Przeniesienie odpowiedzialności finansowania religii w szkołach na samorządy może doprowadzić do sytuacji, w której ze względu na problemy finansowe będą one rezygnowały z zatrudniania katechetów. Pamiętajmy, że metody walki z chrześcijaństwem są teraz bardziej wyrafinowane niż w czasach PRL. Chodzi głównie o to, żeby religia została usunięta ze szkół "rękami samych Polaków". Dzięki temu źródło zła stanie się niewidoczne i nikt nie powie, że zrobili to komuniści, libertyni czy ateiści. Ale to oni właśnie uruchomili ten mechanizm, który ma doprowadzić do eliminacji, a przynajmniej marginalizacji religii w edukacji szkolnej.
Poza tym zmiany w przepisach wprowadzone przez MEN łamią art. 12 konkordatu. Obecny rząd nie przejmuje się przepisami, bo posiada pełnię władzy politycznej, a pośrednio potężne wpływy w tych dziedzinach, które powinny być niezależne, jak np. media, sądy. Mając poczucie aż takiej siły, rząd podjął się przeprowadzenia operacji na społeczeństwie, by dokończyć dzieło rozpoczęte przez komunistów. Służy temu udoskonalona wersja inżynierii społecznej oraz wyczucie jakichś słabości Kościoła, który bardzo miękko oponuje, za miękko.
Tymczasem oddawanie rządowi pola w zakresie edukacji anty- czy achrześcijańskiej szybko doprowadzi do zmiany mentalności naszego Narodu. W tej sprawie odpowiednie instytucje i osoby muszą obecnie stanowczo zabrać głos i podjąć odpowiednie działania. Jeśli zrobią to potem, to może być już za późno. Bo potem same dzieci nie będą już chciały religii, gdyż antyreligijność wsączona zostanie do podręczników szkolnych i stanie się warunkiem zdania egzaminów. Te dzieci za 10-15 lat, gdy dorosną, wejdą do parlamentu, odrzucą konkordat, zalegalizują aborcję, eutanazję i związki homoseksualne. Ci, którzy planują taki scenariusz dla Polski, doskonale o tym wiedzą.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 9 marca 2012