Od czasu zaborów polscy duchowni są na celowniku tych, którzy odbierają nam niepodległość państwową i suwerenność narodową. Atakowani są nie tylko ze względów religijno-ideologicznych, ale także patriotyczno-politycznych. Nasi zaborcy, okupanci, prześladowcy zdawali sobie jasno sprawę z tego, że bez pokonania Kościoła katolickiego nad Polską do końca nie zapanują. Stąd właśnie ta niezwykła determinacja, by Kościół albo zniszczyć, albo przynajmniej przejąć nad nim kontrolę.
Względy religijne odgrywały ważną rolę w czasie zaborów, ponieważ nasi wrogowie ukrywali się za szyldem protestantyzmu (Prusy), prawosławia (Rosja), józefinizmu (Austria). A Polska była przede wszystkim katolicka, stąd starano się narzucić nam siłą inne wyznanie, ale nie dlatego, że ono było lepsze, tylko dlatego, że było skuteczniejszym narzędziem panowania nad Polakami. I stąd właśnie obrona katolicyzmu była dla nas obowiązkiem nie tylko religijnym, ale również patriotycznym. Z kolei Kościół zdawał sobie sprawę z tego, że dzięki patriotyzmowi będzie się umacniał w zderzeniu z tymi, którzy odstąpili od Rzymu. Stąd polscy kapłani, na czele z biskupami (ks. abp Zygmunt Szczęsny Feliński), za Polskę gotowi byli nawet oddać życie. Ta przelewana obopólnie krew, za Kościół i za Polskę, doprowadziła do powstania jednego organizmu o jakiejś cudownej mocy, której do końca nie da się rozerwać. Ale próby były ciągle podejmowane, są podejmowane i dzisiaj. Towarzyszy im z jednej strony chłodna logika, z drugiej irracjonalna wściekłość.
W czasie II wojny światowej obaj okupanci, Niemcy i Sowieci, nie oszczędzali duchownych. Poniżali ich, osaczali, zaszczuwali, więzili, torturowali i zabijali – żądali wyparcia się Chrystusa, podeptania różańca, zdrady ideałów, porzucenia wiernych. Wszystko na darmo. Kapłani ginęli, ale do ostatniego tchnienia w służbie Bogu. Ich ofiarę symbolizuje 108 męczenników, których beatyfikował Papież Jan Paweł II.
Choć wojna światowa dobiegła końca, to walka z Kościołem była kontynuowana. Polska została przejęta przez Związek Sowiecki, który tym razem, jako sukcesor Rosji, walczył z Kościołem nie w imię prawosławia, ale w imię ateizmu. A ponieważ ideologia komunistyczna stawiała sobie za cel zbudowanie nowego człowieka i nowego społeczeństwa, to była to również walka o duszę, walka o rząd dusz, by Polaków skazać na utratę własnej tożsamości narodowej. I znowu Kościół stał się oazą pomagającą ocalić nie tylko wiarę, ale i polską kulturę. A to sprowokowało podjęcie przeciwko duchownym zorganizowanej akcji ze strony władz państwowych. Państwo zwane PRL uznało za wewnętrznego wroga Kościół. To oznaczało wstąpienie na ścieżkę wojenną, choć w czasach zewnętrznego pokoju.
W okresie PRL, choć z różnym natężeniem i za pomocą różnych metod, władza państwowa korzystała ze wszystkich dostępnych jej środków, by Kościół zniszczyć. W grę wchodziły nie tylko środki administracyjne, finansowe czy prawne, ale również atak na duchownych. Każdemu klerykowi zakładano oddzielną teczkę, by zbierać na jego temat dane, które w jakimś momencie będą mogły być przeciwko niemu użyte. Duchownym wytaczano procesy, zamykano ich do więzień, torturowano, zabijano. Towarzyszyła temu antyklerykalna i antykatolicka kampania w mediach, które w całości były pod kontrolą władz.
