Propagandowy obraz lewicy z czasów PRL to robotnik stylizowany na greckiego herosa. Patrzy z dumą przed siebie, we wspaniałą przyszłość, a w ręku trzyma kielnię lub ster. Jest to portret robotnika zwycięskiego, który już pokonał znienawidzoną burżuazję, szlachtę i kler. Teraz zmierza pewnym krokiem do bram komunistycznego raju, gdzie zwycięzca otrzyma wszystko i za darmo – spełnią się wreszcie marzenia.
Socrealizm i Klasa Robotnicza
Ta narracja stanowiła główne tło socrealizmu, czyli sztuki i propagandy oddanych na służbę lewicowej ideologii. Głównym bohaterem był robotnik, a narodem wybranym – klasa robotnicza. Ten nowy naród wybrany nie tylko wyrastał ponad inne klasy społeczne, ale miał je pokonać, czyli dosłownie zmieść z powierzchni ziemi.
Oczywiście, taki obraz klasy robotniczej był obrazem wyidealizowanym, docelowym, on nie musiał jeszcze pokrywać się z aktualną rzeczywistością, ale ku niemu rewolucja miała zmierzać. Bo z kolei nie każdy „burżuj” (arystokrata, szlachcic, duchowny) musiał być koniecznie wyzyskiwaczem i krwiopijcą. Przeciwnie, mógł realnie być człowiekiem ofiarnym, o złotym sercu, całkowicie oddanym ludowi. Ale tym gorzej dla niego, jeśli nie pasował do komunistycznej narracji. Robotnikowi natomiast wybaczano wszystko: grabieże, mordy, lenistwo, nieuctwo, ale do czasu.
Zmiana Kierunku Lewicy
Do czasu, gdy przestał być siłą napędową rewolucji. Albowiem wbrew przewidywaniom ideologów komunizmu robotnik, który dorobił się czegoś uczciwą pracą w kapitalizmie, wcale nie zamierzał dalej prowadzić walki o komunizm, lecz właśnie odnalazł spokój i bezpieczeństwo w tym kapitalizmie, który stał się jego udziałem, bo mógł pochwalić się kontem w banku i domem jednorodzinnym. Tego było już za wiele, ideologowie komunizmu poczuli się zdradzeni przez warstwę, którą sami wykreowali.
Trzeba było więc dokonać rewizji pojęcia „lewicy”, bo rewolucja nie może się zatrzymać. Z całą determinacją zaczęto szukać jakiejś nowej klasy, nowego tarana, który ruszy dalej, by realizować program socjalistycznej utopii. Charles Wright Mills, amerykański socjolog, w tekście o znamiennym tytule „List do Nowej Lewicy” („Letter to the New Left”, 1960) wydanym w brytyjskim periodyku „New Left Review” („Przegląd Nowej Lewicy”) wyznaje z całą szczerością: „Od wielu lat badałem problem, czy możliwą, bezpośrednią, radykalną siłą zmiany nie będzie czasem środowisko ludzi kultury, intelektualiści”. I te analizy, bardzo wszechstronne, jak przystało na intelektualistę, doprowadziły go do wniosku, że tak: przyszłość lewicy zależy od warstwy inteligenckiej.
Awangarda Socjalizmu: Młoda Inteligencja
Jasne, że z robotników nie można zrezygnować całkowicie, ale trzeba ich odsunąć na boczny tor, natomiast awangardą socjalizmu mają być ludzie kultury. Mało powiedziane, awangardą ma być młoda inteligencja. A gdzie taką inteligencję można spotkać, gdzie jest jej najwięcej? Oczywiście na kampusach uniwersyteckich. To tam zaczęto budować kadry nowej lewicy, nie wśród chłopów i robotników, ale wśród studentów i młodych naukowców. Tam właśnie rozpoczęto indoktrynację lewicową, najpierw w Stanach Zjednoczonych, a wkrótce również na większości uczelni zachodnich. Gdy więc w krajach demoludu, takich jak PRL, obowiązywał tzw. marksizm wulgarny, to w krajach zachodnich wprowadzono marksizm inteligencki, marksizm kulturowy. To był marksizm Nowej Lewicy. Był i jest.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 11 grudnia 2013