I wcale nie jest konieczne, by znać osobiście te miejsca, o których Mickiewicz pisze, tak jak on sam nie był przecież ani w Warszawie, ani w Krakowie, ani na Jasnej Górze – nie był fizycznie, ale swoim duchem i uczuciem to wszystko przenikał, nie tylko Litwę, ale i Koronę, i całą Rzeczpospolitą.
Słowo Mickiewicza ma brzmienie arcypolskie, tak jak arcypolska jest melodia fraz i periodów, a wreszcie całych strof. Gdy wydrukowane słowo jest tylko milczącym zapisem nutowym, to Mickiewicz jest śpiewem, które wnika głęboko do prapoczątków polskiej mowy. Dlatego nie da się mówić w pełni po polsku, nie da się opanować pełnej gamy naszego języka, jeśli ktoś nie wyrasta na Mickiewiczu mówionym, czyli czytanym lub jeszcze lepiej, recytowanym na glos, a nie tylko przyswajanym bezgłośnie; na Mickiewiczu mówionym zgodnie z duchem polskiego języka, który w sposób przedziwny jednoczy się z najlepszymi wzorami poezji łacińskiej i greckiej. Jakby ciało i dusza, i dopiero wtedy stanowią jedność arcypolską.
Mickiewicz ożywił martwe – wydawałoby się – zasady utworów klasycznych, jakie legły u podstaw dzieł Homera, Owidiusza, Horacego, by ożywić je bogatą i cudowną polszczyzną, która czując wędzidła największego z mistrzów, śmiało rwała tam, gdzie chciał rozum i serce. By Mickiewicz do nas przemówił, my musimy mówić Mickiewiczem, a na to składa się kultura dzieł potężnych Greków i Rzymian, ale także każdy dźwięk, każda intonacja, każda fraza wydobyta z mowy polskiej. Wydobyta dokładnie, starannie, z wielką pieczołowitością, troską i miłością. Każdy dźwięk, półdźwięk, ćwierćdźwięk aż nieomal do granic słyszalności. I wtedy następuje w nas jakaś niezwykła przemiana, odnajdujemy w sobie Polskę z jej ponadtysiącletnią mową, z owym «Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj» czy «górze się nam stało», by dojść do szczytu możliwości dźwiękowych: «jak syk węża, jak zgrzyt żelaza po szkle», gdzie brakuje liter, aby oddać głębię dźwięków wraz z ich akustycznym wzmocnieniem, gdy słowa te popłyną w jednej z cudownych auli Uniwersytetu Wileńskiego, gdy każde z, ź, ż, strz, dźw przyprawia nas o drżenie, by rozpłynąć się jak balsam po wszystkich zmysłach.
Próbujemy po raz kolejny wydobyć te dźwięki, najtrudniejsze w świecie, niemożliwe do opanowania przez cudzoziemców – i już widzimy to, o czym jest mowa, słyszymy, czujemy, tak jakby cała rzeczywistość ulegała dzięki mocy języka polskiego jakiejś przedziwnej dematerializacji, stapiając się z nami w coś jednego. Jeżeli dawniej powtarzano, że ludzka dusza jest jakby wszystkim, to chyba najbardziej myśl ta sprawdza się w przypadku języka polskiego, języka Mickiewicza.
Ileż to razy, również przy najmniej spodziewanej okazji, a nie tylko w bezsenną noc, wracają słowa i frazy, które odsłaniają swoje nowe wymiary, gdy nasz «dom szlachecki» naprawdę jest otwarty, bo brama jest «nawściąż [co za słowo!] otwarta», i nie tylko niektórych, ale «wszystkich w gościnę zaprasza».
Wchodzimy, a to dom naprawdę polski. Wita nas Kościuszko, Rejtan, Jasiński, Korsak – stoją jak jeden mąż, na stopniach ołtarzów, na szańcach Pragi – przysięgają, że gotowi są zginąć, ale Polskę oswobodzą. Jak nie oni, to kolejne pokolenie. Więc niech zabrzmi mazurek, niech się zacznie polonez. Już są, tańczą: Podkomorzy, Zosia i sto par z nimi. Sto par, gwarno i strojno – po polsku.
