Szukając naszej polskiej tożsamości natrafiamy na rodziny, w których polskość była zarazem przedmiotem refleksji wymagającym intelektualnego przygotowania, źródłem inspiracji dla artystycznej twórczości i wyzwaniem dla ukazania męstwa wraz z gotowością do największej ofiary. Taką rodziną była rodzina Korzeniowskich i Bobrowskich, w której na kilka lat przed wybuchem Powstania Styczniowego przyszedł na świat Teodor Józef Konrad Korzeniowski.
Apollo Nałęcz Korzeniowski był ojcem Konrada, późniejszego pisarza angielskiego, znanego powszechnie pod nazwiskiem Joseph Conrad. Światowa sława syna, który po dziś dzień należy do czołówki najbardziej poczytnych autorów anglojęzycznych, przyćmiła nieomal w całości sylwetkę ojca. A tymczasem był to człowiek o niezwykłej wrażliwości, ale także inteligencji; był to również utalentowany artysta i przeniknięty ideą swoistości naszej kultury Polak. Apolla interesowała nade wszystko polskość w jej najwyższych lotach: moralnych, intelektualnych i religijnych.
Czas zaborów, zderzenie fizyczne i cywilizacyjne z barbarzyńską Moskwą, wyciskał w jego duszy niesamowicie głębokie ślady, które przyprawiały o nie dający się ugasić i uleczyć ból. Sam zresztą nie chciał nie czuć bólu, bo to zafałszowałoby obraz realnej sytuacji, w jakiej znajdowała się Polska. W jednym z listów ze zsyłki pisał: „Życie dzisiejsze dało mi poznać nową dla mnie chorobę. Jestem chory na nostalgię — jak to po polsku? Nie uwierzycie, jakie to męczące, ale wykurować się nie pragnę. Wolę na nią umrzeć."63
Odczytywanie dziś po tylu latach idei polskości, która przenikała życie Apolla Nałęcz Korzeniowskiego, jest zadaniem, które badającego szybko wciąga sprawiając, że przy imaginatywnym odwróceniu czasu, sam zaczyna się zastanawiać, kim by był, jak by myślał i jak odczuwał, gdyby żył przed 140 laty, pod zaborem rosyjskim, w przełomowym okresie Powstania Styczniowego.
Apollo jest człowiekiem zbyt przenikliwym i zbyt prawym, aby momentami nie dostrzegać jego wyższości w stosunku do wielu dzisiejszych Polaków. Myśl: „jestem lepszy, bo żyję dzisiaj", brzmi niewyszukanie i pojawić się może w naprawdę małej głowie. Joseph Conrad był wybitnie utalentowany, ale jego twórczość, to nie tylko „erupcja geniuszu". Joseph Conrad miał jeszcze wyjątkowego ojca. Wystarczy zacytować jedną ze zwrotek wiersza, który Apollo zadedykował synowi z okazji chrztu Św.. Było to, jak pisał, w 85. roku niewoli moskiewskiej:
„Dziecię-synu, gdy w r ó g przyzna,
żeś ty szlachcic i chrześcijanin,
powiedz sobie, żeś poganin,
a szlachectwo twe — zgnilizna.
Gdy łask wroga złotą śliną
ja się skalam wobec świata,
zrzecz się ojca renegata...
Luli, synu mój, dziecino!"
Apollo miał tak wielkie poczucie prawości, że pójście na łaskę zaborcy oznaczało nie tylko zdradę, ale równoznaczne było z utratą i szlachectwa, i wiary. Więcej, było utratą ojcostwa! Żądał więc od syna, aby się go wyrzekł, jeśli okaże się zdrajcą.
Co sprawiało, że uległość zaborcy posiadać mogła aż tak dalekosiężne skutki? Czy w postawie Apolla nie było, mówiąc językiem dzisiejszym, „lekkiej przesady"? Właściwie w imię czego rzucił na szalę wszystko, co mógł mieć najdroższego?
