Najwyższe władze Związku Sowieckiego zadecydowały o wywiezieniu całych rodzin w głąb swojego imperium: starców, mężczyzn, kobiety i dzieci. Była to metoda sprawdzona już od czasów caratu i to na różnych narodach.
Metoda pozwalała na to, by pozbywając się wrogów państwa lub systemu, nie być oskarżonym o morderstwo, choć wiadomo było, że trudów podróży lub pobytu w nowym miejscu wielu zesłańców nie przeżyje. Z drugiej strony najsilniejsze jednostki mogły być zatrudnione w charakterze bezpłatnej siły roboczej, czyli stawały się po prostu niewolnikami. A pracy w imperium było dużo, jak nie przy wyrębie lasu, to w podziemiach kopalń.
Rodziny osadników, gajowych, leśniczych z okolic Derewna przy ponad 30-stopniowym mrozie załadowano o świcie do sań i pod eskortą uzbrojonych enkawudzistów powieziono na dworzec do Stołpców. Tam czekały już wagony bydlęce, nieco mniejsze od dzisiejszych wagonów towarowych. W każdym znalazło się po kilka rodzin. Drzwi zaryglowano, odcinając dostęp do świata. Mały piecyk nie wystarczył na to, by ogrzać cały wagon, więc na ścianach zbierał się szron i lód. Mijały dni, a pociąg nadal stał. Zimno i półmrok stawały się coraz bardziej dokuczliwe, zwłaszcza dla małych dzieci, niektóre zaczynały chorować.
Mniej więcej po tygodniu pociąg ruszył. Uwięzieni Polacy nie wiedzieli, dokąd jadą. Po prostu jechali, zostawiając za sobą swoje domy, gospodarstwa, inwentarz. Jechali w nieznane, tak jakby już nigdy nie mieli tu wrócić. Najpierw dojechali do Mińska, potem do Moskwy, a potem aż pod Ural, gdzie czekały na nich baraki w posiołkach. Tam pierwszy etap zesłania dobiegł końca. Wokół ciągnęły się niezmierzone lasy, które całymi dniami zesłańcy musieli wycinać, zaprawiając się do komunistycznego systemu pracy: pracuje się po to, żeby przeżyć, a człowiek jest wart tyle, ile wypracuje, a więc ile wytnie drzew. Nie ma jak myśleć o powrocie ani o ucieczce. Bo jak i gdzie uciekną rodzice z czwórką małych dzieci? Raczej cały wysiłek skupiony był na tym, aby przetrwać, by zimno i głód nie wyręczyły oprawców. A co będzie dalej? To tylko Bóg wie. Ale trzeba przeżyć, trzeba zachować polskość, trzeba zachować wiarę, choć przyszłość jest zakryta (Czesław Jaroszyński, Zesłanie i trudne powroty, 2013).
http://lists.memo.ru/). Całość poprzedzona jest wstępem, w którym omówiony jest kontekst historyczno-polityczny kilku następujących po sobie zesłań, jakie rozpoczęły się w roku 1937 i objęły nie tylko Polaków, ale i inne narody. Przy każdej wymienionej osobie podane są następujące informacje: imię, nazwisko, imię ojca, rok urodzenia, województwo, powiat, zamieszkanie przed wywózką, narodowość, data wywózki, status (np. osadnik), data przybycia i miejsce zesłania, data oswobodzenia. Podane jest także źródło informacji, na przykład „Polscy specjalni przesiedleńcy z Wołogodskiej obł.”. Aż trudno uwierzyć, ale spis obejmuje ponad 2 600 000 osób (!).
Rosyjska organizacja „Memoriał” opublikowała na swojej stronie internetowej niezwykły materiał. Jest to spis osób wysiedlonych: Ofiary terroru politycznego w ZSRR (Nic nie działo się przypadkiem. Terror był zaplanowany i przygotowany. Terror państwowy. Terror obliczony na masową skalę, by zgładzić całe narody.
Cena obywatelstwa
Dziś dla Polaka urodzonego w Polsce posiadanie obywatelstwa polskiego jest czymś normalnym. Można nawet posiadać dwa obywatelstwa, co jest z kolei korzystne dla pracujących za granicą emigrantów. A przecież nie tak dawno był czas, gdy państwo mogło odgórnie pozbawić Polaka obywatelstwa. Tyle, że nie była to Polska, lecz PRL. Jednym z powodów utraty obywatelstwa w czasach PRL była właśnie tzw. nielegalna emigracja, czyli opuszczenie kraju po 9 maja 1945 r. bez zgody władz komunistycznych.
