Są miejsca na świecie, w których zima gwałtownie przechodzi w wiosnę - w ciągu kilku dni robi się całkiem zielono. Tak jest w Waszyngtonie, w Chicago, w Toronto. Gdy buchnie ciepłe, a nawet parne powietrze, drzewa nie mają czasu czekać i całe się zielenią od dojrzałych liści. Można odnieść wrażenie, że są tylko dwie, najwyżej trzy pory roku: zima i lato, ewentualnie jesień.
Gdzieś po drodze gubi się wiosna. Tymczasem w Polsce mamy niesłychanie długą wiosnę, którą poprzedza przedwiośnie. U nas przyroda się nie śpieszy. Najpierw, jeszcze w lutym, pokazują się bazie, potem długie koty. Pod koniec marca zaczyna żółcić się bezlistna forsycja, pęcznieje pachnąca czarna porzeczka. Wkrótce brzozy osypane zostają drobnymi, wręcz koronkowymi listkami, kasztan zaś wypuści grube, lepkie pąki. Z początkiem kwietnia bielą się krzaki dzikich śliwek, jakby przyprószone śniegiem; opadające szybko płatki tworzą pod koroną błyszczące kobierce.
Z dnia na dzień robi się coraz zieleniej, coraz barwniej, ale nie za szybko. Stare dęby, nauczone doświadczeniem majowych przymrozków, wypuszczą liście dopiero w czerwcu. Mamy bardzo długą wiosnę, która cieszy oko i poprawia nastrój.
Zleciały już ptaki z odległych krain. Rozpoczęły się pierwsze lęgi. Na niebie nie widać już kluczy żurawi, co najwyżej kilka sztuk, które głośnym klangorem oznajmiają wszem i wobec, gdzie jest ich teren. Znikły gdzieś myszołowy, które zazwyczaj kołują wysoko na niebie albo czają się w koronie drzew. W lesie słychać intensywną pracę dzięciołów - wystukują przeróżne melodie, jedne rytmicznie i wolno, inne seriami jak z karabinów maszynowych. Para czarnych kruków z lekko zakrzywionymi dziobami przemyka skrajem lasu, kracząc z rzadka grubym głosem. Natomiast sroki rozskrzeczały się na dobre, skaczą po gałęziach, płotach i ziemi; niestety, wiele młodych piskląt padnie ich ofiarą. Pochowały się zwierzęta, gdy jeszcze niedawno z okien pociągu widać było sarny szczypiące oziminę, teraz co najwyżej zobaczyć można strojnego koguta bażanta.
A cóż musi się dziać w miejscach niedostępnych dla ludzi, w rozlewiskach rzek, wśród niebezpiecznych bagien, w przepastnych borach. Ile tam życia, ile tajemnic, ile cudów. Gdyby jeszcze człowiek potrafił uszanować przyrodę, gdyby nie palił bezmyślnie łąk, gdyby nie łapał ryb w tarło, gdyby nie śmiecił, gdzie tylko się da.1 To wszystko jest nasze i dla nas. Czyż nie warto, aby cieszyło nasze oczy i uprzyjemniało i tak trudne życie?
A przecież Polacy potrafią szanować przyrodę. Dowodem na to jest wyjątkowy sentyment do bocianów. Przed prawie trzystu laty pewien Francuz tak opisywał swoją drogę z Gdańska do Malborka: „My także puściliśmy się w drogę z Gdańska do Malborka przez pola bardzo urodzajne i przyjemne. Wszędzie rozproszone, w niewielkich od siebie odstępach, domy wieśniaków porządnie i wygodnie z cegły zbudowane. Wdzięczne ogrody, role najpiękniej uprawione, siecią strużek wodnych zamknięte i ogrodzone. Bydła na polach ilość niezmierzona; wsie bardzo liczne. Miło tam patrzeć na bociany budujące swe gniazda na dachach domów i znoszące wiele kawałków gałęzi na ich ustrojenie."
Tak opowiadał Karol Ogier w swoich opublikowanych najpierw po łacinie pamiętnikach. Przytacza też ciekawe ludowe podanie o bocianach: „Mają one obyczaj taki, iż - gdy odlatują i młode z sobą wywodzą - jedno w gnieździe, niby gospodarza, ostawiają. Łaskawe zasię są wielce i nie straszą się obecnością ni psów, ni ludzi. Przywiązane są niezmiernie tak do swego potomstwa, jak i do rodziców już słabych; unoszą ci bowiem ich ze sobą i żywią."2 A zatem lud nasz był przekonany, że bociany posiadają najlepsze polskie cechy: troszczą się o rodziców nie zostawiając ich na pastwę losu, rodzice zaś zawsze pamiętają, że jedno z młodych musi koniecznie zostać „na gospodarstwie".
Przejeżdżając dziś koło gospodarstw, gdzie widać siedzącego na gnieździe bociana, aż trudno uwierzyć, od ilu to już wieków te piękne ptaki do nas przylatują ciesząc się pradawną polską gościnnością.
Mamy, jako Polacy, wiele pięknych cech. Trzeba je tylko uporządkować, wprowadzić pewien ład, nie działać odruchowo i bezmyślnie. Wiosna to czas porządków, sprzątamy obejścia, podwórka, domostwa i mieszkania. Warto też uporządkować nas samych, nazbierało się sporo śmieci przez zimę, a może i przez lata. Będzie przyjemniej i milej, nam ze sobą i innym z nami.
Piotr Jaroszyński
"Nie tracić nadziei!"
Przypisy:
1. L. Kożuchowski, Wypalanie roślinności katastrofą środowiska przyrodniczego, Toruń 1999/2000.
2. Cudzoziemcy o Polsce. Relacje i opinie, Kraków 1971, t. 1, s. 224.