Zabór rosyjski był zderzeniem dwóch światów, dwóch cywilizacji przeciwnych sobie zarówno pod względem ideowych aspiracji, jak i stosowanych metod. Dla kogoś, kto wyrastał duchowo z polskości w jej zachodnio-kulturowym ukorzenieniu, akceptacja zaboru była niemożliwa. Nie można było żyć zarazem po polsku i po rosyjsku. Równocześnie w tym zderzeniu cywilizacji krystalizowała się coraz wyraźniej polskość w jej unikatowym walorze piękna i szlachetności. Apollo Nałęcz Korzeniowski rozumiał i widział to wszystko bardzo wyraziście; i odczuwał aż do bólu. Ludziom takiego pokroju nie chodzi o to, żeby „coś w życiu przeżyć", ale by realizować pewne ideały. Tylko ze względu na nie życie ma sens; i dlatego nie może tu być mowy o jakichkolwiek kompromisach.
Gdy dziś wracając pamięcią do czasu zaborów, pojawia się przed naszymi oczyma obraz potwornych fizycznych katuszy zadawanych Polakom, czy to w więzieniach, czy na syberyjskim zesłaniu, to zastanawia nas fakt, dlaczego ludzie wrażliwsi bardziej zwracali wówczas uwagę na cierpienia duchowe. Na podstawie przekazów i relacji z epoki oraz zawartych w nich świadectwach określonych zachowań carskich ciemiężycieli łatwo skonstatować, że Moskale reprezentowali CYWILIZACJĘ KŁAMSTWA. Apollo w swoim pamiętniku pisał: „Od kiedy to zbiegowisko cierpliwych szakali nazwało się hosudarstwem [gospodarstwem, państwem], nie śmiejąc nazwać się narodem, i nauczyło się sztuki pisania, nigdy w żadnym papierze, poczernionym ich pismem czy drukiem, piękno, dobro i prawda nie postały. Kłamstwo, ale kłamstwo wierutne i bezczelne stanowi, od pierwszej do ostatniej litery, treść ich aktów publicznych. Fałsz piętrzy się na fałszu, zaczynając od piśmienniczych stosunków rodzinnych i uczuciowych, idzie przez piśmiennictwo literackie i naukowe, przez prawo pisane, koronuje się w reskryptach, ukazach i manifestach carskich i niweczy się w księgach duchownych i kościelnych urzędowej religii." Ojciec Konrada był człowiekiem pióra, był poetą i tłumaczem arcydzieł francuskich i angielskich. Słowo pisane miało swoją wagę, u której podstaw leżało poszanowanie dla prawdy. To dzięki prawdzie słowo zapisane przed wiekami zostaje, jest trwałe, karmić może kolejne pokolenia wielu narodów. Oddać słowo na użytek wszechprzenikającego kłamstwa, to zniszczyć istotę słowa. Apollo pisał: „Te to wierutne kłamstwo papieru moskiewskiego w skutkach swoich miarą najohydniejszego upodlenia wymierzyć się nie da, bo ją przerasta...". Jak wielkiej potrzeba kultury, aby postawić taką diagnozę, aby esencję zła dojrzeć nie w przemocy fizycznej, ale w gwałcie dokonywanym na prawdzie i na słowach zapisanych na papierze.
Kiedy Apollo kontrastuje Polaków z Moskalami przywołuje opinię cudzoziemców. Jest ona dość zaskakującą: Polacy celują nie tyle w realizmie, co w jakiejś przedziwnej tendencji do... zmyślania. „My zmyślamy piękno, zmyślamy dobro, zmyślamy prawdę samą." Być może słowo „zmyślanie" jest nieco mylące, chodzi jednak o coś bardzo subtelnego. „Zmyślanie nasze marzy, wynajduje i wypowiada coraz udatniejsze, godniejsze, wznioślejsze kształty życia..." A więc żyjąc nie zadawalamy się tym, co jest, ale szukamy czegoś wyższego, czegoś co jest coraz godniejsze i coraz wznioślejsze. Nasze życia składa się ze wspaniałych projektów, ale tragedia nasza polega na tym, że trudno jest nam je urzeczywistnić, nie możemy osiągnąć tego, o czym marzymy. Jest w nas jednak potęga przepięknych aspiracji.
