Rozważmy jeszcze raz, jaka Polska będzie wynikiem naszych wyborów: czy znajdziemy się w obwodzie zamkniętym, który zrobi z nas nie drugą Japonię lub Irlandię, ale drugą Hiszpanię, czy też otworzy się pole dla odzyskiwania zrębów naszej niepodległości i suwerenności opartych na zasadach płynących z chrześcijaństwa.
Czeka nas druga tura wyborów, gdzie zmierzy się ze sobą tylko dwóch kandydatów - jeden wystawiony przez Prawo i Sprawiedliwość, drugi przez Platformę Obywatelską. Sztabowcy już pracują, dziennikarze ćwiczą zestawy nowych argumentów, politycy poprawiają krawaty. Będzie walka, i tak naprawdę nie wiadomo, kto wygra. To zaostrza apetyty chętnych i rozgrzewa atmosferę wśród wyborców. I mielibyśmy nieomal mundial na własnym boisku, gdyby nie tragiczny kontekst tych właśnie wyborów i gdyby nie wyjątkowo groźne konsekwencje, jakie mogą one za sobą pociągnąć, gdy władza znajdzie się całkowicie w jednym ręku. Dlatego drugiej tury wyborów nie można przespać.
Gdy chodzi o pierwszą turę, to większość sztabowców miała kłopoty z rozeznaniem aktualnych nastrojów społecznych. Po prostu nie nadążali ze swoimi sondażami, strategiami i blefami, elektorat zaczął gdzieś uciekać. Próbowano go przygwoździć prognozą wyrazistego wyniku, który przesądzał o wygranej jednego z kandydatów już w pierwszej turze, ale ten blef się nie udał. Przewaga topniała, by stać się z perspektywy drugiej tury niewiele znaczącą. W międzyczasie uciekł im trzeci kandydat, bo dobrze wypadł w telewizji, a teraz będzie języczkiem u wagi dla obu pretendentów. Niewiele brakuje, aby to on ich pogodził, niczym Jankiel w "Panu Tadeuszu", gdy stojące po przeciwległej stronie drogi karczmy toczyły ze sobą odwieczny spór: "On pierwszy zgodził kłótnie, często nawet krwawe/Między dwiema karczmami: obie wziął w dzierżawę". Dwóch się bije, a trzeci skorzysta. A skorzysta zwłaszcza wtedy, gdy kandydat bardziej prawicowy za nisko będzie mu się kłaniał.
Przed pierwszą turą podejmowano najrozmaitsze tematy nie dlatego, że były one ważne wedle jakiegoś obiektywnego klucza, ale ze względu na to, co zadziała znacząco na elektorat i to tak, by wpuścić w pułapkę kontrkandydata. Przy okazji fastrygowano wizerunek kontrkandydata, który miał zniechęcić do niego elektorat. Kandydat PiS miał więc być groźnym watażką, który pozamyka wszystkich do więzienia. Ta wersja z dnia na dzień była coraz mniej przekonująca. Z kolei z kandydata PO robiono "Ruska", zwłaszcza w obszarze twórczości internetowej, co trafiło na wyjątkowo podatny grunt. Tak czy inaczej walka przed pierwszą turą była nieco rozproszona ze względu na udział zbyt wielu kandydatów, a także nie koncentrowała się na sprawach, które są najważniejsze dla państwa polskiego i społeczeństwa.
Przecież dla nas, jako państwa, kluczową sprawą jest określenie parametrów naszej niepodległości i kierunku współpracy (zależności?) międzynarodowej, w tym utrzymania sojuszy i opracowania koncepcji niezależności energetycznej kraju. Jako społeczeństwo musimy jasno wiedzieć, czy prezydent zamierza respektować podmiotowość Narodu Polskiego jako dziedzica tysiącletnich dziejów, czy uznaje normalną rodzinę za środowisko poczęcia, narodzin i rozwoju człowieka, czy wreszcie respektuje prawo każdego człowieka do życia od chwili poczęcia do naturalnej śmierci - by przy odpowiedzi pozytywnej wspierać stanowione prawo, a blokować takie, które naszemu Narodowi, polskim rodzinom i człowiekowi zagraża. Niestety, tematy takie poruszano sporadycznie, by nie powiedzieć - chaotycznie, głównie dlatego, że uznawane są za zbyt kontrowersyjne lub objęte cenzurą politycznej poprawności.