Od Zaosia do Nowogródka
Obcowanie z dziełami najwyższych lotów człowieka zmienia, formuje, jest konieczne, zwłaszcza w dobie zalewu kultury masowej. Jako Polacy mamy wiele wspaniałych, wielkich postaci, których dzieła powinny być ciągle pokarmem dla naszych dusz. Adam Mickiewicz jest największy wśród z wielkich.
Zaosie to był chutor – a chutor to dość duże samodzielne gospodarstwo, na które składał się długi drewniany dwór i liczne zabudowania gospodarcze, większe niż w zaścianku, postawione z większym rozmachem, bo i posiadłość była większa niż w zaścianku.
Obecnie odwiedzając Zaosie, możemy mieć wyobrażenie, jak ono mogło wyglądać na początku lat 40. XIX w., bo to właśnie na podstawie ryciny z tamtych lat (Edwarda Pawłowicza) zostało zrekonstruowane w latach 1996-1998 i można je odwiedzać również dzisiaj. Dziś jest to Białoruś, a dawniej było to Wielkie Księstwo Litewskie, tyle że wchodzące w skład pierwszej Rzeczypospolitej i gęsto zamieszkałe przez Polaków.
Warto, stojąc na ganku dworu, zarecytować choćby fragment «Pana Tadeusza», który oddaje klimat tamtego czasu i tego miejsca:
Dom mieszkalny niewielki, choć zewsząd chędogi
I stodołę miał większą, a przy niej trzy stogi
użątku co pod strzechą zmieścić się nie może…
I tak w pewnym momencie zapominamy, gdzie jesteśmy, bo wokół pola i pagórki. Jest też gaj brzozowy i staw. Nie widać innych zabudowań. Tak właśnie budowała zamożniejsza szlachta, lubiła miejsca nie tyle odludne, co chciała się ukryć przed wzrokiem sąsiadów. Więc spacerujemy wokół dworu, wokół stodoły, wokół spichlerza, zaglądamy nad stawy, idąc aleją brzozową. W Polsce centralnej tak się nie buduje, zaścianki już znikły i chutorów nie ma.
Gdy już nasycimy oczy tym czarownym miejscem, w którym Adam Mickiewicz jeśli się nie urodził, to na pewno przebywał, zwłaszcza latem z wizytami u ciotki, siostry swojego taty, możemy udać się do Nowogródka, gdzie dwór jest murowany, otoczony parkiem. Dwór bardzo schludny, muzealny, przez co nie oddaje życia, jakie tam za Mickiewiczów tętniło. Ale dobrze, że jest.
Oto fragment wspomnień Marii, najstarszej córki Adama: «Dom ten nowogródzki miał inne swoje ciekawości. Dziadek nadzwyczaj zwierzęta wszelkie lubił i był u siebie utworzył rodzaj menażerii. Wiosną dzieci wydołać nie mogły dostarczaniu owadów i ziarna dla najrozmaitszych ptaków; był i wilk przyswojony, i lis, i kruk. Wilka natura, jak mówi przysłowie, pociągnęła do lasu, lis długo się trzymał...». Polacy lubili przyrodę, lubili zwierzęta, musiało być rojno i gwarno, w domu i wokół domu. Wspomnieniom o Litwie w domu Adama, jak wspominała jego córka Maria, nie było końca.
Warto wracać do wieczorów mickiewiczowskich albo urządzać takie wieczory. To nie muszą od razu być wielkie przedstawienia, to może być wieczór «Sonetów krymskich» albo «Ballad i romansów». Warto też wybrać się w tamte strony, choćby nad Świteź, o wodzie czystej jak łza, albo gdziekolwiek nad Niemen. Tyle jest miejsc związanych z naszym wieszczem, tyle pamiątek, tyle wspomnień. Jedźmy lub lećmy i «odtąd nigdy nie zniżajmy lotu...».
Z Nowogródka do Rzymu
Kultura polska była przede wszystkim kulturą łacińską. Dlatego bez łacińskości trudno kulturę polską zrozumieć i w niej uczestniczyć, czyli być Polakiem właśnie w sensie duchowym, choć można nim być w sensie cywilnym lub etnicznym. Ale pełna polskość musi być zanurzona w języku łacińskim i w arcydziełach kultury rzymskiej. Dlatego Polaków zawsze ciągnęło do Rzymu, nie tylko tych z Warszawy, Krakowa, Wilna czy Lwowa, ale również tych z Nowogródka.
