Jak Pan ocenia głos Brytyjczyków i ich mocne „nie” dla UE?
– Brytyjczycy ze względu na warunki geograficzno-kulturowe (są mieszkańcami Wysp) nie obawiają się nacisków z zewnątrz, zwłaszcza ze strony tzw. kontynentu, czyli Europy kontynentalnej, i potrafią cenić swoją odrębność, czyli swoje zdanie, swoje oceny, swoje upodobania. Naciskanie na nich, aby byli jak inni albo żeby liczyli się przede wszystkim z tym, co inni o nich powiedzą lub pomyślą, niewielki odnosi skutek. Również apelowanie o współodpowiedzialność za losy Europy nie musi być do końca skuteczne, ponieważ liberalizm angielski oparty jest na egoizmie, oświeconym, ale egoizmie (Locke, Hume, Hobbes): najpierw mój kraj, a potem inni. Brytyjczycy zorientowali się, że obecna Unia Europejska przyznaje sobie zbyt wiele władzy i zbyt mocno ingeruje w suwerenność państw narodowych, co na dalszą metę doprowadzi do utraty suwerenności przez Brytyjczyków i utratę ich własnej tożsamości.
Jaka przyszłość czeka teraz UE. W kolejnych państwach podnoszą się głosy o rozpisaniu referendum dotyczącym wyjścia z Unii m.in. we Francji i Holandii?
– Jest to precedens bardzo mocny, ponieważ Wielka Brytania odgrywa jednak bardzo ważną rolę w UE. Nie uda się tego przykryć propagandową manipulacją. Nie ma jednej Europy bez Wielkiej Brytanii. To oznacza, że wyjście Wielkiej Brytanii z UE jest znakiem końca tego projektu, który tak mozolnie budowano, najpierw w obawie przed silnymi Niemcami, potem w obawie przed Związkiem Sowieckim, by skończyć na walce z dziedzictwem chrześcijańskim. Brytyjczycy nie musieli wprost odwoływać się do dziedzictwa chrześcijańskiego, dla którego UE stanowi zagrożenie, ale do tych wartości, które przeniknęły do Europy dzięki chrześcijaństwu. Takim jest przede wszystkim pojęcie suwerenności, najpierw indywidualnej (osobowej), a następnie narodowej. Te dwa typy suwerenności współczesna UE naruszyła w sposób bezceremonialny i niemożliwy do zaakceptowania przez Europejczyków. Stąd narody szczególnie wyczulone na własną suwerenności będą po kolei mówiły NIE, idąc za przykładem Wielkiej Brytanii.
Co ta sytuacja oznacza dla Polski?
– Dla Polski może to oznaczać wzmocnienie współpracy z Wielką Brytanią, bo przecież UE nie zakaże ani nam, ani Brytyjczykom coraz ściślej współpracować. Jeżeli Polacy są inteligentni, pracowici, chętni – to Brytyjczykom bardzo się to podoba, cenią nas i na pewno będą dążyli do tego, aby ich wyjście z UE nie popsuło tak dobrych relacji.
Jak Pan Profesor myśli – ile potrwa ten proces wychodzenia?
– To zależy od tego, kto będzie u władzy zarówno w Unii Europejskiej, jak i w Wielkiej Brytanii. O tempie procesu, jak i warunkach decydują przecież politycy. Ale w pierwszym rzędzie, tak jak do dymisji podał się premier Cameron, tak i powinna podać się „wierchuszka” UE. Bo w obu wypadkach jest to dla tych polityków potężny cios, potężna porażka. Okazuje się po raz kolejny, że potrafią sobie radzić w systemie nakazowym, ale tam, gdzie jest wolność – przegrywają. Tak jak wcześniej przegrali we Francji i w Holandii referendum w sprawie konstytucji europejskiej. Pamiętajmy, że proces wychodzenia będzie okazją do przeprowadzania różnych operacji finansowych, również pod pretekstem wychodzenia. Więc to może trwać i trwać. Tak czy inaczej Unia Europejska pod szyldem lewicowo-liberalnym rozpoczęła jako Europa odwrót. Lekcja jest jasna: zjednoczona Europa, aby przetrwać, a nawet by wzbudzić zapał wśród Europejczyków, musi wrócić do swoich korzeni europejskich, które są czymś więcej niż tylko zbiorem tysięcy przepisów, posiedzeniem parlamentu czy pustosłowiem oświadczeń, a zwłaszcza podejmowaniem decyzji ponad wiedzą i zgodą narodów.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik, 27 czerwca 2016