Jakiż to musiał być więc cios, gdy w tę delikatną konstrukcję psychiczną wkracza brutalnie system moskiewski, by urzeczywistniać zło. To znamienny kontrast: realizm kłamstwa zderzony z marzeniami o prawdzie. Jakim cudem Polak, który owe „zmyślenia" rozumie, który je czuje, który nimi oddycha, który w oparciu o nie kształtuje rodzinę i chce, aby nimi przesiąknięte było życie narodowe, który dzięki nim tworzy — jak taki Polak może zgodzić się choćby połowicznie, choćby w jednej ćwierci na kompromis z realizmem zła. Jest to niemożliwe. Raczej Syberia niż taki kompromis.
Po uwięzieniu w Cytadeli 23 marca / 4 kwietnia 1862 r. 64 zapadł prawomocny wyrok. Apollo Nałęcz Korzeniowski skazany był m.in. za to, że „przebywając, przed przyjazdem do Warszawy w m. Żytomierz, organizował tam w czerwcu 1861 roku modlitwy za zabitych w Warszawie przez Rosjan podczas manifestacji politycznych, a żona jego przypinała żałobne kokardy." Za modlitwę i za czarne kokardy — zsyłka; oto siła realizmu kłamstwa, które potrafi podrobić legalność procesu i sprawiedliwość wyroku. Apollo wspominał: „Opuszczałem kraj. Odrywano mię od wszystkiego, przy czym serce me biło i czyny mego życia stały; ale nie byłem smutny. Zsyłka - kiedy ominął mię pożądany jawny proces, który choćby się zakończył szubienicą, zawsze byłbym tryumfem sprawy ojczystej - zsyłka, powiadam, wydawała mi się takąż służbą dla kraju, jak i każda inna. Wyrok leżał na mych piersiach, gniótł mi oddech i myśli, ale zarazem błyszczał na nich jak znak zasługi, wypiętnowany przez wroga, ale przyznany przez ojczyznę."
Zesłanie na Syberię było ze wszech miar dotkliwą karą, ale pozwalało na zachowanie prawdy i godności. Apollo był tego, jako człowiek inteligentny i prawy, w pełni świadom. Jako człowiek prawy uważał zsyłkę za nową postać „służby krajowi", jako człowiek inteligentny wiedział, że zsyłka ostatecznie nie jest karą, bo był niewinny. Przypomnijmy: „zsyłka jest uwięzienie w pustyni, pośród dzikich zwierząt, bez środka obrony."
Literatura poświęcona martyrologii jakiegoś narodu skupiona jest najczęściej wokół cierpień fizycznych, jakich doznają ofiary. Zdarza się jednak, że czyjeś świadectwo wznosi się ponad tę tak rzucającą się w oczy „przyziemność", że głównym problemem są kwestie moralne i ideowe. Wówczas rozpoznajemy, że kto tak patrzy, jest kimś wybitnym. Po latach czytelnik niechętnie wraca do cudzych cierpień fizycznych, na które dziś nic już nie poradzi, tym bardziej że ofiara dawno już odeszła. Ale współuczestnictwo w dramacie myśli jest jak najbardziej pociągające, jest jak najbardziej aktualne. Dlatego właśnie pamiętniki Apolla Korzeniowskiego nie są tylko wspominaniem, są myśleniem o dobru i o złu, o tym jak postąpić, a przed czym się chronić, czy powzięta decyzja była błędna czy też słuszna. Jakąż ulgę odczuwamy czytając, że nie żałował tego, co przeszedł. Bo Polska została skradziona przez Moskwę „za zezwoleniem ludów i rządów europejskich." Na tę kradzież nie można się było zgodzić, a poprzez cierpienie własne i całego narodu polskiego należało dać świadectwo braku zgody.
