Z prof. Piotrem Jaroszyńskim o wadze nauki w naszym życiu rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
W tym roku ukazała się w prestiżowym wydawnictwie Rodopi w Nowym Jorku wyjątkowa książka Pana Profesora, zatytułowana "Science in Culture". Jej tłumaczem jest Hugh McDonald, zaś redaktorem wydania prof. Peter Redpath. Polskie wydanie "Nauki w kulturze" pojawiło się kilka lat wcześniej na naszym rynku księgarskim, jednak tak naprawdę znaczenie tego dzieła doceniono dopiero w Stanach Zjednoczonych. Dlaczego?
- W naszym kraju życie intelektualne zostało zaburzone przez wszechwładne panowanie marksizmu, który zdominował katedry bądź wydziały filozofii na wszystkich wyższych uczelniach z wyjątkiem KUL i dawnego ATK. Wprawdzie marksizm upadł, ale marksiści pozostali i to oni ciągle tworzą klimaty, co jest dobre, a co nie, zarówno za pośrednictwem periodyków, jak i różnych instytucji państwowych. Moja książka nie poszła im w smak, co jest zrozumiałe, bo obnaża również marksizm, który nie jest żadną filozofią, ale po prostu jedną z ideologii.
Profesor Tadeusz Kwiatkows ki napisał o Pana książce, że jest ona właściwie pierwszym dziełem poświęconym pozycji nauki w kulturze i wypełnia tym samym istotną lukę w literaturze jednocześnie naukoznawczej i kulturoznawczej. Czy może Pan Profesor przedstawić główne założenia, jakie przyświecały Panu podczas jej pisania?
- Zazwyczaj refleksja nad nauką dokonuje się w ramach metodologii nauk, gdzie określane są kryteria poznania naukowego, oraz socjologii, gdzie przedstawia się, co ludzie w danej epoce uważali za naukę. Rzadko kiedy bada się naukę z punktu widzenia filozofii kultury. A jest to niezwykle ciekawe. Uświadomiłem sobie, że różne koncepcje nauki, jakie pojawiły się w dziejach kultury zachodniej, nie stanowią monolitu, który z wieku na wiek coraz bardziej się doskonali, ale że zmienia się ze względu na odmienny cel. W różnych epokach, poczynając od starożytności, nauka miała służyć różnym celom. I to cel decydował o tym, co się będzie badać, pod jakim kątem i przy pomocy jakich metod. Mnie szczególnie interesowało, skąd brał się ten cel. Po głębszych analizach zobaczyłem, że ten cel był uwarunkowany nie samą nauką, ale cywilizacyjnie. To cywilizacja narzuca cel poznaniu, w tym i nauce. Zmiana koncepcji nauki w dziejach Zachodu miała swoje źródło w naporze różnych cywilizacji orientalnych, które okazały się tak silne, że wyrugowały odkryte przez Greków zamiłowanie do prawdy jako najwyższego celu nauki (i życia człowieka) na rzecz czy to użyteczności (stąd rozwój techniki), czy to utopii (stąd rozwój ideologii). A utrata prawdy jako głównego celu doprowadziła do usunięcia z naszej kultury filozofii pojętej jako bezinteresowna miłość mądrości. Wskutek tego człowiek współczesny może być świetnym specjalistą, ale równocześnie może stać się albo niebezpieczny, jako uzbrojony w technikę "bandyta", albo może być "głupcem", gdy używa nauki po to, żeby oddalać się od celu ludzkiego życia, który ostatecznie odsłania dopiero religia.
Dlaczego naukę należy rozumieć jako podstawową dziedzinę ludzkiej kultury?
- Wszystkie dziedziny kultury, do których należą oprócz nauki moralność, wytwórczość i religia, są na swój sposób podstawowe i wzajemnie się dopełniają. Szczególna rola nauki płynie stąd, że pomaga poznawać prawdę (choć w bardzo wąskim aspekcie), ale także potrafi rozpoznawać błędy, jedno i drugie w sposób metodyczny i uzasadniony, ale nie ostateczny. W nauce zachodzi zjawisko intersubiektywności, czyli dyskusji, w której naczelną rolę odgrywa argument. Nie zapominajmy, że poznanie prawdy jest trudne, a człowiek do prostych rzeczy często musi dochodzić okrężną drogą, popełniając błędy. Kultura nauki uczy wiary w nasze możliwości poznawcze, ale i pokory, bo dopiero zajmując się nauką, rozumiemy, jak wielu rzeczy jeszcze nie rozumiemy.
