Paryż jesienią, gdy opadną liście z drzew, ma urok, który tworzy czytelna linia architektury. Dzielnice starego miasta są na tyle rozległe, że sięgają po horyzont, nie widać więc tych okropnych blokowisk, które tak szpecą każde miasto i miasteczko, nie tylko na Wschodzie, ale i na Zachodzie.
Sekwana, tylekroć opiewana przez poetów, jest przynajmniej dwa razy mniejsza od Wisły; cały swój wdzięk podporządkowała nie naturze, ale urodzie starych mostów, kamienic, pałaców i kościołów. „Pod mostem Mirabeau przepływa Sekwana i nasza miłość – śpiewał Appolinaire, poeta, którego przodkowie byli Polakami, – czyż trzeba przypominać, że po bólu zawsze przychodzi radość?”.
O tej porze roku nie ma zbyt wielu turystów, których nadmierna ciekawość przeradza się często w otępiające zmęczenie. Rozległe place mają jakże kojący dla oczu oddech. A gdy zapada zmierzch, iluminacje świetlne w jeszcze większym stopniu niż za dnia ukazują piękno architektury europejskiej, z jej finezją, subtelnością, różnorodnością i po prostu dobrym, wykształconym smakiem. Czy może być bardziej frapujący widok niż wydobyta z mroku koronkowa struktura gotyckiej katedry Notre Dame, odbudowującej się obecnie po pożarze w 2019 roku, potężnej, ale jakże delikatnej? To widać zwłaszcza nocą.
Obecność Polaków w Paryżu ma swoją długą historię. Nic dziwnego, tam w XII w. powstał jeden z pierwszych uniwersytetów, tam gromadzili się wokół dworu wybitni artyści, a Polaków ciągnął świat kultury, by zdobyć wiedzę, doświadczenie i pewien polor duszy. Warto więc przypomnieć, że z końcem października roku 1556 wyruszył z Padwy do Paryża Jan Kochanowski.
Oprócz studiów chciał poznać najwybitniejszego wówczas poetę europejskiego, którym był Pierre Ronsard. I spotkał go, „Ronsardum vidi... ujrzałem owego Ronsarda – pisał później – na lutni ojczystej wygrywającego pienia, i nie mniej byłem zdumiony, jak gdybym słyszał Amfiona, na którego śpiew kładły się mury tebańskie, lub Orefeusza i Linusa, z Feba zrodzonego: zdało mi się, iż rzeki zachwycone wstrzymały swój bieg, skały zaś na głos niezwykły, puściły się w pląsy” (F. Hoesick, Jan Kochanowski, Kraków 1908, s. 122.). Później krytyka uznała, że Kochanowski był jeszcze bardziej znakomitym poetą niż Ronsard, a ponadto że prawdopodobnie pod jego wpływem nasz Jan z Czarnolasu, który do tej pory tworzył tylko po łacinie, zaczął grać na „lutni ojczystej”, czyli zaczął pisać wiersze po polsku. Dzięki temu jest z nami po dziś dzień.
Gdy z końcem XVIII w. Polska straciła niepodległość, Paryż stał się miejscem, do którego napływały rzesze nie ciekawej świata młodzieży, ale przymusowych emigrantów, którym często nie dane już było wrócić do kraju. Wśród tych emigrantów była elita życia politycznego i kulturalnego. Fale emigracyjne ogarniały coraz to nowe roczniki, które w Paryżu szukały sposobu odzyskania niepodległości.
Montmartre to, jak nazwa wskazuje, wzgórze męczenników. Łatwo je rozpoznać, bo króluje nad Paryżem, wraz z białą sylwetką kościoła Sacré Coeur. Tutaj w czasie Rewolucji Francuskiej dokonano brutalnych mordów na siostrach zakonnych. Kościół Sacré Coeur powstał jako forma ekspiacji za te budzące grozę czyny.
Warto o tym pamiętać, bo wielu turystów nęci leżąca u podnóża Montmartre dzielnica prymitywnej rozrywki, która prawdopodobnie jest jakimś dialektycznym rewanżem za Sacré Coeur.
Do zbocza Montmartre przyklejony jest niewielki cmentarzyk. Wtedy, gdy tam byłem, był nieco zaniedbany, niczym nasze cmentarze zwłaszcza w czasach komunizmu w Wilnie i we Lwowie. Odrapane grobowce, ułamane krzyże. A tymczasem znaleźć tu można groby wybitnych kompozytorów, artystów, polityków, żołnierzy jak Jacques Offenbach, Fernando Sor, Stendhal, Emile Zola, Edgar Degas, Aleksander Dumas (syn), Heinrich Heine. Ale drży nam serce, gdy widzimy polskie napisy. Są tu grobowce polskich generałów, tragicznych bohaterów powstania listopadowego, musieli uchodzić z kraju. Prochy ich spoczęły tu na zawsze.
Ale jest też skromny, zniszczony przez wiatr, deszcz i mróz, grób, na którym z ledwością możemy odczytać nieomal ręką wykreślone imię i nazwisko: Juliusz Słowacki, poeta polski. Tutaj dotarł w wędrówce, którą rozpoczął na polskich Kresach, w ślicznym Krzemieńcu, wśród gór, lasów i rozsianych niczym majowe kwiaty dworków. Był równy królom, ale za życia do ojczyzny nie wrócił.
Rzecz niezwykła, że ci ludzie, którzy wywarli tak potężne piętno na kolejnych pokoleniach Polaków, znali się osobiście: Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Norwid. Rozmawiali ze sobą, pisali do siebie, myśleli o sobie.
I nie odeszli od nas. Dzieła były zbyt potężne. Zostawili nam myśl, serce i język.
Paryż jesienią jest wyjątkowo polski. Trzeba mieć tylko oczy szeroko otwarte i serce czułe.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 11, listopad 2023