I dziś trzeba się pochylić przed postawą takich ludzi jak Apollo Nałęcz Korzeniowski. Iluż to literatów późniejszych, zwłaszcza po II Wojnie Światowej, sprzeniewierzyło się swemu powołaniu, zakłamując słowo, które nie tylko wypełniało treść ich życia, ale też upowszechniało kłamstwo w wymiarze społecznym. Zakłamanym słowem uwiarygodniali imperium zła, w zamian otrzymywali mieszkania, samochody i nagrody.65 Żal zwłaszcza nie obcych, którzy nie byli jednymi z nas, lecz zostali nam podesłani, ale żal tych, którzy nie uwierzyli w siłę swojej polskości, w siłę naszego ducha. Apollo pisał: „Moskale prędko przekonali się, że nie kilkaset wpływowych osób prowadziło wielkie i boże upomnienie się polskie o wolność i niepodległość, ale coś wyższego, czego nawet Moskal zabić nie może — ów duch polski, który jednako pod aksamitem i siermięgą jaśnieje." 66 W naszych dziejach pisarz nie mógł być tylko literatem, musiał być świadkiem prawdy. Miał ukazywać prawdę zdobytą „katuszą szlachetnego serca". Dopiero wtedy objawiał wewnętrznego, nieśmiertelnego ducha. Dopiero wtedy był to pisarz prawdziwie polski.
Pisarz polski nie jest po to, aby oddawano mu hołdy. Świadectwo pisarza było potrzebne, aby naród nie marniał, aby nie wyzbył się swej uczciwości i swych „zmyślań", które dodawały mu skrzydeł. Pisarz przypominał, aby cenić i nie stracić tego, co się ma. Czasem chodzi o sprawy wręcz prozaiczne, innym razem 0 bardzo wzniosłe. „Ach! kobieca rodzino Poradowskich! — pisał Apollo z zesłania — Gdzie Wasze rączki i nóżki, Marcelko i Ewuniu, wdzięczne! Te śliczne rączki — maleńkie, rozumne, dowcipne, serdeczne. Widzę na sobie, że ludzi ze smakiem estetycznym za karę posyłają do Wołogdy, aby, oglądając te łapy i nożyska, we wściekliźnie szpetoty ciągle mieli tentacje obwiesić się." Delikatność i mądrość kobiecej dłoni symbolizuje cywilizacyjne miejsce niewiasty w społeczeństwie; kim ma być jako żona i matka, co wnosić, co przekazywać? Może nie o estetykę tylko tu chodzi, może o coś więcej.
Pisarz polski nie idealizuje własnego narodu, on ukazuje potęgę narodowych aspiracji, jest wyrozumiały dla słabości, ale za żadne skarby nie godzi się na degradację, która zniszczyć może to, co w narodzie najlepsze i najpiękniejsze. Już po powrocie z Syberii, patrząc na życie lwowskie, Apollo pisał: „Taką obszerną swobodą słowa, jaka dziś tu jest, niewiele ludów w Europie się poszczyci; ale cóż, kiedy Słowo dawno w nich zamarło, a wyrazy pozostały, i te li tylko szczekają i warczą wzajem na siebie. [...] Paru ludzi odszukać można, ale to perły na śmiecisku, a ja już zanadto ślepą kurką jestem, aby to ziarno wygrzebać." Gdy ludzie na siebie warczą, jaka myśl ich wzbogaci, jaka miłość podniesie, jaką społeczność utworzą?
To oddalanie się narodu od własnych ideałów może zajść tak daleko, że człowiek, który to widzi, zapragnie nade wszystko samotności, którą wypełni lektura i tworzenie. Chodzi o to, aby samemu nie ulec presji już nie narodu, ale mas, z którymi nie sposób bezpośrednio przebywać. Zbyt wrażliwe są oczy i uszy, zbyt przenikliwy umysł, aby współuczestniczyć w życiu coraz bardziej otępiającym. „... nie widzę tutejszego tłumu, co jest wielką pociechą; nie słyszę ich rozumowań; nie patrzę na ich niedbalstwo; nie oglądam ich nabożeństwa." Ileż to razy myśli takie i dziś przychodzą do głowy, ileż to razy trzeba się przed nimi bronić, aby nie popaść nie tyle w pychę, co w mizantropie, ileż to razy trzeba sobie tłumaczyć, skąd i dlaczego tak jest. Samotność nie jest rozwiązaniem, bo pisarz polski musi do końca być w narodzie.
