W Polsce jako wyborcy mamy pewien żal do Polonii, że zbyt słabo włącza się w wybory, że frekwencja wyborcza jest wyjątkowo niska, spada poniżej jednego procenta. Dla przykładu: w ostatnich wyborach prezydenckich (2010) wzięło udział w Stanach Zjednoczonych nieco powyżej 37 tysięcy Polaków. To kropla w morzu, jeśli zważyć, że w samym Chicago mieszka około miliona Polaków. Z drugiej jednak strony władze Polski skutecznie utrudniają udział w wyborach przez nakaz wcześniejszej rejestracji i posiadanie, poza państwami strefy Schengen, ważnego paszportu. To może wyglądać na drobiazg, ale dla wielu naszych rodaków, których kalendarz zawodowy i rodzinny jest dość napięty, dopilnowanie takich formalności może być udręką. Zwłaszcza jeśli dojdzie do tego mętność przepisów, odległości komunikacyjne, a także nieuprzejmość pracowników placówek dyplomatycznych. Efekt jest taki, że wiele osób z tych, które mają prawo głosować i chciałyby to zrobić, nie głosuje. Ale są i tacy, którzy mogą głosować, ale nie chcą przez opieszałość albo uleganie propagandzie rozsiewanej przez nieokreślone bliżej centra, które wmawiają Polonii, że kto nie mieszka w Polsce, ten nie powinien głosować. Poza tym do wyborów trzeba ludzi rozkołysać. Rolę "niańki", która buja kołyską wypełnioną potencjalnym elektoratem, pełnią dzisiaj media. Jeżeli one nie aktywizują systematycznie wyborcy polonijnego, to i efekty będą marne. Tymczasem zbyt wielu mediom zależy na tym, żeby Polonia nie głosowała.
Zostali Polakami
W sumie wiele czynników składa się na to, że frekwencja wyborcza wśród Polonii jest wyjątkowo niska. Ale mimo wszystko należy zadać pytania: czy tak musi być, czy nie mamy tu do czynienia z dość przykrym zjawiskiem niechcianej Polonii. Bo przecież jeżeli Polonia to są nasi rodacy (bo są), jeżeli jest w nich miłość do Polski, a jest, bo mówią po polsku, wysyłają swoje dzieci do polskich szkół sobotnich, jakoś interesują się polskimi sprawami, chodzą na polskie Msze św. do kościoła, planują nawet powrót do Polski, a ich potomstwo coraz częściej myśli o studiach w Polsce - to nie można tak tych kilkunastu, a może kilkudziesięciu milionów ludzi zostawić samych sobie, bez wpływu na to, co dzieje się w ich Ojczyźnie, bez poczucia obowiązków i odpowiedzialności za Macierz. Ale to wszystko trzeba wykształcić i o tym przypominać, bo naturalny może być sentyment i łzy, tęsknota za bliskimi, ale odpowiedzialność za państwo, za Ojczyznę, za Naród jest już wynikiem edukacji i kultury, to nie pojawia się samoczynnie. Dlatego powstaje pytanie, w jakim stopniu media w Polsce, zwłaszcza media publiczne, formują Polonię do bycia Polakami; w jakim stopniu programy szkolne uwzględniają tak wielką rzeszę naszych rodaków, która mieszka poza Ojczyzną i to wcale nie dlatego, że znalazła się tam w poszukiwaniu przygód, lecz dlatego, że stała się ofiarą wymuszonej emigracji czy to przez system polityczny, czy przez warunki ekonomiczne. Kto tak naprawdę kształtuje polską świadomość Polonii?
Przecież jeszcze niedawno naszym emigrantom nie wolno było przyjeżdżać do Polski; dla innych wiązało się to z ryzykiem zatrzymania, a nawet uwięzienia; jeszcze inni musieli płacić za każdy dzień swojego pobytu. PRL była obozem rządzonym nie dla Polaków, lecz dla sowieckiego nadpaństwa. PRL posiada ogromny dług winy za antypolonijną politykę, dług, którego nikt nie spłacił, i co więcej - ten dług jest dalej zaciągany. Polonusi skarżą się, że w polskich placówkach dyplomatycznych traktuje się ich z góry, wprost niegrzecznie, tak jakby chciano im dać do zrozumienia, żeby trzymali się z dala. Czy urzędnicy mają takie instrukcje z Warszawy, czy też krąg dyplomacji jest jakimś światem samym sobie, otwartym dla niektórych, a zamkniętym dla innych, czy może jest on rodzinnym reliktem przeszłości? Zbyt wiele głosów naszych rodaków mieszkających poza Polską świadczy o tym, że są to działania świadome, zaplanowane, a nie wynik złego humoru urzędnika.
