Reakcje niektórych środowisk na propozycję zmiany kanonu lektur dla szkół podstawowych i średnich są wyjątkowo ostre. Widać, że prawie wszystkim udziela się atmosfera napięcia, jaka panuje w mediach i w polityce; więc i lektura tych wypowiedzi nie należy do najprzyjemniejszych. Puszczają nerwy. "Manipulacja", "kastrowanie", "ideologia" - to mocne słowa.
Bitwa o kanon posiada różne oblicza. Można tu mówić o kontakcie z najbardziej reprezentatywną literaturą polską i obcą, spierając się, które pozycje są najważniejszymi arcydziełami. Ale można też mówić o ideologii i rządzie dusz, bo przecież obowiązkowe lektury formują młodego człowieka (i to w skali masowej!) na całe życie. A nie można zapomnieć o wielkich, liczonych w setkach tysięcy nakładach, a więc i o wielkim biznesie, bo za wielkim nakładem idzie wielki zysk. Stwierdzić, który z motywów tak naprawdę przemawia za taką lub inną propozycją, a który jest tylko pozorem lub pretekstem, nie jest łatwo. Pewne jest natomiast, że kanon będzie wynikiem różnych konsensusów, gdzie zbiegać się będą różne opcje i różne interesy. A więc tak naprawdę to nie będzie kanon, czyli wybór pozycji klasycznych, ale wynik targów, dwa Sienkiewicze za jednego Kapuścińskiego, jeden Gombrowicz za dwóch Papieży.
W sumie cała sprawa jest żenująca, ponieważ tak naprawdę jaki by nie był ten kanon literatury, są to resztki, jakie pozostały po prawdziwym kształceniu humanistycznym. Wykształcenie to pozbawione greki, łaciny, filozofii, retoryki, zostało wciśnięte w "język polski", który nie jest w stanie udźwignąć ciężaru odpowiedzialności za autentyczną formację duchową młodego człowieka w wymiarze uniwersalnym, a nie tylko przyuczania do zawodu. Błędne są założenia modelu współczesnej edukacji dopasowane bardziej do potrzeb rynku niż ideologii, tak jak w okresie PRL-u górę brały z kolei kryteria ideologiczne. Jest jeden kanon: kształcenie klasyczne. Jeżeli ten kanon się odrzuci, to pozostają targi o to, kogo przepchnąć, a kogo utrącić.
A ponieważ do tej pory największy wpływ na kształtowanie kanonu miała lewica i liberałowie, to trzeba na nich wymóc, żeby do kanonu weszło jak najwięcej dzieł sprawdzonej klasyki europejskiej i polskiej, a jak najmniej postmodernizmu, w których mieszanie dobra i zła, prawdy i fałszu stanowi główny motyw twórczości, jest źródłem uznania i tytułem do sławy.
Ale poza kanonem równie istotna jest kwestia komentarza i interpretacji. A to wymaga ze strony nauczycieli i specjalistów dobrego wykształcenia filozoficznego, ponieważ dzieła literackie są materializacją różnych prądów filozoficznych, panujących w jakiejś epoce. Krytyka literacka bez filozofii jest płytka, gdyż nie potrafi zidentyfikować warstwy myślowo-ideowej utworu w sposób racjonalny. Kapuściński? Bardzo proszę, ale pod warunkiem, że uczeń będzie mógł zobaczyć, że jego twórczość jest lewacka. Bo jest. Gdyby nie była, socjaliści wszystkich krajów nie robiliby takiej klaki. Jak więc z jednej strony zalecana jest zdrowa literatura, tak literatura osławiona z racji pozaliterackich powinna posiadać inteligentne oświetlenie filozoficzne, a nawet ideologiczne. Można wprowadzić Dostojewskiego, ale wyjaśniając, co to jest nihilizm. Może być i Szymborska, ale pod warunkiem, że uczeń dowie się, na czym polegają meandry socrealizmu, a więc pozna utwory autorki ku czci Lenina. Może być i Puszkin, ale jeśli przedstawione będą jego wiersze wysławiające rzeź Pragi.
Bitwa o kanon musi toczyć się nie tylko w odniesieniu do zakwalifikowanych doń lektur, ale również dotyczyć musi metody interpretacji, do których zastosowane będą kryteria nie tylko estetyczne, lecz także moralne czy filozoficzne. Na pewno jednak z uwagi na szansę przywrócenia polskiej sprawdzonej klasyki, trzeba jej wprowadzić jak najwięcej, wbrew krzykom, protestom i wrzaskom. Niech hałasują, byle młodzież mogła czytać Sienkiewicza, Rodziewiczównę czy Herberta. Oduczy się lewactwa, zacznie normalnie myśleć i oceniać.
Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 6 czerwca 2007