„Jak siły pozwolą, to może by się coś napisało, a w głowie mi wielka powieść polska - o zepsuciu, które na nas z Moskwy płynęło: przez azjatycki przepych; przez honory biurokratyczne; przez niewiarę szczepioną w wychowaniu publicznym, przez błyskotki cywilizowanego moskiewskiego] wielkiego świata, nareszcie przez wejście do ich rodzin." Zabór to nie tylko niewola i prześladowania, to utrata własnej duszy, to uleganie duszy obcej. Przez Apolla Nałęcz Korzeniowskiego nie przemawia nacjonalizm i nienawiść. Byłoby to zbyt proste, choć niewątpliwie łatwe w napiętnowaniu przez niejednego „europejskiego" publicystę. Moskwa symbolizuje tu typ cywilizacji, który nas, Polaków, zaczął zmieniać, krzywić, wykoślawiać i ostatecznie upodlać. Stąd właśnie płynęło to oburzenie, zarysowana diagnoza, i próba szukania wyjścia, aby za wszelką cenę ratować polską duszę. A przecież cywilizacyjny charakter XIX-wiecznej Moskwy udzielił się, jak widać po zawartej w liście charakterystyce, wielu współczesnym nam stolicom i ich satelitom. A czy dziś tak chętnie słucha się „rozumowania mas" i patrzy na ich niedbalstwo? Apollo Nałęcz Korzeniowski nie żywił nienawiści do Rosjan. Stefan Buszczyński potwierdzał, że „nadzwyczajną godnością, pełnym szlachetnej dumy obchodzeniem się z Moskalami i nieugiętym charakterem, gdzie tylko był na wygnaniu, wzbudzał we wrogach uszanowanie, a nawet pewien rodzaj zabobonnego przestrachu."
Ludzie pokroju Apolla nie zniżają się do nienawiści. Im chodzi tylko i aż o ZASADY, w tym są nieustępliwi. Dla nich polskość objawiająca się w życiu rodzinnym i narodowym oparta być musiała na zasadach, z których wynikają określone OBOWIĄZKI. Do nich trzeba dołączyć MIŁOŚĆ, „pełny akord miłości niczym nie zachwianej." Tu właśnie dotykamy rdzenia polskości, piękna naszych ideałów.
Mało jest autorów, którzy potrafiliby tak je rozpoznać i nazwać: zasady, obowiązki i miłość. To więcej niż rozpoznanie, bo tę prawdę mogły odczytać tylko „katusze szlachetnego serca" i bystrość prawego umysłu. Ducha zdolnego do takich przeżyć miał bez wątpienia Apollo Nałęcz Korzeniowski.
Ewa (z domu Bobrowska), żona Apolla Nałęcz Korzeniowskiego a matka Józefa Conrada, pojawiła się w ich życiu jak kometa: zajaśniała i szybko zgasła. Ale pozostawiła po sobie blask, który towarzyszył obu mężczyznom do końca ich życia. Jej decyzja, aby towarzyszyć mężowi wraz z dzieckiem na zesłaniu, była znakiem niepospolitej miłości i odwagi. Tym bardziej że władze carskie zgodziły się na to pod warunkiem, że choć o nic nie oskarżona, będzie traktowana tak, jakby była skazańcem 67. Wiemy, że trudy pobytu odbiły się silnie na zdrowiu dziecka, ale jeszcze bardziej na zdrowiu matki, która w kilka lat później zmarła. Cóż za niezwykła Polka!
Gdy po latach Józef Conrad już jako człowiek dorosły i pisarz natrafił na listy matki, był nimi zachwycony. „Jej korespondencja z moim ojcem i braćmi, którą przeczytałem w 1890, a potem zniszczyłem, była dla mnie prawdziwą rewelacją; nigdy nie zapomnę mego zachwytu, podziwu i niewypowiedzianego żalu na myśl o stracie (która nastąpiła, zanim mogłem matkę ocenić) dopiero wówczas w pełni zrozumiałej."6 8 Przy czytaniu tego fragmentu pojawia się nieodparta chęć zajrzenia do listów Ewy Korzeniowskiej, na ile obiektywny mógł być Conrad nie tylko jako pisarz, ale i jako syn. Czy rzeczywiście zniszczył listy? Okazuje się, że nie, listy się na szczęście zachowały!