Smutek emigracji
Polacy w Polsce żyją na jednej ziemi, emigranci żyją, z wyjątkiem Chicago, w rozsypce. Nie tworzą samowystarczalnej wspólnoty, która znajdowałaby się na jednym terenie, w jednym mieście, we wspólnej dzielnicy. W ogóle emigrację, zwłaszcza w Ameryce, cechuje duża migracja wewnętrzna. Mieszka się tam, gdzie jest dobra praca, zmienia się mieszkanie, miasto, stan, gdy znajdzie się lepszą pracę albo lepsze warunki szkolne dla dzieci. Ci ludzie potrzebują jednak jakiegoś stałego odniesienia w głębszym znaczeniu, które nie jest podatne na wpływ doraźnych okoliczności. Takim miejscem może być tylko Ojczyzna ich przodków. Chcieliby ją widzieć jako miejsce, które na nich zawsze czeka. Czy takim miejscem jest dzisiejsza Polska? Czy uczymy się kultury emigracji, sposobu na wzajemne odnajdywanie się mimo dzielących nas przestrzeni? Wiadomo, że każde miejsce zabarwia mentalność mieszkańców, niezależnie od ich przynależności narodowej, ale nie określa jeszcze ich duszy, która w Polakach na zawsze pozostanie polska.
Chicago jest jakimś fenomenem polskości, zarówno dlatego, że mieszka tu tak wielu Polaków, jak i dlatego, że niektóre środowiska, emigrując całymi rodzinami, a nawet wioskami, mogą zachować polskość w ramach własnej społeczności. Samotny emigrant ma bardzo ciężko, we wspólnocie jest lżej, a nawet można mocniej uczestniczyć w życiu polskim choćby dlatego, że ludzie są bardziej aktywni, gdyż tęsknota pobudza ich do większego angażowania się w pielęgnowanie tradycji i kreowanie podobizny świata, który został tam, w Tatrach, albo nad mazurskimi jeziorami. Każdy, kto kocha polskość, lubi przebywać wśród ludzi, którym na polskości zależy. Może to być gest, słowo, uśmiech, nawet smutek, za którym kryją się ciągle niespełnione marzenia. A w emigrantach widać to jak na dłoni. Polska - Ojczyzna wszystkich polskich emigrantów, musi być na nich serdecznie otwarta po to, by te milionowe rzesze mogły odzyskać głębszy sens swojego istnienia, bo przecież ojczyzna jest świętością, a nowych ojczyzn już nie będzie. Gdy jednak ktoś nie czuje Polski, gdy jego serce jest zdrewniałe i zastygłe, to cały ten przepływ życia polskiego, tę całą polską duszę traktuje jak świat sobie obcy, który go odpycha i którego nie trawi. A może urzędy państwowe mają takie właśnie kryterium doboru pracowników, każdy, byle obca mu była polskość. Kto to wie? Emigranci polscy mocno to odczuwają na własnej skórze, gdy przychodzi im zderzyć się z konsulatem lub ambasadą, a starsi wspominają, że podobnie było dawniej, za komuny. Tak jakby ktoś inny, obcy, uzurpował sobie prawo do naszego państwa i naszego Narodu, żerując na ludzkiej słabości lub bezsilności. Bo co zwykły petent może zrobić urzędnikowi? Nic.