To nie brazylijski serial
Co będzie dalej? Przeciętny wyborca rzadko kiedy zamienia się w polityka, który na chłodno analizuje każde "za" i "przeciw" w odniesieniu do wszystkich spraw, jakie mieszczą się w ramach kompetencji prezydenta. Przeciętny wyborca, zwłaszcza polski, nastawiony jest raczej emocjonalnie, a więc każde "za" i każde "przeciw" wzbudza w nim zapał lub niechęć czy wręcz nienawiść. Powodem emocji mogą być sprawy wielkie, ale też i małe, wręcz drobiazgi. Wśród tych ostatnich najmniejsze znaczenie ma już kolor krawata lub szkieł kontaktowych. A jednak sztabowcy czuwają w sposób szczególny nad tymi drobiazgami, bo wiedzą, że w skali masowego elektoratu ma to olbrzymie znaczenie. Zły kolor krawata lub "nie te oczy" mogą radykalnie wpłynąć na wysokość wyborczych słupków. Jeśli tak faktycznie jest, jeśli taka prawidłowość ma miejsce, to nie można jej lekceważyć. Jednak to nie jest powód, aby kampanię w ogóle zamieniać w rewię mody. Kandydat musi być człowiekiem poważnym - mieć wyrobione zdanie na istotne dla państwa i społeczeństwa tematy, a także być zdolnym do przekazania ich w sposób komunikatywny. Niestety, jakże często się zdarza, że w pogoni za wielkim elektoratem tematy poważne nikną z pola widzenia, a na plan pierwszy wysuwa się kabaret albo prowokacja. Politycy zamieniają się w aktorów seriali brazylijskich, bo wiedzą, że ukrywa się za nimi wielomilionowy telewidz. Problem jednak w tym, że serial żyje wyłącznie wśród atrap i w przestrzeni wirtualnej, natomiast polityka wpływa na nasze życie realne, życie i śmierć, bo przecież to politycy legalizują nie tylko życiodajne, ale i zbrodnicze prawa.
Opozycjoniści na pasku postkomuny
Druga tura wyborów to dwie zupełnie różne wizje Polski. Odwoływanie się do korzeni solidarnościowych obu kandydatów nie ma tu już żadnego sensu. Zbyt wiele bowiem się zdarzyło w ciągu ostatniego dwudziestolecia, by wspominać tamten odległy czas, gdy na fali młodości różni ludzie włączali się do walki z komuną. W roku 1989 nastąpił przecież "cudowny" upadek owej komuny, tyle że ona znalazła sposób na odrodzenie się w nowej rzeczywistości, jak również na to, by zagospodarować swoich dawnych zagorzałych przeciwników. Dla wielu z nich komuna była bardzo atrakcyjna. Był to przecież świat ludzi władzy, którzy posiadali bogate doświadczenie życiowe i polityczne, szerokie, międzynarodowe kontakty; którzy kierowali się swoistym etosem - gdzie swoim autentycznie się pomaga, a wrogów autentycznie się niszczy; gdzie można zrobić wielką kasę i nie trzeba się martwić o to, jak przetrwać do pierwszego lub do jakiego kraju wyjechać za pracą; a wreszcie, gdzie można dobrze urządzić nie tylko siebie, ale najbliższą rodzinę, krewnych i przyjaciół, kierując ich do pracy w biznesie, w sądach, w mediach, w placówkach dyplomatycznych lub w polityce. Taki system zaczął po roku '89 żyć własnym życiem. Pojawiła się nowa jakość - państwo niewidzialne w państwie widzialnym. Naprzeciw tego niewidzialnego, ale skutecznego państwa stało państwo widzialne, państwo ludzi skłóconych i krótkowzrocznych, państwo ludzi, których przyszłość nie była pewna i którzy nie potrafili nikomu zapewnić przyszłości, bo za nimi szło społeczne odium i wilczy bilet. Czy nie lepiej być pragmatykiem i powiązać się z tymi, którzy są skuteczni i zapobiegliwi?
Na takie pytanie wielu z tzw. opozycjonistów odpowiedziało pozytywnie i zostało przygarniętych przez ludzi dawnego systemu. Teraz czerpią z tego profity. Robią kariery, o jakich wcześniej im się nie śniło - zachowują status dawnego opozycjonisty i są wpierani przez dawnych komunistów. Czyż to nie jest idealna sytuacja dla trzech magistrów, którzy obecnie zajmują najwyższe stanowiska w naszym państwie? Komuniści to nie tylko oficjalni członkowie postkomunistycznego Sojuszu Lewicy Demokratycznej, bo to w jeszcze większym stopniu byli członkowie służb specjalnych, zarówno milicji, jak i Wojskowych Służb Informacyjnych. To właśnie w takim tle powstała Platforma Obywatelska, w takim tle doszła do władzy i w takim tle chce zniszczyć polską demokrację, by sięgnąć po pełnię władzy, właśnie wzorem PZPR. Ten wzór jest im podsuwany przez tych, którzy otoczyli ich swoją opieką nie tyle na poziomie ideologicznym, co propagandowym, gdyż ideologie się zmieniają, ale reguły propagandy pozostają te same. Ta czarna propaganda była odpowiedzią na każdorazową próbę przeprowadzenia dekomunizacji i lustracji, aż w końcu trzech magistrów-opozycjonistów zablokowało i jedno, i drugie, paraliżując przy okazji działalność Instytutu Pamięci Narodowej. Sytuacja wymarzona dla postkomunistów, którzy pamiętają o orientalnej zasadzie, zaszczepionej przez komunistów z bratniego ZSRS, aby nie brać na siebie bezpośredniego odium za zniszczenie wroga, lecz by powstało wrażenie, że wróg sam siebie zlikwidował albo że był to wynik walki bratobójczej. Do takiej konfrontacji wewnętrznej sprowokowano środowiska wywodzące się z "Solidarności", taką metodę stosuje się nadal wobec Kościoła, próbując ustawić przeciwko sobie księży, a nawet biskupów.
