Wszyscy, którzy startują w wyborach, mają jeden cel: zdobyć jak najwięcej głosów. Ale nie wszyscy w taki sam sposób do tego dążą. Środki bowiem mogą być różne, np. prawda, kłamstwo, oszczerstwo, ironia, ośmieszanie, przypochlebianie czy udawanie. Nie wszystkie środki są dopuszczalne z punktu widzenia moralnego, ale tak się składa, że w pogoni po władzę dość często przyjmuje się zasadę, że każdy środek jest dobry, jeśli jest skuteczny: może to być prawda, ale może być również kłamstwo, oczywiście odpowiednio zaprezentowane, tak by budziło wiarygodność.
Propaganda przedwyborcza nie jest po prostu ofertą polityczną przedstawianą przez kandydatów niczym towar na straganie w oczekiwaniu na klienta. Na to czasu nie ma. Propaganda przedwyborcza ma być szybka i skuteczna, bo ma zdążyć do wyborów. Tym bardziej liczy się efektywność środków propagandowych. A to oznacza, że najpierw trzeba jak najdokładniej określić, a właściwie zmierzyć i wyliczyć elektorat, czyli od kogo można spodziewać się największej liczby głosów, które zapewniłyby sukces.
I właśnie w tym kontekście trzeba zanalizować środki propagandowe, do jakich ucieka się Platforma Obywatelska. Tym, co wielu obserwatorów uderzyło, było odwoływanie się w klipach wyborczych do narracji antykościelnej. Uderzyło dlatego, że Platforma skupia w swoich szeregach członków, którzy deklarują swój katolicyzm i którzy pozostają w dobrych (przynajmniej na zewnątrz) relacjach nawet z biskupami. A tu nagle materiały wyborcze sugerują niechęć do krzyża czy nawet walkę z krzyżem. Co się dzieje? O co chodzi?
Odpowiedź nie jest zbyt skomplikowana. Platforma Obywatelska jest główną siłą polityczną, która rządzi Polską. Rządy te obejmują nie tylko sferę samej polityki czy ekonomii, ale również sferę ideową czy wręcz ideologiczną. Do niej należy wpływ bezpośredni lub pośredni na model i treści edukacji, na kierunek oddziaływania mediów, na postrzeganie w wymiarze publicznym patriotyzmu, na ocenę historii, na ton relacji z Kościołem. I tu okazuje się, że wszędzie obserwujemy konsekwentną dechrystianizację naszego dziedzictwa i naszej tożsamości tak, by wytworzyć jakiegoś nowego człowieka, który nie będzie ani katolikiem, ani Polakiem. Najbardziej namacalnym dowodem na taki właśnie program jest zdecydowana i jednoznaczna propaganda gender oraz zapłodnienia in vitro. Ten program spotkał się z jednoznaczną krytyką ze strony Kościoła katolickiego. A mimo to Platforma program ten propaguje i realizuje, bo ma ku temu odpowiednie środki polityczne, administracyjne i finansowe.
I tu dochodzimy do sedna. Większość Polaków, w tym również dotychczasowych wyborców Platformy z kręgów katolickich, przejrzała na oczy, uświadomiła sobie, że z tą partią jest coś nie tak, że partia ta nie tylko oddaliła się od Kościoła, ale że właśnie idzie po linii wprost antykatolickiej. I właśnie dlatego elektorat katolicki od Platformy ucieka. Nie chce popierać ugrupowania, które realizuje program dechrystianizacji Polski.
Dla Platformy jest to duży problem, bo pojawia się realna groźba przegrania wyborów. Trzeba więc szukać nowego elektoratu, bo spece od inżynierii politycznej musieli obliczyć, że elektoratu katolickiego już się nie dogoni. W takim razie trzeba sięgnąć po inny elektorat, a jest nim elektorat antykatolicki. Takiego elektoratu przecież nie brakuje, on już wcześniej głosował na Platformę, a poza tym można jeszcze urwać nieco partiom lewicowym, które dziś praktycznie tworzą parlamentarną większość.
I to właśnie pozwala zrozumieć, dlaczego Platforma uderza w materiałach wyborczych w tony antykatolickie. Macherzy od propagandy uznali, że jedynym ratunkiem dla pozostania przy władzy, a przynajmniej uzyskania znaczącego wyniku, są właśnie środowiska antykatolickie, ateistyczne i antyklerykalne. To do nich skierowany jest ten przekaz.
Jeżeli tak, to katolicy tym bardziej powinni przemyśleć, na kogo oddadzą swój głos. Bo jaki jest sens wspierania ugrupowań, które coraz jawniej dewastują nasze katolickie dziedzictwo.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 10 listopada 2014