Warto być razem
Dlaczego politycy, zwłaszcza prawicowi, mają tak słaby kontakt z Polonią? Odpowiedź może być prozaiczna, ale może być też głębsza. Pierwsza byłaby taka: Polonia jest rozsypana po całym świecie, polityk ma tyle zajęć na miejscu, że nie może sobie pozwolić na czasochłonne przecież podróże. Zresztą, żeby jeździć, trzeba mieć kontakty, wiedzieć, kto jest kim, bo nie da się przyjechać tak po prostu do Polonii, jakby ktoś przyjechał na wioskę albo do miasta. Część Polonii jest wprawdzie zorganizowana w różne stowarzyszenia czy kluby, które w wielu miejscach, niestety, podupadają, ale większość zajmuje się własnym, codziennym i nielekkim życiem. Jednak są, zjawiają się na spotkaniach, dyskutują, zapraszają. Jest więc w nich jakaś potrzeba angażowania się w polskie sprawy narodowe i państwowe. A to już wiele. Bardzo wiele, to skarb, którego nie wolno marnować. Tylko że budowanie takiego organizmu polsko-polonijnego wymaga czasu i pracy organicznej, dobrej woli i roztropności. Bo PRL opracowała całą strategię rozbijania Polonii, nie mówiąc już o blokadzie kontaktów, nawet na poziomie rodziny, co wyraźnie świadczy o tym, że tamtej władzy nienawistny był polski Naród. Po takich zniszczeniach i chwiejności lub obojętności obecnych władz trudno tak delikatną i skomplikowaną tkankę społeczną zregenerować. A przecież ludzie do siebie lgną. Gdy więc stare stowarzyszenia lub kluby straciły impet, warto pewne rzeczy zaczynać od początku poprzez zawiązywanie małych grup. Samemu nic się nie zrobi, w zbyt dużej grupie dochodzi najczęściej do konfliktów, a małe grono może być bardzo skuteczne. Coś robić trzeba, bo działanie społeczno-patriotyczne jest naturalną potrzebą dojrzałego Polaka. Polak nie może nie być patriotą. A polski emigrant jest Polakiem. Pamiętajmy, że tkwi w nas zamrożony potencjał, potencjał zamrażany przez zaborców, okupantów, komunistów i liberałów. Ten potencjał może wybuchnąć wtedy, gdy znajdzie sprzyjające warunki społeczne. Dlatego tak bardzo potrzebujemy siebie nawzajem, bo wtedy między nami znowu rodzi się Polska.
Jako Polacy mieszkający we własnej Ojczyźnie nie możemy nie chcieć Polonii. Wielopokoleniowe związki krwi i tysiącletnia kultura są tym dziedzictwem, które stanowi główny trzon naszej wspólnej tożsamości. Od tego nie uciekniemy. Zamiast uciekać, trzeba się do siebie na nowo zbliżać. A przede wszystkim trzeba być na siebie otwartym, bo Polska ciągle nas potrzebuje. I zawsze będzie potrzebować.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 1-2 października 2011
Zamiast tego dostałem lekcję.
Ponawiam próbę (mam przerwę w pracy)i proszę o udostępnienie tego linku Rodakom. Jeszcze przed wyborami. Z góry dziękuję i obiecuję poprawę w komentowaniu na temat. W międzyczasie dotarł do mnie jeszcze jeden, wg. mnie b. na czasie link. Oba poniżej.
Pozdrawiam, Tadeusz.
http://www.youtube.com/watch?v=ZjVuL6JYKgE&feature=player_embedded#
http://vimeo.com/20329745
Jeżeli
niestety nie jest tak różowo. Pan profesor pisał o tym niedawno - polonia może głosować tylko na kandydatów startujących w Warszawie:
http://www.piotrjaroszynski.pl/felietony-wywiady/wybory-dyskryminacja-polonii.html
A to że nasza Ojczyzna jest namierzona niech świadczy ten dokument:
http://www.youtube.com/watch?v=nu6t9YmHvT4
Konsulaty i ambasady robia wszystko by POLONUSOW zniechecic do wyborow (oplaty, rejestracje, NIP-y, sripy i co tam nie jeszcze. Chyba, ze sa to szmoncesy. Ci ostatni (MINIMUM 35000)zawsze glosuja i to zgodnie. NIGDY NA KATOLICKICH KANDYDATOW. MSZ jest po to aby nas, z rozmyslem wasnic, dzielic i rozwalac. Wszystkie organizacje polonijne sa namierzone a wiekszosc spenetrowana i rozbrojona. Dla KONSULOW licza sie tylko ci Rodacy, na ktorych nieruchomosci moga, po ich smierci, polozyc lape, co jest glownym zrodlem ich utrzymania. Schnepfy, Gugaly i inne niepolskie pomioty sa tego najlepszym przykladem. Mimo powyzszego, rowniez zachecam do pojscia na wybory. Jezeli nie te, to nastepnych moze nie byc. A wtedy, ostatni, ustepujacy szmoncesom miejsca RODAK niech nie zapomni, wyjezdzajac, zgasic po sobie swiatla. Prof. Kiezun (byly AK-owiec) napisl juz o tym dwa lata temu. Nawet Korwin Mikke glosuje.
Z wyrazami szacunku. Kazimierz Gajda