Z początkiem wiosny, gdy ziemia z szarości budzi się znowu do życia, oczy nasze patrzą oczarowane na delikatną zieleń oziminy, na roziskrzone w lesie zawilce, na dzikie grusze i śliwy, ustrojone w biel kwiatów niczym panny młode. Jakże piękna jest polska ziemia, ziemia, która nie tylko karmi, nie tylko przechowuje drogocenne bogactwa, ale również cieszy oczy i raduje serca.
Od wieków piękno naszej ziemi opiewali poeci i przedstawiali malarze. Kultura polska wyrastała przecież z umiłowania ojczystej ziemi i jej dziejów. Wyobraźmy sobie Jana Kochanowskiego, który siedząc przed swym dworem z drewnianych bali, okraszonym kolumienkami, myślał o Polsce i śpiewał:
Serce roście patrząc na te czasy!
Mało przed tym gole były lasy,
Śnieg na ziemi wysszej łokcia leżał,
A po rzekach wóz nacięższy zbieżał.
Teraz drzewa liście na się wzięły,
Polne łąki pięknie zakwitnęły;
Lody zeszły, a po czystej wodzie
Idą statki i ciosane łodzie.
Teraz prawie świat się wszystek śmieje,
Zboża wstały, wiatr zachodny wieje;
Ptacy sobie gniazda obmyślają,
A przede dniem śpiewać poczynają.
Kogo nie zbudził śpiew ptaków przed świtem, ten nie wie, co to jest wiosna. A ileż to dźwięków, ile tonów, jaka rozmaitość: szpaki, kosy, sójki, pliszki, dzierzby, makolągwy, trznadle i dziesiątki innych! Cóż za kontrast, gdy nagle o świcie robi się prawie zupełnie cicho, gdy ptaki milkną, by w blaskach porannego słońca rozpocząć swoją normalną krzątaninę; trochę jeszcze podśpiewują, ale najbardziej kręcą się już koło gniazd.
A gdy zrobi się jasno, wyjdźmy na pola, takie same, jakie malował Józef Chełmoński. I popatrzmy na podmokłą łąkę, na intensywną zieleń trawy, na obfite i soczyste żółte kaczeńce, które wynurzają się z wiosennej wody, lekko przymarszczonej, ale przyjaznej, ciepłej... Spójrzmy też na niebo nad rozlewiskami, gdzie w charakterystycznym locie uwijają się mazowieckie czajki. Jak okiem sięgnąć: zieleń, kaczeńce, błękity wody i ptaki. Można patrzeć bez końca. Kto raz zobaczył choćby jeden obraz Chełmońskiego z wiosenną łąką, z kaczeńcami, z czajkami, ten wiosną nie będzie umiał patrzeć inaczej na polskie łąki niż oczami tego malarza, który wolał swą wioskę Kuklówkę od Paryża, a Warszawę od Monachium. Albo malarz Orłowski... Przeczytajmy fragment Pana Tadeusza:
„Nasz malarz Orłowski,
Przerwała Telimena - miał gust Soplicowski.
(Trzeba wiedzieć, że to jest Sopliców choroba,
Że im oprócz Ojczyzny nic się nie podoba).
Orłowski, który życie strawił w Peterburku,
Sławny malarz (mam jego kilka szkiców w biurku),
Mieszkał tuż przy cesarzu, na dworze, jak w raju,
A nie uwierzy Hrabia, jak tęsknił po kraju,
Lubił ciągle wspominać swej młodości czasy,
Wysławiał wszystko w Polszczę: ziemię, niebo, lasy..."
„I miał rozum! zawołał Tadeusz z zapałem:
Te Państwa niebo włoskie, jak o nim słyszałem,
Błękitne, czyste, wszak to jak zamarzła woda;
Czyż nie piękniejsze stokroć wiatr i niepogoda?
U nas dość głowę podnieść, ileż to widoków!
Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków!
Bo każda chmura inna: na przykład jesienna
Pełznie jak żółw leniwa, ulewą brzemienna,
I z nieba aż do ziemi spuszcza długie smugi
Jak rozwite warkocze, to są deszczu strugi;
Chmura z gradem, jak balon, szybko z wiatrem leci,
Krągła, ciemnobłękitna, w środku żółto świeci,
Szum wielki słychać wkoło; nawet te codzienne,
Patrzcie Państwo, te białe chmurki, jak odmienne!
Zrazu jak stada dzikich gęsi lub łabędzi,
A z tyłu wiatr jak sokół do kupy je pędzi:
Ściskają się, grubieją, rosną, nowe dziwy!
Dostają krzywych karków, rozpuszczają grzywy,
Wysuwają nóg rzędy i po niebios sklepie
Przelatują jak tabun rumaków po stepie:
Wszystkie białe jak srebro, zmieszały się - nagle
Z ich karków rosną maszty, z grzyw szerokie żagle,
Tabun zmienia się w okręt i wspaniale płynie
Cicho, z wolna, po niebios błękitnej równinie!"
Hrabia i Telimena poglądali w górę.
I my popatrzmy na polską ziemię i na polskie niebo, na które pracowały i których broniły pokolenia, a którymi Bóg nas obdarzył. Prawda, że piękne?
Piotr Jaroszyński
"Jasnogórska droga do Europy"