Odrodzenie życia społecznego Polaków to nie tylko jednoczenie się we wzniosłych momentach w celu obrony jakiejś wielkiej wartości; odrodzenie to musi dotykać życia codziennego, gdy nic specjalnie się nie dzieje, gdy jak zwykle spotykamy się, uczymy, pracujemy. Okazuje się, że komunizm popsuł wiele polskich obyczajów, którymi w normalnych warunkach nacechowane winny być nasze międzyludzkie kontakty.
Albowiem warto pamiętać, że samo słowo „etyka", z którym dziś łączymy różnego rodzaju wymagania moralne, oznaczało w języku greckim właśnie obyczaj. To on utrwalał nasze właściwe odnoszenie się do siebie i do innych. Cóż może być piękniejszego, niż życie społeczne przeniknięte dobrymi obyczajami, dzięki którym zawsze, a przynajmniej w większości sytuacji, ludzie umieją siebie dostrzec, okazać sobie szacunek, uprzejmość, a w razie potrzeby pomoc. Takie właśnie były polskie obyczaje, gdy byliśmy autentycznie wolni, wolni do tego, aby być sobą.
Dziś w Polsce zderzają się ze sobą dwa style życia: azjatycki i amerykański. Z jednej strony ciąży nad nami pozostałość azjatyckiego komunizmu. Ludzie, którzy wiele doświadczyli ze strony niebezpiecznego systemu, zaczęli się na siebie zamykać. Znakiem tego była wzajemna nieufność, nieruchoma twarz, oczy bez wyrazu, milczenie lub - w najlepszym wypadku - odburknięcie. Tymczasem w tradycji rzymskiej mówiono: Saluta libenter! - witaj się chętnie, szczerze, otwarcie. Tę tradycję rzymską nasi ojcowie przejęli i na swój sposób spolszczyli, witając się zawsze z otwartymi ramionami. Ale wpływ Azji zaczął czynić z nas takich mruków, co to ani ramion, ani ust nie otworzą, tylko coś burkną pod nosem albo w ogóle drugiego człowieka nie dostrzegą. A cóż dopiero mówić o życzliwości, o zdrowym optymizmie, o gotowości udzielania pomocy, i to z radością? A przecież właśnie to jest jak najbardziej polskie! Wróćmy więc do siebie.
Z drugiej strony obserwujemy dziś, jak próbuje się nam zaszczepić styl życia na luzie, charakterystyczny dla filmów amerykańskich. Taki filmowy luz polega na tym, że trzymając ręce w kieszeni i żując gumę (co sprawia, że na twarzy powstaje grymas charakterystyczny dla zwierząt mlekodajnych), wszystkich traktuje się jednakowo, jak - kiedyś mówiono - chłopca stajennego albo pomocnika szewca. Taki bohater filmów amerykańskich nie liczy się ani z wiekiem rozmówcy, ani z jego wykształceniem, ani z piastowanym urzędem; nie jest dla niego ważne, że rozmawia z kobietą, że mówi do mamy. Nie liczy się z niczym. Ten luz dodatkowo podkreśla ów bohater ilością przekleństw i bluźnierstw wypowiadanych publicznie i zarejestrowanych na taśmie filmowej. Taki obraz Ameryki kreuje się po to, aby zniszczyć nie tylko samą Amerykę, która jeszcze do lat sześćdziesiątych pielęgnowała tradycyjne wartości, ale również aby zniszczyć obyczaje Europy, gdzie jeszcze żyje się zdrowymi wartościami.
W Polsce zatem zderzają się dwa nurty obyczajowe, zupełnie nam obce: nurt azjatycki i nurt amerykański. Z jednego jeszcze się nie otrząsnęliśmy, a już zagraża nam następny.
Pomyślmy dobrze: Czy życie społeczne, w którym nie będzie miejsca na grzeczność i szlachetność, nie stanie się w końcu piekłem? Musimy więc w naszej Ojczyźnie znowu na siebie popatrzeć, musimy siebie wzajemnie dostrzec, musimy poprzez życzliwość siebie umacniać, a poprzez szlachetność - podwyższać. To była charakterystyczna cecha polskiej kultury, której istotną częścią jest obyczajowość. Tacy byliśmy, gdy nie krępowały nas obce więzy. Dziś spadły te więzy zewnętrzne, ale rosnąca wciąż pseudokultura próbuje za wszelką cenę odmienić naszą duszę i nasze obyczaje, jej twórcy dążą do tego, abyśmy przestali przypominać samych siebie. Jest to działanie zaprogramowane na długie lata, promowane przez ośrodki globalizmu, którego celem jest zniszczenie narodów, rodzin i osoby ludzkiej. Obronimy się przed tym działaniem, jeśli wyłączymy telewizory, a uwrażliwimy nasze serca, jeśli będziemy ze sobą rozmawiali, a przestaniemy przeglądać deprawujące czasopisma, jeśli nauczymy się ostrożności w kontakcie z tym, co masowe, bo tam jest najwięcej zagrożeń.
Widząc te różne niebezpieczeństwa, starajmy się mimo wszystko żyć naszą tradycją, dobrymi polskimi obyczajami. Gdy zobaczymy drugą osobę, przypomnijmy sobie piękną zasadę: saluta libenter! - i chętnie powitajmy w spotkanym człowieka, bo w ten sposób odzyskamy siebie i wrócimy do polskiej codzienności.
Piotr Jaroszyński
"Jasnogórska droga do Europy"