Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego o gender zrobiło się nieco ciszej. Strona rządowa wraz z całym układem władzy polityczno-medialnej zorientowała się, że zbyt nachalne propagowanie gender nie przysporzy ich kandydatom głosów tak potrzebnych do zdobycia mandatów poselskich. Zrobiło się więc ciszej, co nie oznacza, że rząd z gender zrezygnował. Raczej można mówić o zmianie taktyki. Chodzi o to, żeby gender zalegalizować jednym skokiem i bez zbyt dużego hałasu.
Na razie rząd podpisał przewrotną Konwencję o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Przewrotną dlatego, że nie chodzi tu o przemoc wobec kobiet, ale o zalegalizowanie gender. Kluczowym pojęciem, jakie w tym dokumencie się pojawia, jest pojęcie płci społeczno-kulturowej. A to jest właśnie wynalazek ideologii gender, o jakim ludzkość od początku swego istnienia nie słyszała. Pod pretekstem ochrony praw kobiet legalizuje się gender.
Zwróćmy uwagę na kilka ważnych punktów, które ukazują skalę manipulacji, jakie w tym dokumencie się znajdują. Ideowe ramy Konwencji określa preambuła. Jest ona obwarowana blisko 20 aktami prawnymi, takimi jak Konwencja o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności czy Międzynarodowy pakt praw obywatelskich i politycznych. Liczba i nazewnictwo aż przytłaczają swoim bogactwem i powagą. Ale rzecz dziwna, ani razu nie pojawia się dokument najważniejszy z punktu widzenia roli historycznej i cywilizacyjnej, jaką odegrał i nadal powinien odgrywać. Konwencja nie odwołuje się do Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 roku. Nie odwołuje się więc do tego dokumentu, który w porządku prawa stanowionego zawsze powinien pojawiać się jako pierwszy. Należy bowiem pamiętać, że Deklaracja została ogłoszona w kontekście doświadczeń wojny, gdy dokonywano aktów barbarzyństwa wskutek właśnie nieprzestrzegania praw człowieka. Te prawa w Deklaracji są bardzo jasno przedstawione. Dlaczego w takim razie Konwencja ani słowem nie odnosi się do Deklaracji, tylko nas niejako przytłacza dziesiątkami aktów prawnych o znacznie słabszym wydźwięku? Powód jest prosty: Powszechna Deklaracja Praw Człowieka stoi na straży tradycyjnej rodziny, natomiast Konwencja dąży do tego, by tę rodzinę rozbić.
Oto co mówi Deklaracja: „Mężczyźni i kobiety bez względu na jakiekolwiek różnice rasy, narodowości lub wyznania mają prawo po osiągnięciu pełnoletności do zawarcia małżeństwa i założenia rodziny” (art. 16.1). A więc małżeństwo to wyraźnie związek kobiety i mężczyzny, i to jest podstawa rodziny. Tymczasem Konwencja, wprowadzając kategorię płci społeczno-kulturowej, niszczy tradycyjną i potwierdzoną przez Powszechną Deklarację Praw Człowieka rodzinę. W konsekwencji społeczeństwo i państwo zamiast stać nas straży rodziny określonej przez Deklarację jako „naturalna i podstawowa komórka społeczna” (16.3), występuje przeciwko rodzinie, cynicznie uzasadniając, że robi to w imię obrony praw kobiet.
Wniosek jest jeden i mocny: Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej tak mocno dziś forsowana przez Unię Europejską to zaprzeczenie Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Jest to sygnał, że może dochodzić do aktów barbarzyństwa, przed czym Deklaracja tak bardzo chciała ostrzec świat.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dzennik, 29 maja 2014