Analogicznie do carskiej branki w czasach zaborów kierowano młodych kleryków do wojska, by tam poddać ich wycieńczającym praktykom, a także by złamać ich morale. Nękano ustawicznie proboszczów, a na tych, którzy pragnęli kontynuować naukę lub misję za granicą, próbowano zastawić pułapkę, proponując współpracę. Ale Kościół trwał i ciągle się odradzał, bo ciągle mimo skomasowanych działań antykościelnych były powołania. A w takich warunkach, gdy trwała walka przeciwko Kościołowi niejako z urzędu, liczyło się nie tylko powołanie, ale i męstwo, żeby wytrzymać ten napór zorganizowanego zła.
Zło było zorganizowane w sensie dosłownym. Symbolem jest grupa D stanowiąca część Departamentu IV MSW (powołana 19 listopada 1973 r.), której przypisuje się zamordowanie takich kapłanów, jak: ks. Jerzy Popiełuszko, ks. Roman Kotlarz, o. Honoriusz Stanisław Kowalczyk OP, ks. Antoni Kij, ks. Stanisław Palimąka, ks. Stefan Niedzielak, ks. Stanisław Suchowolec, ks. Sylwester Zych. Trzej ostatni zginęli w roku, który został administracyjnie uznany przez obecne władze za rok Święta Wolności. Ksiądz Zych zginął już po ustaleniach Okrągłego Stołu (11 lipca 1989 r.). To pokazuje, że kurs antykatolicki państwa mimo samej zmiany nazw (z PRL na Rzeczpospolita) miał być nadal obecny.
I jest. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Tym razem jednak głównym narzędziem antykościelnego ataku stały się media. Choć nie zadają one bezpośrednio ran fizycznych, takich jakie czyni pistolet lub karabin, to jednak mają one potężną moc niszczenia psychiki, przyczyniają się do utraty dobrego imienia w wymiarze społecznym, a także zastraszają. W przypadku osoby duchownej ciosy takie mogą być szczególnie dotkliwe, ponieważ jej praca i pozycja społeczna opiera się na wysokim autorytecie moralnym. Ale dlatego też atak idzie po tej linii: odebrać dobre imię, zarzucając takie występki, jak: nadużycia seksualne, agenturalność, nacjonalizm, antysemityzm, dyskryminacja, które w opinii publicznej mają dane osoby skompromitować, co pośrednio ma rzucić cień na cały Kościół.
Z wyjątkową zajadłością atakowane jest Radio Maryja na czele z dyrektorem o. dr. Tadeuszem Rydzykiem. Już u początków powstania Radia był on ostrzegany, że podejmowane będą próby „uśmiercenia medialnego”. I faktycznie, po dziś dzień ataki na Radio Maryja i jego dyrektora nie ustają, płyną nie tylko z Polski, ale z całego świata, i liczone mogą być w dziesiątkach tysięcy. Fałszywość oskarżeń i zarzutów nie ma znaczenia, ponieważ ośrodki sterujące antyklerykalnymi mediami mają mocne powiązania z władzą, więc nie czują się zagrożone.
Właśnie skala ataków i bezkarność atakujących, a szczególnie brak z ich strony poczucia winy, gdy okazuje się, że oskarżenie było fałszywe, wskazują na to, że są to działania zorganizowane, a ich celem nie jest uderzenie w jedną czy w dwie osoby, ale uderzenie w Kościół. Jest to więc kontynuacja polityki antykatolickiej, jaką w Polsce prowadzili zaborcy i okupanci, tyle że wraz z rozwojem nauki i techniki metody uległy modyfikacji. Ale cel jest ciągle ten sam, dla Polaka niepojęty i niemożliwy do zaakceptowania: zniszczyć Kościół. Dlatego taką wolność, która pozwala na niszczenie Kościoła lub choćby autorytetu Kościoła, Polak nie nazwie świętą wolnością. Święta wolność i prawdziwa niepodległość jest dla nas tylko tam, gdzie szanowany jest Kościół i gdzie kapłan z miłością może nam służyć. Tylko taka Polska jest Polską.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 14-15 czerwca 2014