Gdy w czasie wędrówek po Europie zwiedzamy muzea, zawsze uderza nas bogactwo zbiorów. Możemy obejrzeć dzieła takich mistrzów jak Rembrandt, Rubens, van Eyck, Breughel, Fra Angelico, Leonardo da Vinci, Michał Anioł i tylu, tylu innych. Normalnie dzieła ich widzimy tylko na reprodukcjach. Dopiero w muzeach przekonujemy się, że oglądanie oryginałów jest przeżyciem niepowtarzalnym, że obraz sprawia wrażenie żywego, że każda reprodukcja jest daleką od prawdy kalką.
Pod wpływem oglądania oryginału niekiedy rodzi się w nas pragnienie, by dotknąć obrazu palcem. Ale... uwaga! Może zadzwonić alarm. Obrazy są dobrze strzeżone. Odchodzimy więc trochę dalej i patrzymy. A dzieła wielkich mistrzów otwierają przed nami jakiś niezwykły świat, do którego nieomal możemy wejść, tworzą odrębną przestrzeń i sobie właściwy czas.
Jeśli przebywamy dłużej w muzeum i przechadzamy się przez setki, a nawet tysiące lat sztuki, trafiamy w pewnym momencie do sal ze sztuką współczesną i... doznajemy szoku. Bo widzieliśmy związki między sztuką grecką, rzymską, średniowieczną, renesansową, barokową i dziewiętnastowieczną, natomiast wiek XX to coś bardzo dziwnego, wymyślonego, oderwanego od kultury zachodniej, zarówno pod względem techniki, jak i treści. Mamy więc wrażenie, że znaleźliśmy się w jakiejś nowej cywilizacji i że, niestety, nie jest to już cywilizacja zachodnia. Boimy się jednak głośno o tym mówić, żeby nie poczytano nas za dyletantów. Widzimy jakieś kreski, kropki, kwadraciki, kółka, jakieś układy barw, tu szprycha od roweru, tam kawałek golizny. „Co to jest? I o co chodzi?" - pytamy zdezorientowani. Ale nikt nie odpowiada, niektórzy aż cmokają z zadowoleniem. A my nie wiemy, dlaczego, czy dlatego, że obraz jest taki genialny, czy też z jakichś innych, nieznanych ogółowi powodów. Na wszelki wypadek znowu wracamy do sal, gdzie jest jeszcze Europa, bo przecież bilety są kosztowne i nie wiadomo, kiedy po raz drugi uda się nam zwiedzić to samo muzeum.
I uderza nas kilka cech. Po pierwsze obcujemy z dziełami, których świat jest dla nas rozpoznawalny; widzimy to, co na ziemi i w niebie, co w wodzie i w powietrzu. Po drugie ten świat po głębszej refleksji staje się dła nas czytelny, obraz nie tylko nam się podoba, nie tylko robi na nas wrażenie, ale zaczynamy go rozumieć. Po trzecie wreszcie uświadamiamy sobie, że większość najwybitniejszych dzieł malarstwa europejskiego przedstawia tematy religijne, że chrześcijaństwo stanowiło przez prawie dwa tysiące lat istotne i najgłębsze źródło inspiracji i twórczości. Te niezliczone Madonny z Dzieciątkiem, te sceny z Ukrzyżowania, te cudowne Piety... Wszystko osnute wokół wydarzeń z Pisma Świętego. Bo czyż może być głębsze źródło twórczości niż Bóg? Czy są piękniejsze tematy do przedstawiania niż relacja Boga do człowieka i człowieka do Boga, Boga, który się objawił, który się narodził z Maryi Dziewicy, który stał się człowiekiem, który był ukrzyżowany, umarł i zmartwychwstał? Jaki inny temat może być ważniejszy? Jaki inny temat może bardziej pobudzić myśl, wolę, wyobraźnię i uczucia? Nie ma takiego, chyba że ktoś żyje poza wiarą i kulturą chrześcijańską.
W tym kontekście warto może wyjaśnić, że rezerwa, z jaką wielu chrześcijan podchodzi do sztuki współczesnej, nie jest bezpodstawna. Współczesna sztuka bowiem to kolejna faza tak zwanego sporu o obrazy. W pewnych okresach pod wpływem Starego Testamentu zakazywano uprawiania sztuki w ogóle lub sztuki przedstawieniowej. A posłuchajmy, co w czasie odsłonięcia po renowacji fresków w Kaplicy Sykstyńskiej powiedział Jan Paweł II: „Tutaj właśnie znajdujemy się w centrum zagadnienia teologicznego. Stary Testament wyklucza jakiekolwiek wyobrażenie niewidzialnego Stwórcy. Taki zresztą nakaz otrzymał Mojżesz na Górze Synaj (por. Wj 20, 4). Istniało bowiem niebezpieczeństwo, że lud, skłonny do bałwochwalstwa, zacznie oddawać cześć wyobrażeniu tego Boga, który jest niewyobrażalny, który jest ponad wszelkie wyobrażenie i pojęcie człowieka.
I tej tradycji Stary Testament pozostał wierny, nie dopuszczając żadnych wyobrażeń Boga Żywego w domach modlitwy ani w Świątyni Jerozolimskiej. Tej samej tradycji pozostają też wierni wyznawcy Allacha, którzy wierzą w Boga niewidzialnego, wszechmogącego i miłosiernego, Stwórcę i Sędziego całego stworzenia.
„Jednakże sam Bóg - mówił dalej Ojciec Święty - wyszedł naprzeciw potrzebom człowieka, który pragnie Go widzieć (...). Czyż Chrystus sam nie stworzył podstaw do tej radości? «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy» - mówi Filip w wieczerniku w przeddzień Chrystusowej męki. «Filipie - odpowiada Chrystus - tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca»". I Ojciec Święty podkreśla: „Chrystus jest widzialnością niewidzialnego Boga".
Warto, żeby współcześni twórcy chrześcijańscy, którzy uciekają od sztuki figuratywnej, zapoznali się bliżej z tekstem papieskim. A my nie bójmy się przyznać, że sztuka współczesna nam się nie podoba. Albowiem niefiguratywność idzie często w parze z dechrystianizacją. O tym trzeba wiedzieć i z tym trzeba się liczyć. Popatrzmy więc na obrazy Chrystusa Ukrzyżowanego, na Jego przybite do krzyża dłonie i stopy, na krwawiący bok i koronę cierniową. Popatrzmy w skupieniu...
Piotr Jaroszyński
"Jasnogórska droga do Europy"