Taka ingerencja w cudzą korespondencję, choćby tylko intelektualna, budzi szereg oporów, z drugiej jednak strony wiele zależy od tego, czego się szuka. Listy zresztą zostały opublikowane, nie stanowią prywatnej tajemnicy, tym bardziej że dawniej list był swoistym gatunkiem literackim.
Listy Ewy do Apolla ukazują sylwetkę szlachetnego ptaka, który widzi, że to co kocha, zostało osaczone, oplatane siecią, zamknięte w klatce. Ewa miota się, choć sama jest na wolności. Nie myśli o sobie. „Mój drogi. Zrób dla mnie, pisz rzadziej, pisz mniej. Poprawiam się: pisz wiele, ale trzymaj to u siebie, kiedyś mi oddasz." Dla osób oddalonych słowo pisane jest najbliższym znakiem kontaktu i miłości, jest najcenniejsze. Apollo nie może wrócić do domu z Warszawy, bo zostanie aresztowany, więc pisze, ale listy są kontrolowane, mogą nieopatrznie powiedzieć zbyt wiele; więc niech nie pisze. Przecież musi pisać, bo to są żywe uczucia i żywe myśli; niech pisze i nie wysyła. Nadejdzie pora, że stracony czas kontaktu zostanie odzyskany, kiedyś nie wysłane listy będą oddane, dusza szybko uzupełni braki.
Ewa pozostając ciągle w Terechowej u brata pisze: „Tu mi milej jak zwykle: więcej życia, a co najważniejsze, zdaje się bliżej Ciebie. Zdrowa jestem i Konradek także. Smutno mi, ale spokojnie na duszy: jakoś mi się dość często trafia rozkosz spotkania i zetknięcia z poczciwymi ludźmi." Ostatnie zdanie jest... rozkoszne. Jak wysoką kulturę trzeba posiadać, aby je pomyśleć i sformułować. Rozkosz spotkania poczciwych ludzi przynosi ulgę duszy pogrążonej w smutku. Jakież to prawdziwe, jak potrzebne.
Rozłąka z mężem przedłużała się: „Z pisań Twoich żadne dotąd nie zginęły: da Pan Bóg i dalej tak będzie. Tyle widzę niebezpieczeństwa w Twym powrocie, że Cię nie bardzo pragnę. Bogu wolę polecić, kocham dobrze i z daleka. Czyń tak samo." Warto przypomnieć, że Apollo poznał swoją przyszłą żonę, gdy ta miała lat 16, ale na małżeństwo nie wyrażał zgody jej ojciec; w sumie minęło 9 lat nim się pobrali, on starszy był od niej o lat 11. Musiał być wielki podkład duchowy tej miłości, który oparł się natarczywemu zwykle egoizmowi. Miłość oddalona nadal była miłością.
Jakąż klasę trzeba sobą reprezentować, aby tak pisać: „Równie jak Ty, gotowam się wyrzec wszelkich powabów życia, byle nie skalać się tym, od czego całe życie stroniłeś, czego dotąd nie dotknąłeś się nigdy." „Sto razy na dzień Bogu i Jego natchnieniom polecam Cię, drogi mój, w tej chwili toż samo czynię; bądź silny i bądź wytrwały..." „Mój Apolku drogi, jedyny wśród ludzi, powiedz mi, jak kochać, aby od złego Cię ustrzec? Jakim sposobem wymodlić natchnienie dobre i opiekę Boską nad Tobą?" „Apoleczku drogi. Skarżysz się na rzadkość mych listów. Kochanku! Doświadczeni powiadają, że tak dla Ciebie bezpieczniej — słucham i na wpół wierząc, na wpół im ulegam. Nie miej mi za złe." „Tęsknisz za mnąj ja o mojej tęsknocie nie chcę mówić, wiem, że i bez pomocy mych słów odczuwać ją musisz." „Apoleczku drogi. Pięć minut temu jak wyszedł Wiszniewski, ale tak pięć minut, że jeszcze nie miałam czasu nauczyć się Twego listu, ledwo go raz przeczytałam." „O Boże, Boże, pobłogosław dobrej woli, gorącemu pragnieniu Twych celów świętych! Ześlij łaskę Twych natchnień najlepszych, w serca i sumienia włóż czystą prawdę Twoją, wzmocnij siły, nie odstępuj w pracy ciężkiej." Takie fragmenty upajają duszę przez zawartą w nich dobroć i szlachetność.
