Powstanie styczniowe trwało dwa lata. Gdy wreszcie upadło - zemsta Rosjan była straszna. Trudno sobie wręcz dziś wyobrazić, z jakimi barbarzyńcami mieliśmy do czynienia, jak nieludzki i totalitarny był ich system, ile ofiar pochłonął, ile ziem nam odebrał...
Działania caratu były zaplanowane, obliczone na wielką skalę i rozpisane w czasie. Biegły w trzech podstawowych kierunkach: chodziło o całkowitą rusyfikację Królestwa Polskiego, o depolonizację, czyli odpolszczenie ziem stanowiących integralną część dawnej Rzeczpospolitej, a wreszcie o zniszczenie Kościoła katolickiego. Zabrano się więc do dzieła.
Uczestników powstania skazywano na śmierć albo zsyłano masowo na Syberię. Uznano, że gubernie litewsko-ruskie, wchodzące przez ponad trzysta lat w skład Rzeczpospolitej, to nie tylko ziemie „przyłączone" („prisojedinenne") lub „powrócone" („wozwraszczenne") Rosji, ale że jest to kraj „iskoni russkij" („odwiecznie ruski"). Aby temu kłamstwu stało się zadość, przystąpiono do niszczenia wszelkich śladów cywilizacji, jakie wniosła ze sobą Polska. Z Wilna wywieziono do Moskwy zbiory Muzeum Archeologicznego (ufundowanego przez hr. Tyszkiewicza), którego zabytki ukazywały dawną obecność Polaków na tych ziemiach. Ścierano napisy polskie na ulicach, likwidowano polskie szyldy, a na wystawach nie wolno było umieszczać polskich książek.
Język polski był zabroniony w biurach, sądach, klubach, cerkwiach, teatrach, w salach i korytarzach hotelowych, w sklepach, w ogrodach, w zakładach fotograficznych, w drukarniach, w handlu, w szkole. Po polsku więc można było mówić tylko w domu.
Dążąc do całkowitego „obrusienia" ziem, zakazano Polakom na Litwie i Rusi kupować majątki lub przejmować je jako darowiznę (rozporządzenie z 10 grudnia 1865). Zesłańcom natomiast majątki po prostu konfiskowano, zaś podejrzanym tylko o udział w powstaniu rozkazano sprzedać majątki w ciągu dwóch lat. Kupujący polski majątek Rosjanie zwolnieni byli od podatku. Wprowadzono też rzecz do tej pory niespotykaną: podatek od narodowości („sbor z lic polskaho proizchożdenia"). Przez czterdzieści lat Polacy, ponieważ byli Polakami, musieli płacić najpierw 10% a później 5% czystego dochodu, nie licząc innych podatków. W efekcie stan polskiego posiadania kurczył się w bardzo szybkim tempie, a co za tym idzie, coraz mniej było Polaków.
Popatrzmy na mapę. Wuj Józefa Konrada, naszego wielkiego pisarza, słał doń listy z Kazimierówki, bo tam posiadał swój mająteczek. Gdzie leżała Kazimierówka? Mijamy Lwów, następnie dojeżdżamy do Kamieńca Podolskiego (poległ tam nasz dzielny Wołodyjowski) i jedziemy dalej na północny wschód, by w połowie drogi między Kamieńcem i Kijowem dostrzec na mapie Kazimierówkę. To z tamtych stron pochodziła polska rodzina Bobrowskich i Nałęcz Korzeniowskich. Ale władze carskie postanowiły „raz na zawsze skończyć z polskością Litwy i Rusi..."
Obok depolonizacji kresów trwał proces rusyfikacji Królestwa. Na Podlasiu, Chełmszczyźnie i w Guberni Suwalskiej tworzono nowe gimnazja rosyjskie. W Warszawie w roku 1869 Szkołę Główną przemianowano na uniwersytet rosyjski. Początkowo język polski był w szkole nieobowiązkowy, a następnie od roku 1872 został oficjalnie zakazany. W zrusyfikowanych szkołach szargano naszą przeszłość i uczono, że Polacy byli najpierw prawosławni, że Krzyżaków pod Grunwaldem pokonali Rosjanie, a zwycięstwo pod Wiedniem było dziełem prawosławnych kozaków etc.1 Nie tylko w urzędach, ale i w szkołach zachęcano do szpiegowania i donosicielstwa.
Stopniowo rugowano Polaków z wyższych urzędów administracji państwowej, aż doszło do tego, że z Rosji rekrutowali się nawet woźni i pomoc biurowa. Przystąpiono też do oficjalnego niszczenia Kościoła katolickiego. W roku 1864 skarb państwa rosyjskiego przejął wszystkie majątki i fundusze należące do Kościoła. Większość zakonów męskich i żeńskich została skasowana. Dyrektywy władz rosyjskich nie liczyły się ze stanowiskiem Rzymu. Językiem liturgii miał być język rosyjski. Kościoły katolickie zamykano bądź przerabiano na cerkwie. Opornych kapłanów, w tym licznych biskupów, wysyłano na Syberię, skąd wielu z nich już nie wróciło. To tylko przykłady.
A przecież to był tylko jeden z zaborów, pozostali zaborcy też nie próżnowali, też dążyli do tego, aby ślad po Polsce i Polakach zaginął. A jednak jesteśmy i nie zginęliśmy, mimo tak potężnego spisku wielkich mocarstw europejskich przeciwko nam, bo przecież to wszystko działo się w Europie i na oczach Europy.
Dlaczego nie zginęliśmy? Jakże pięknie brzmią słowa jednego z historyków, który w roku 1910, a więc jeszcze przed odzyskaniem niepodległości, tak pisał: „Przyszłość jest w ręku narodu. Upaść może naród wielki, zginąć tylko nikczemny. Wcześniej czy później nastąpią w Europie takie zmiany, takie wypadki, takie kombinacje polityczne, wobec których dość będzie dla narodu polskiego sięgnąć po swe prawa, aby je odzyskać. Lecz ręka, która się wtedy podniesie, aby mówiąc słowami poety, ściągnąć koronę Piastów i Jagiellonów z głowy „syna Wasilowego", co ją ukradł i skrwawił, ręka ta, aby zwyciężyć, musi być ręką nie stu tysięcy, nie miliona Polaków, jak bywało w poprzednich walkach. Musi to być ręka całego narodu polskiego..."2
I tak się stało. A dziś zapamiętajmy tę przestrogę: nie wolno nam znikczemnieć. W prawości nasza siła.
Piotr Jaroszyński
"Kim jesteśmy"
Przypisy:
1 W. Smoleński, Dzieje narodu polskiego, Warszawa 1921, s. 569.
2 T. Siemiradzki, Porozbiorowe dzieje Polski, czyli jak naród polski walczył za ojczyznę, Cieszyn 1910, s. 363.