Marzec w Polsce to miesiąc, w którym zima z wolna ustępuje miejsca wiośnie. Kto jest czuły na przyrodę, ten lubi obserwować tę cudowną walkę pór roku i żywiołów, w dzień i w nocy. Nocą zdecydowanie króluje zima. Temperatura spada poniżej zera, czarną ziemię oprósza biały szron, a resztki śniegu ukrytego w rozpadlinach pokrywa twarda, zlodowaciała skorupa. Dniem swych sił próbuje wiosna. Rankiem, gdy wyjdzie słońce, szron znika szybko, temperatura rośnie, choć powietrze jest ciągle zdradliwie chłodne.
Dopiero koło południa robi się cieplej. Zofia Kossak Szczucka w poetyckich obrazkach zatytułowanych Rok polski pisała o marcu: „Już ciepły wiosenny wiatr ociera ziemię miękkimi skrzydłami. Powietrze upaja jak wino, roznosi młodych, szkodzi starym. Zbyt tęgi trunek na zetlaly bukłak. Toteż stare przysłowie powiada: Jeśli starzec przejdzie marzec, będzie zdrów..." (Warszawa, IW PAX, 1997, s. 33.)
Bywają jednak dnie, gdy zima pokazuje, co potrafi. Zrywają się potężne wichury, których siła łamie drzewa jak zapałki, niebo zasnuwają stalowe chmury, które pędzą gdzieś na oślep. Śnieg na przemian z gradem błyskawicznie zmienia pejzaż - wydawać by się mogło, że cofają się pory roku, że na dobre powróciła zima. Ale nie, mija dzień, a czasem zaledwie kilka godzin, śnieg znika, a na niebie znowu króluje słońce, które cierpliwie toruje drogę wiośnie.
W ostatnich latach nie jest trudno przebić się wiośnie, bo zimy nie są już tak ostre jak dawniej, gdy ziemię otulał gruby kożuch śniegu, a rzeki długo skute były lodem. Cóż to musiało być za widowisko, gdy lody w końcu ruszały. Zofia Kossak pisała: „Uwięzione rzeki puszczają i po nocy budzi śpiących huk pękającej pokrywy lodowej. Gdzie wczoraj jeszcze szła po lodzie jezdna droga, dziś spiętrzone zwały kry prą z szelestem, wpełzają jedne na drugie jak zmagające się płazy, wznoszą barykady w poprzek rzeki. Spieniona woda przelewa się między nimi. Bruzdami, drogami, z pól, ze wszystkich wzgórzy ciurkają strużynki wody, łączą się, pędząc ku rzece. W zakrętach rzeki gromadzi się żółta piana, pomost suchych trzcin i puste muszle małżów rzecznych. Bije z nich ostra woń mułu i ryb. Na łęgach już jęczą czajki, górą ciągną klucze kaczek i gęsi. Zda się, że żegnano wczoraj ptactwo odlatujące w mglistej pogodzie jesiennej, a ot, ledwoś się człowieku obejrzał - zima minęła i nowe rodzi się lato."
Kto mieszka w miasteczku lub na wiosce, ten częściej obcuje z przyrodą i może wszystkimi zmysłami chłonąć jej piękno. Natomiast ludność wielkich miast żyje w nieustannym hałasie, a widok przesłania im gęsta zabudowa; człowiek przymyka oczy i uszy, jest rozdrażniony szybkim tempem życia a równocześnie jest też jakby otępiały, traci wrażliwość. A przecież wrażliwość jest istotnym elementem naszego człowieczeństwa, nie jesteśmy maszynami, które rano podłącza się do pracy, a wieczorem wyłącza. Trzeba dbać o wrażliwość, chronić przed stępieniem, regenerować, gdy słabnie. Wielką rolę odgrywa tu bezpośredni kontakt z przyrodą. Co innego spacer nad brzegiem rzeki, której szum pieści ucho, a oczy porywa widok rwących fal, ptactwa wodnego, pęczniejących sokami drzew i krzewów, a wreszcie zieleniejącej już gdzieniegdzie ziemi - a co innego oglądanie w telewizji filmów przyrodniczych. Tworzą one tylko iluzję obcowania z przyrodą, gdy faktycznie siedzimy zamknięci w czterech ścianach, w dusznym i ciasnym pomieszczeniu, wpatrzeni w malutki ekran, gdzie nie ma prawdziwej wody, prawdziwych ptaków, prawdziwych drzew, a tylko ich namiastki i to elektroniczne. Prawdziwy oddech daje prawdziwa przyroda, nie musi być tak imponująca jak Himalaje, tak tajemnicza jak Amazonka, wystarczy kawałek polskiego lasu, po którym można spacerować wśród brzóz, świerków, dębów, olch i sosen, wystarczy polska łąka, na której kwitnie najpierw żółty podbiał, a wkrótce stokrotki i kaczeńce, wystarczy brzeg mazurskiego jeziora, gdy w przezroczystej wodzie widać odbijające z dna zielone pędy trzcin.
Poprzez zauroczenie porami roku, niebem, lasem i wodą nie tylko ożywiamy naszą wrażliwość, ale również nadajemy jej charakter polski. Pochodząc od pokoleń stąd, z tej przyrody, gdy umiejętnie z nią obcujemy, stajemy się Polakami, uczymy się miłości nie do abstrakcyjnej Ojczyzny, ale do tej właśnie ziemi ojczystej, tej ziemi, która ma swoje drzewa, swoje krzewy, swoje kwiaty, swoje wody i swoje niebo. Odczuwamy to wyraźnie, a nawet boleśnie, gdy opuszczamy rodzinną ziemię, by zamieszkać w innym kraju. Wówczas widzimy, że Ojczyzna to ziemia, że choć mogą być piękniejsze łąki i wyższe góry w Ameryce lub w Afryce, to takich jak nasze nie ma nigdzie na świecie, one są jedyne i nam najbliższe. One należą do nas. My też, jako Polacy, musimy do Ojczyzny należeć.
Teraz patrzmy, nadchodzi wiosna. I choć minie jeszcze wiele dni, nim wszystko wokół się zazieleni, to przecież wiemy, że wiosna nadejdzie, doda nam otuchy i sił. Pojawią się nowe pomysły i nowe nadzieje.
Piotr Jaroszyński
"Nie tracić nadziei!"