W wąskim przejściu między Belgią i Niemcami, na terenie Holandii, leży jedno z piękniejszych miast europejskich. Któż dziś nie zna jego magicznej nieomal nazwy - Maastricht? Tu przecież rozpoczął się pochód ku nowej Europie, zjednoczonej i odrodzonej. Trudno o lepsze miejsce; jego historia sięga jeszcze panowania rzymskiego.
Miasto powstało nieco na północ od ważnego strategicznie Traiectum ad Mosam (mostu na rzece Moza). Po przyjęciu chrześcijaństwa było przez kilka wieków siedzibą biskupa (382-721). Później miastem, jako częścią imperium Franków, zarządzali książęta brabanccy i biskupi z Liege (od roku 1204). W drugiej połowie wieku XVI zostało ono splądrowane przez Hiszpanów pod wodzą księcia z Parmy. Później w wieku XVII i XVIII trzykrotnie dostawało się w ręce Francuzów, a wreszcie na mocy traktatu z roku 1839 pozostało przy Holandii.
Dziś spacerujący turysta podziwia smak, z jakim odrestaurowano Stare Miasto, chwali czystość i schludność uliczek, syci oczy widokiem monumentalnych świątyń romańskich i gotyckich. Maastricht jest miastem zamieszkałym w większości przez katolików, jeden tylko kościół (św. Jana) należy do protestantów.
Byłem tam w adwencie, gdy ulice są strojniejsze niż zwykle: kolorowe lampki palą się nawet w dzień, a wystawy sklepowe i kafeterie necą rzesze przechodniów. Adwent to dla chrześcijan najmilsza pora roku - pora oczekiwania na Zbawiciela. Miliony ludzi na całym świecie w niezliczonych językach przesyła sobie kartki świąteczne, by upamiętnić tak ważne wydarzenie. Z Maastricht też można wysłać życzenia, w każdym ze sklepów jest duży wybór kart. Sprzedawca podsuwa romantyczne pocztówki z pejzażem zimowym, z radośnie bawiącymi się dziećmi, z sympatycznym bałwankiem w filuternym kapelusiku. Jednak zapytany o scenę ilustrującą Boże Narodzenie patrzy zdziwiony, a po chwili namysłu proponuje... św. Mikołaja. Na słowa, że św. Mikołaj to nie Chrystus, milknie i odchodzi. A kartki są dobrej jakości, niedrogie, firmowane przez EEC (Wspólnotę Europejską).
Ale Maastricht to nie tylko rozkrzyczane wystawy, miasto słynie przecież wieloma zabytkami, wśród których najpiękniejsze są kościoły. Z daleka już widać, jak poszczególne epoki wyrysowały na nich ślady wielkiej kultury chrześcijańskiej. Zainteresowani turyści pragną przyjrzeć się bliżej i zajrzeć do środka. Myślą: Ileż tam musi być rzeźb, obrazów, witraży, rozwiązań architektonicznych. Ale cóż to? Na twarzach widać rozczarowanie; kościoły są zamknięte, jakby od lat nikt do nich nie zaglądał. Czy wszystkie? Nie, blisko rynku, przy małej uliczce stoi niewielki kościółek gotycki, ozdobiony lampionami; drzwi otwarte na oścież. Z napisów wynika, że należał kiedyś do dominikanów. A do kogo należy teraz? Na odpowiedź nie trzeba długo czekać. Już przed wejściem słychać rytm nowoczesnej muzyki dyskotekowej. A w środku? W środku pod gotyckimi sklepieniami znajduje się coś, co odbiera mowę. Bo tragiczny jest widok kościoła zniszczonego, smutkiem napawa kościół opuszczony, w zdumienie wprawia kościół zamieniony na muzeum. Ale jak nazwać uczucie, które się budzi, gdy widzimy, że z drogocennej świątyni - świadka wielowiekowych, żarliwych modlitw w szczęściu i w nieszczęściu - nowocześni „Europejczycy" zrobili... jarmarczną knajpę? Jedni jedzą, inni piją, jeszcze inni handlują. Wrzask i harmider, tylko ze sklepień patrzą oczy świętych; patrzą na ustawione rzędem stragany, patrzą na ludzi...
- Może pan zje parówkę? A może pani kupi torebkę? Tanio sprzedam, będzie świetny prezent pod choinkę - zachęca łamaną angielszczyzną silący się na uśmiech sprzedawca.
Tu, w Maastricht, zaczęła się już nowa Europa. Tylko... dokąd ty właściwie zmierzasz, Europo?
Piotr Jaroszyński
"Patrzmy na rzeczywistość"