się na niewolnika i staje się niewolnikiem. Cóż z tego, że jest wolny, skoro jego wolność jest nierozumna? Wolność nierozumna niczym nie różni się od zachcianek, a zachcianki wprawdzie są własne, lecz ich cele są cudze.
Bezrozumny człowiek, którego próbuje się upoić hasłem wolności, staje się dla spryciarzy żywym narzędziem dochodzenia do pieniędzy i władzy. Żywym - ponieważ zdolny jest oglądać obrazki i czytać napisy, narzędziem - ponieważ nie rozumie prawdziwego celu, dla którego został użyty.
W ten sposób w najbardziej nawet liberalnej cywilizacji wrócić może niewolnictwo znaturalizowane. Tej naturalizacji pomaga szkoła, która nie uczy, polityk, który kłamie, mass media, które zabawiają się efektami socjotechnicznymi i kosztem rozumu manipulują podświadomością. Wówczas samo państwo staje się plantacją pielęgnującą żywe narzędzia, którym wcale niełatwo jest wytłumaczyć, że... są niewolnikami, skoro nie rozwinęli zdolności do refleksji. Takie niewolnictwo nie boli, ale człowiek jako osoba jest zdegradowany. Kto wie, czy dziś niepostrzeżenie i Polska nie staje się taką plantacją?
Piotr Jaroszyński
"Naród tylu łez"