Ale jest jeszcze jedna karta w naszej historii, o której nie wolno zapomnieć. To czas heroicznej decyzji zachowania obywatelstwa polskiego, mimo straszliwych konsekwencji, jakie się z tym wiązały. Jest to czas II wojny światowej, czas zesłania. W jednym z pamiętników czytamy: „Rok 1943. Do naszego kołchozu przyjechało NKWD i zwołano nas na zebranie. Wszystkim Polakom nakazali przyjąć obywatelstwo rosyjskie. – Taka jest wola Stalina – mówili”. W tym krótkim opisie każdy czytelnik, który choćby się otarł o dramat naszych rodaków połkniętych przez system sowiecki, odczuje całą grozę sytuacji. Z jednej strony bezbronni ludzie, których wywieziono z rodzinnych domów jak zwierzęta, by skazać ich na pobyt w obcym kraju, gdzie jedyną miarą ich wartości była wydajność w niewolniczej pracy, z drugiej – ciągle jednak obywatele Polski, choć Polska ponownie znikła z mapy świata. Czy można w takich warunkach przeciwstawić się „woli Stalina”, czy można oczekiwać pomocy od państwa, które przestało istnieć, gdyż podbite zostało przez dwóch okupantów? Sytuacja wydawała się beznadziejna, a potęga przemocy nieograniczona. Setki argumentów przemawiały za tym, aby przyjąć obywatelstwo sowieckie, bo przecież wtedy zwiększą się szanse choćby na przeżycie. A jednak… Gdy nadeszła wyznaczona przez NKWD pora, nie pojawił się ani jeden Polak. Ani jeden!
Łatwo się domyślić, że był to dla Sowietów potężny policzek. Jednak rozkaz musieli wykonać, zwłaszcza że za tym rozkazem stała wola najwyższego wodza. Z jakichś powodów uzyskanie zgody Polaków na przyjęcie obywatelstwa sowieckiego było systemowi potrzebne. Tyle, że zgoda oznacza wolę, a wola, najsłabszego nawet człowieka, pozostaje ciągle wolą, której nie da się stłamsić. Gdyby to było możliwe, NKWD nie pytałoby więźniów o zgodę, lecz samo dokonałoby zmiany obywatelstwa.
Zesłańcy otrzymali dwa dodatkowe dni do namysłu. Dwa dni minęły, ale sytuacja się nie zmieniła. Wtedy enkawudziści rozsierdzili się na dobre. Jak czytamy: „Wyrzucili nas wszystkich na step pod gołe niebo. Ojciec mój zrobił krzyż, uniósł go wysoko w górę. Ktoś zaintonował: Kto się w opiekę odda Panu swemu... Ze śpiewem przerywanym płaczem ruszyliśmy w stronę stepu”.
To był bezkresny step – droga, którą prowadzono zesłańców, prowadziła jakby donikąd. Grupa ludzi osaczona przez uzbrojonych oprawców była bezsilna. A jednak ludzie ci stanowili ciągle problem, bo nie chcieli się ugiąć. Szli i śpiewali nabożne pieśni, śpiewali po polsku, a w sercach mieli wolną Polskę, której fizycznie nigdzie już nie było. Czy można sobie wyobrazić jeszcze wyższą cenę obywatelstwa polskiego? Jeden podpis, zgoda na obywatelstwo sowieckie i koniec udręki. Ale w tych ludziach taka zgoda byłaby odebrana jako najgorsza forma nie tylko słabości, ale i zdrady.
Dzień i noc na stepie, wśród węży, żmij, dzikich zwierząt. A głód coraz większy, głód śmiercionośny. I też nic, woleli umierać, ale jako Polacy.
W końcu NKWD postanowiło przeprowadzić aresztowania. „Najpierw młodych, a potem wszystkich mężczyzn. Zostały tylko kobiety i dzieci na bezkresnym stepie. Mnie także aresztowali. Prosiłam, by mnie zostawili, bo mam małe rodzeństwo, ale nikogo to nie obchodziło. Zabrano nas do więzienia w Nowotrojsku. Tam się zaczęły przesłuchania w dzień i w nocy. Pamiętam taką noc, kiedy przesłuchiwano mnie trzy razy. Bili pięściami po twarzy. Wybili mi wiele zębów. Mówili, że skoro nie chcę przyjąć obywatelstwa, to jestem polskim szpiegiem. Okropnie mnie wyzywali. Bałam się, że nie wytrzymam bicia i podpiszę” (Henryka Paśnik, Obietnica. Historia, którą napisało życie, 2014).
Nawet w takich momentach dominował lęk nie o utratę zdrowia lub życia, ale o zdradę polskiej państwowości, nawet jeśli to państwo wtedy nie istniało.
Więc są różne miary poczucia przynależności do własnego państwa. Dla jednych to kwestia nic nieznacząca, dla innych wartość cenniejsza niż zdrowie czy nawet życie. A choć dziś nie stoimy przed tak dramatycznymi wyborami, to jednak nie wolno nam zapomnieć o tych, którzy przed takim wyborem stali. Wyborem, który wymagał od nich heroizmu. Wyborem, który dla nas jest przestrogą, a którego z naszej pamięci wymazać nam nie wolno.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 2, luty 2020