"Nauka w kulturze" poprzez jasność i precyzję wykładu jest książką niezwykle ważną dla czytelnika zarówno polskiego, jak i zagranicznego. Na jakie aspekty w niej zawarte zwróciłby Pan Profesor szczególną uwagę?
- Wśród wielu zagadnień, jakie poruszam w mojej książce, chciałbym zainteresować czytelnika częścią pierwszą, gdzie pokazuję, dlaczego to właśnie Grecy, a nie starsze cywilizacje, takie jak egipska czy babilońska, odkryli naukę jako samodzielną dziedzinę kultury; oraz część poświęconą narodzinom nowożytnej koncepcji nauki, gdy nauki szczegółowe, zwłaszcza matematyczno-fizyczne, stały się wręcz fetyszem, który przyszedł do nas z Orientu za sprawą hermetyzmu, kabały i gnozy. To są rzeczy wstrząsające, powinien je poznać każdy współczesny naukowiec, który "uwierzył" w naukę.
Które z rozmaitych zagrożeń, jakie dotykały prawdziwą naukę w ciągu wieków, mogą jej dzisiaj najbardziej szkodzić?
- Nauka powstała po to, by pomóc człowiekowi poznać prawdę. A prawda to zgodność poznania z rzeczywistością. Dla nauki najgroźniejsze więc będzie albo odejście od prawdy jako celu, albo oderwanie od rzeczywistości. Jeśli dziś celem poznania jest przede wszystkim użyteczność, to sama prawda została zinstrumentalizowana. Polega to na tym, że chociaż użyteczność sama potrzebuje prawdy, to jest to już prawda ograniczona tylko do użyteczności, a wszystko to, co jest ponad użytecznością, w tym również cel sam w sobie i prawda sama w sobie, staje się nienaukowe. A na tym cierpi najbardziej kultura, która to, co najważniejsze, czyli cel sam w sobie, spycha w sferę tego, co irracjonalne. I to jest jakiś absurd. Drugie zagrożenie to oderwanie poznania od rzeczywistości, czyli odejście od prawdy klasycznie pojętej. Nauka staje się wówczas hipotetyczną konstrukcją a priori, czystą konwencją, grą intelektualną, na którą jeśli ktoś płaci, to po to, by przy jej pomocy zniszczyć racjonalność i realizm. Ale w tym widać dominację ideologii, dawniej marksizmu, a dziś postmodernizmu.
Jaki więc - według Pana Profesora - jest stan obecnej nauki, w tym nauki polskiej, w której do dnia dzisiejszego nie dokonały się dekomunizacja ani lustracja?
- Nauka polska w okresie PRL została włączona odgórnie w proces tworzenia komunizmu, którego istotnym elementem była tzw. nadbudowa, czyli kultura, decydująca o stanie świadomości społeczeństwa, a ono przecież miało zostać poddane całkowitej kontroli, czyli ulec zniewoleniu. Jej głównym nośnikiem obok sztuki i mediów była nauka, a zwłaszcza nauki humanistyczne, które zideologizowano. Nowe władze przechwyciły kontrolę zarówno nad uczelniami wyższymi, jak i placówkami naukowymi, wśród tych ostatnich największy gwałt dokonał się na Polskiej Akademii Umiejętności, którą rozwiązano i na miejsce której powołano Polską Akademię Nauk (1951r.) - nazwa szczytna, ale założenia ideowe były stalinowskie. Przejęto też kontrolę nad stopniami i tytułami naukowymi. Musiało się wytworzyć straszne bagno moralne, które sparaliżowało myślenie wielu inteligentnych, a nawet wybitnych ludzi, a z drugiej strony otworzyło furtkę dla miernot, jeszcze inni po prostu wyjechali i jeśli wytrwali przy nauce, to pracują na uczelniach rozsianych po całym świecie. Nauki humanistyczne w Polsce po okresie komunizmu są w stanie zapaści, bo jeśli naukę tworzy profesor, to większość dzisiejszych profesorów została wychowana na marksizmie, i to nie tylko w Polsce, ale i w Związku Sowieckim, którego stopnie Polska musiała honorować i honoruje po dziś dzień. Odrodzeniu nauki polskiej po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. towarzyszył zupełnie inny klimat i dlatego nasi profesorowie zdobyli wówczas uznanie w świecie, za co jednak musieli potem zapłacić wysoką cenę, gdy znaleźli się na listach proskrypcyjnych Niemców, Sowietów i budowniczych totalitaryzmu w naszym kraju. Nie wiem, na ile głęboko obecne władze widzą ten problem. Małymi krokami niewiele się zrobi, zwłaszcza jeśli zachowa się dotychczasowe mechanizmy funkcjonowania nauki, rodem z PRL.