Mickiewicz w swoim liście, wysłanym z Paryża tuż przed świętami Bożego Narodzenia, 19 grudnia 1851 r., zawarł kilka spostrzeżeń, które dla wielu z nas mogą być ciągle interesujące, ponieważ ukazują świat polskiej kultury i polskiej młodzieży, jej marzeń, tęsknot i ideałów. Można zastanawiać się, dlaczego kilkunastoletni chłopcy z Nowogródka marzyli o zobaczeniu Rzymu, choć wyprawa do wiecznego miasta wydawała się równie trudna, jak podróż «z ziemi na księżyc». Skąd te marzenia? Ze szkoły. Wyznawał córce «Nie uwierzysz, jakeśmy za tym tęsknili czytając Liwiusza, Swetoniusza i Tacyta».
Nie wyjaśniał, bo to było oczywiste, że chłopcy z Nowogródka czytali tych i jeszcze innych autorów rzymskich, jak choćby Horacego i Wergiliusza, w oryginale czyli po łacinie, a więc w tym języku, który przecież od prawie tysiąca lat był dla znakomitej części wykształconych Polaków drugim językiem narodowym. Jeszcze w XIX wieku przynależność do narodu opierała się na uczestnictwie w kulturze wysokiej, do której klucz stanowiła właśnie łacina. Mickiewicz tłumaczył: «Wówczas jeszcze u nas uczono wedle przepisów dawnej Rzeczypospolitej polskiej: żyliśmy w niej i w Rzymie». A więc dzieje Rzymu i kultura rzymska były częścią dziejów Polski i kultury polskiej. Dlatego Rzym nie był tylko jednym z miast świata, a kultura rzymska jedną z kultur, bo było to nasze miasto i nasza kultura. Stąd właśnie Polak, który miał możliwość zanurzenia się w łacińskości dzięki środowisku rodzinnemu i szkolnemu, gdy znajdzie się po raz pierwszy w Rzymie, zawoła i dziś ze zdumieniem: przecież to moje miasto.
I ciekawe, Maria urodziła się w Paryżu, skąd znacznie bliżej było do Rzymu niż z Nowogródka, a jednak lepszą znajomość Rzymu posiadał jej sławny ojciec, również wtedy gdy był młodzieńcem. Wyjaśniał córce z nutą smutku: «Ty już w innych czasach przyszłaś, ale Rzym ten sam został i nic go nie zastąpiło na ziemi dotychczas. Uważaj, że to miasteczko, za czasów królów mniejsze niż Poznań (bo Nowogródka nie znasz) zdobyło świat. Miasteczko, nie naród; bo narodu rzymskiego nigdy nie było w znaczeniu teraźniejszego narodu. Co to wysilenia, krwi i potu za każdym kamieniem tego miasta!». Jakże inaczej patrzy człowiek inteligentny, wrażliwy i oczytany na to, co widzi, niż ten, który patrzy bezrozumnie, bezmyślnie, bezuczuciowo, gdy kamień jest tylko kamieniem, a nie świadkiem wstrząsających dziejów. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak przyjazd do Rzymu musiał wychodzić naprzeciw tej nienasyconej ciekawości, jaką zaszczepiano dawniej w polskiej młodzieży. Ciekawości tej kultury, jaka dzięki przyjęciu chrztu przez Mieszka, stała się naszą kulturą.
I jeszcze taka rada ojca dla szesnastoletniej córki, jak zwiedzać Rzym: «Czytajże, proszę, tymczasem Liwiusza i rozważaj na miejscu». A więc Liwiusz i jego wiekopomne dzieło obejmujące czas od założenia miasta miał być przewodnikiem. Przewodnikiem dla każdej Polki, bo «Polka – kontynuował Mickiewicz – polska kobieta, może i powinna rozważać, kobiety innych narodów nie są do tego obowiązane».
To ostatnie zdanie rzucone przy okazji, w prywatnym liście, odsłania wielką ideę kobiety-Polki. Ideę, do której dziś naród nasz musi powrócić, by się odrodzić, by nie tylko reagować na różne bodźce, miotać się i szarpać, ale każdy czyn najpierw przemyśleć i rozważyć. A takiej rozwagi uczą dzieje Rzymu, który i dziś jest dla nas miastem niezrównanym.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 12, grudzień 2018