Dlatego idąc do drugiej tury wyborów, musimy dobrze przemyśleć, czy i kto stoi w tle obu kandydatów, a nie tylko brać pod uwagę, co na bieżąco będą deklarować lub jak będą wyglądać, czy wreszcie nie możemy kierować się sympatią lub antypatią czysto osobistą. To ostatnie nic nie znaczy, najważniejsze jest owo tło, czyli kto za nimi stoi jako realna siła polityczna.
Nie kłaniać się lewicy
Pierwsza tura wyborów odsłoniła nieobecność prawie połowy uprawnionych do głosowania. Socjologowie będą badać, dlaczego ludzie ci do głosowania nie poszli. Z pewnością powodów będzie wiele, poczynając od zupełnego zobojętnienia na sprawy ogólnopaństwowe lub wręcz dziecinnej niefrasobliwości, poprzez obrażenie się na politykę, a kończąc na braku wymarzonego czy idealnego kandydata. Jest jak jest, w naszym typie demokracji nikogo do głosowania zmuszać nie wolno. Obaj kandydaci z pewnością jednak będą chcieli sięgnąć po ten nieczynny elektorat. Ale będzie to bardzo trudne, bo na apatię polityczną złożyły się lata wprowadzania Polaków w błąd przez wielu polityków i wielu kandydatów, przez zawiedzione nadzieje, zwłaszcza ze strony tzw. prawicy. Gdy rozczarował Lech Wałęsa, to przez dwie kadencje prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, gdy zawiodła AWS, do władzy doszedł SLD. A dziś? Gdy zawodzi Platforma, to na jej miejsce już wciska się znowu SLD. Dlaczego elektorat postkomunistyczny jest nadal tak znaczący i aktywny? Dlaczego chcąc zdjąć z siebie odium PRL, elektorat ten woli być określany mianem lewicy, a co rozpoznał właśnie kandydat PiS? Odpowiedź jest prosta: trzymanie warty przy dziedzictwie PRL, a tym samym i Związku Sowieckiego nie rokuje już, poza sentymentem, żadnej przyszłości, teraz trzeba znaleźć nową twarz, którą lepi socjalizm zachodni, na czele z Hiszpanią. To jest ten socjalizm na zewnątrz wyluzowany, swojski, czego znakiem jest rozpięta koszula bez krawata. Ale od wewnątrz czai się potwór. Ten potwór, który legalizuje zwyrodniałe prawa odbierające człowiekowi prawo do życia, a rodzinie prawo do wychowywania własnych dzieci; który obecnie legalizuje homoseksualizm, a w niedalekiej przyszłości zalegalizuje zoofilię; który za głównego wroga uznaje chrześcijaństwo i Kościół katolicki. Taka jest prawdziwa natura nowej lewicy, kto wie, czy nie gorszej od starej lewicy, czyli sowieckiego komunizmu. Tego trzeba być świadomym.
Dlatego w poszukiwaniu elektoratu nie można się lewicy zbyt nisko kłaniać, bo łatwo upaść, a trudno się wyprostować. Trzeba zachować swój kręgosłup, jeśli się deklaruje swą narodową tożsamość i wiarę. Zwłaszcza że lewica potrafi takich zgiętych polityków wcześniej lub później zagospodarować, a oni nawet nie będą wiedzieli, kiedy to się stanie, tak będzie to zrobione sprytnie i gładko. Raczej trzeba szukać nowego elektoratu, którego nie brakuje, niż zdawać się na elektorat z odzysku, bo z punktu widzenia politycznego jest to bardzo ryzykowne.
Przed drugą turą patrzmy kandydatom na ręce, trzymajmy ich za słowa, wypowiedziane dawniej i dziś, sięgajmy też do przeszłości, jakie czyny były ich udziałem, rozważmy jeszcze raz, jakie siły za nimi stoją, a wreszcie, jaka Polska i jaka demokracja będą wynikiem naszych wyborów: czy znajdziemy się w obwodzie zamkniętym, który zrobi z nas nie drugą Japonię lub Irlandię, ale drugą Hiszpanię, czy też otworzy się pole dla odzyskiwania zrębów naszej niepodległości i suwerenności opartych na respektowaniu podstawowych zasad płynących z chrześcijaństwa. Innego wyboru nie ma, obecnie jest tylko ten. Trzeba się zdecydować.
Piotr Jaroszyński
NASZ DZIENNIK, 24 czerwca 2010