Dlaczego Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów blokuje Panu tytuł profesora belwederskiego, nie doceniając wagi znaczenia "Nauki w kulturze", tak bardzo zachwalanej m.in. przez o. prof. Mieczysława Alberta Krąpca?
- Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów została powołana w 1951r. Ta data jest bardzo wymowna, to apogeum czasów stalinowskich, więc nie trudno się domyślić, jaki przyświecał jej cel. Pod pretekstem troski o jakość nauki, chodziło o kontrolę ideologiczną naukowców. Osoby ideologicznie niepoprawne blokowano albo - jak można się domyśleć - werbowano do współpracy, bo to była równie dobra okazja jak starania o paszport. Komisja przechodziła różne metamorfozy, łącznie z kosmetyczną zmianą nazwy (zależało to od sytuacji politycznej), ale chwalebnie przetrwała do dnia dzisiejszego. Profesor belwederski to profesor zwyczajny, a profesor zwyczajny to taki, którego mianuje prezydent RP dzięki pozytywnej aprobacie Centralnej Komisji. Mechanizmy działania tej komisji nadają się do zaskarżenia do Trybunału Konstytucyjnego, ponieważ istota procedury opiera się na zasadzie sądu kapturowego, co nie mieści się w żadnym współczesnym prawodawstwie, łącznie z obowiązującą Konstytucją RP. To krótkie wyjaśnienie jest ważne, aby czytelnik mógł zrozumieć, jaki zastosowano wobec mnie chwyt: decyzję podejmuje Prezydium Centralnej Komisji, w składzie której nie ma ani jednego filozofa, czyli tej dziedziny, jaką ja reprezentuję; jej przewodniczącym jest historyk (J. Tazbir), a na recenzentów mojego dorobku powołano marksistów (z wykształcenia socjologa i prawnika). Recenzenci oczywiście "dostali piany". Wtedy sobie uświadomiłem, że ta procedura to czysta komedia, wobec której kandydat do tytułu jest bezbronny, bo sąd jest kapturowy i nikt się go nie pyta o zdanie. Zresztą wiele wyjaśnia fakt, jak stwierdził niedawno wiceprzewodniczący sejmowej Podkomisji ds. Nauki i Szkolnictwa Wyższego (poseł A. Górski, 11.01.2007), że funkcje kierownicze w Centralnej Komisji pełnią do dziś osoby, które zostały tam skierowane przez PZPR! Tu nie potrzeba chyba żadnych komentarzy.
Naukę tworzą ludzie, a nie same tytuły. Ja ze swej strony cieszę się, że tak się stało, bo to zmobilizowało mnie do tego, żeby zabiegać o wydanie mojej książki "Nauka w kulturze" za granicą, gdzie pozytywna reakcja profesorów z różnych uczelni, w tym na międzynarodowym kongresie w Nashville (listopad 2006), gdzie odbyła się specjalna sesja poświęcona wydaniu amerykańskiemu, utwierdziła mnie w przekonaniu, że to, co napisałem, ma sens. A ta historyjka z Centralną Komisją niech przejdzie do historii nauki... w PRL.
Dziękuję Panu Profesorowi za rozmowę.
Nasz Dziennik · 3 luty 2007