We współczesnym świecie zachodnim obserwujemy działania, których celem jest rozbicie rodziny i osłabienie więzi narodowych. Następuje swoista atomizacja społeczeństwa i równocześnie predominacja państwa o bardzo rozwiniętej administracji. W tym nowym świecie człowiek traci poczucie głębszej przynależności społecznej i tym samym ulega alienacji. Niestety, po roku 1989 ten zachodni liberalizm przeniknął również do Polski i coraz bardziej widoczne jest jego oddziaływanie. Aby się przed nim obronić, musimy wracać do podstawowych wartości, jakimi są rodzina i naród.
Pojęcie narodu wywodzi się z cywilizacji łacińskiej. Termin ten obejmuje nie tylko związki krwi czy rolę protoplasty, ale także - i to nade wszystko - tożsamość dziedziczonej z pokolenia na pokolenie kultury. To ostatecznie kultura, a nie krew, decyduje o przynależności do narodu; przepływ krwi jest warunkiem zachowania kultury, ale w rzeczywistości kultura jest tym, co dotlenia potencjał naszej osobowości, pozwalając jej wzrastać i kwitnąć. Polakami stajemy się poprzez przyjęcie polskiej kultury.
Ażeby dobrze zrozumieć różnicę między rodziną a narodem, musimy zwrócić uwagę na to, że rozwój naszych potencjalności ludzkich i osobowych jest równocześnie rozwojem w nas człowieczeństwa. Człowiek z natury nie umie mówić, myśleć, pragnąć, dokonywać wyborów. Tego wszystkiego musi się uczyć po to, by być bardziej człowiekiem, by żyć bardziej po ludzku. Przyjęcie kultury jest warunkiem osobowego bycia człowiekiem. Nie trzeba długo się przyglądać, aby zobaczyć, że potencjał, z jakim rodzi się człowiek, jest tak duży, że aby go rozwinąć, potrzeba wielu zabiegów podejmowanych przez wiele lat. Aby zabiegi te były skuteczne, rodzina nie wystarczy. Dlatego wysyłamy dzieci do szkoły. A w szkole uczą nauczyciele, którzy wiedzę zdobyli nie dzięki samym sobie, lecz dzięki innym, dzięki ich wiedzy. I w ten sposób okazuje się, że aktualnie przekazywana wiedza i umiejętności są owocem wysiłku i pracy nie jednego, ale wielu pokoleń. I właśnie ten ciąg pokoleń przekazujących sobie - często w sposób twórczy - dziedzictwo kultury nazywa się narodem.
Naród dzięki temu dziedzictwu potrafi się rozumieć, potrafi współodczuwać, potrafi współchcieć. To naprawdę niezwykłe, że tyle milionów ludzi na przestrzeni dziejów może nawzajem siebie rozumieć, tego samego chcieć, tak samo odczuwać. Czytam poezję Kochanowskiego sprzed pół tysiąca lat i nie tylko ją rozumiem, ale jest mi bliska, lubię do niej wracać. A równocześnie ta dziedziczona kultura pozwala na to, aby każde pokolenie startowało do życia osobowego nieomal z tego miejsca, gdzie skończyło pokolenie ostatnie, a nie od początku. Kochanowski, Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz pozostawili po sobie niezwykle piękny język, Gomółka, Chopin i Moniuszko - naszą muzykę, Matejko i Chełmoński - umiejętność dostrzegania ducha polskich dziejów i polskiej przyrody. Kolejne pokolenia trzeba przenikać wartościami wszystkich dziedzin kultury narodowej, aby rozum, wola, zmysły i uczucia mogły się nieustannie rozwijać.
Kultura narodowa otwiera przed człowiekiem perspektywy integralnego rozwoju osobowego. Chociaż jest nieproporcjonalnie bogatsza niż kultura jednej rodziny, może być przyswajana w całości. Poza tym kultura narodowa nie izoluje się od innych, zdolna jest asymilować zdobycze innych narodów. Przykład tego widzimy w kulturze polskiej, która obfitując w dzieła rodzime, otwarta jest na tłumaczenia literatury całego świata. W skali społecznej trudno Polaków sfrancuzić albo schińszczyć, ale modny dziś globalizm niszczy kulturę, prowadząc do jej całkowitego ujednolicenia. Zamyka tym samym przed człowiekiem rozwój osobowy.
Widać zresztą, jak w imię uniwersalizmu coraz uboższe stają się programy szkolne. Ten uniwersalizm dokonuje się poprzez niwelowanie różnic, czyli niszczenie tego, co typowe dla każdej z kultur. W wyniku unifikacji giną więc kultury narodowe, a ludzie, tracąc charakterystyczne dla własnej rodziny wartości, przestają żyć po ludzku. Zamiast w sąsiedzie czy w rodaku dostrzegać potencjalnego przyjaciela, stają się sobie obojętni, a nawet zaczynają się siebie nawzajem bać. Takie zjawisko jest coraz bardziej powszechne. Kim będzie człowiek bez rodziny i bez własnej ojczystej kultury? Chciałoby się odpowiedzieć za Homerem: „Nikim lub gburem, który żadnych praw nad sobą nie ma". Lub jeszcze inaczej... Kiedy Odyseusz wraz z towarzyszami znaleźli się w pobliżu zamku czarownicy Kirke, wołali, aby im się pokazała.
Jakoż się promieniste otwarły podwoje,
Ona wyszła, w komnaty zaprosiła swoje.
I, głupcy, w próg jej weszli wszyscy, krom jednego
Eurylocha; ten został, zwietrzywszy coś złego.
Ona gości swych sadza w krzesła, stół zastawia
Serami, a miód złoty z mąką im przyprawia,
Toż i wino pramnejskie, lecz durzące zioła
Miesza w nie, by o domu zapomnieli zgoła.
Więc gdy zjedli, wypili, Kirke ich dotyka
Różdżką i do świńskiego zapędza karmnika.
Bowiem łby ich, szczecina, kwiczenie, kształt cały
Były świńskie, li człecze mózgi im zostały.
Smutnie w chlewach leżącym rzuciła bogini
Żołądź, brukiew, derenie - zwykły karm dla świni.
(Odyseja, IX, 237-250)
Słowa Homera przestrzegającego przed tym, co może stać się z człowiekiem, który zapomni o domu i Ojczyźnie, są aktualne po dziś dzień. Więc wszyscy o nich pamiętajmy - i nasi rodacy, i my.
Piotr Jaroszyński
"Jasnogórska droga do Europy"