Uderzające jest to połączenie gorącej czułości z subtelnością myśli i szukaniem, co obiektywnie będzie najlepsze dla osoby ukochanej i dla tego, co robi. I to oczekiwanie na listy, których Ewa uczyła się na pamięć. A przecież sama pisała z jakimś niezwykłym osobistym powabem, który olśniewa oczy i owłada duszą już po kilku słowach. Józef Konrad miał rację, te listy były niesamowite.
Każde dziecko dla matki jest bezcenne. Na co jednak szczególną uwagę zwracała pani Korzeniowska wychowując Konradka? Pani Ewa pielęgnowała przede wszystkim dobroć. „... doprawdy nie ma pióra — pisała do Apolla babka 4-letniego wnuczka — aby skreślić i pochwycić mogło wszystkie odcienia dobroci serca tego dziecka. Wystaw sobie, że z ubogimi w wielkiej przyjaźni, opowiada im wszystkie szczegóły rodzinne, a między innymi żąda, aby się modlili za szczęśliwy powrót Tatka z Warszawy. [...] Przeczuwam, że Konradzio nasz drogi będzie niezwykłym człowiekiem serca."
W tak trudnych warunkach, gdy kraj znajdował się pod zaborami, gdy małżonkowie byli rozdzieleni, gdy trudno było o pracę, w dziecku najbardziej ceniono dobroć serca. Przejawia się w tym najbardziej chyba bezbronny, ale i najcudowniejszy polski ideał.
Conrad. Imię Konrad otrzymał na pamiątkę bohatera mickiewiczowskich Dziadów. Po śmierci matki w r. 1865, spowodowanej chorobami i wycieńczeniem, jakie były jej udziałem na zesłaniu, wychowaniem Konrada zajął się ojciec. Śmierć Ewy była dla Apolla zbyt wielkim ciosem, aby mógł nad nią przejść do porządku dziennego. Nie mógł pozbyć się smutku, a wręcz rozpaczy; pozostał mu Konrad, w którym pokładał nadzieję, choć przewidywał, że już wkrótce i jego opieka się skończy.
Apollo chciał z pełną świadomością wychować syna na prawego Polaka. Wyraża to inna jeszcze zwrotka wiersza ułożonego w dzień chrztu Św.:
„Dziecię-synu, śpij...
Chrzest płynie na twą duszę, na twe czoło;
N i e b o , B o s k o ś ć naokoło...
Błogosławię mej dziecinie:
bądź P o l a k i e m !
Choć rozwiną wrogi tobie szczęścia przędzę,
odrzuć wszystko; kochaj nędzę.
Luli, synu mój, dziecino!"
Być Polakiem choćby w nędzy, ale Polakiem. Jako człowiek pióra Apollo zwracał uwagę na intelektualną stronę rozwoju chłopca. Korzystając z obowiązujących w Królestwie Polskim podręczników sam postanowił oddać się „nauce Konradka." Chodziło o to, żeby syna ustrzec przed złymi wpływami otoczenia szkolnego; wychować go na Polaka było trudno, gdyż system wychowawczy we Lwowie podporządkowany polityce zaborców miał inne cele69. Izolacja od szkoły prowadziła do zbytniego osamotnienia dziecka, które z kolei pod wpływem ojca polubiło samotność. W końcu Apollo postanowił oddać syna do gimnazjum we Lwowie. Gdy wszedł do szkoły, był przerażony: brak wielu podręczników, inne tłumaczone z niemieckiego okropną polszczyzną (nawet gramatyka polska), zewsząd słychać było mieszaninę dźwięków polskich i obcych. Na wrażliwe ucho Apolla było tego za wiele, postanawia w dalszym ciągu uczyć syna w domu, choć korzystając z pomocy korepetytora, pilnując zwłaszcza języka polskiego, aby nie zamienił się w galicyjski. Wreszcie walka o ojcowskie wykształcenie Konrada skończyła się, 26 maja 1869 r. Apollo Nałęcz Korzeniowski umiera. Konrad ma wówczas niecałe 12 lat, jest sierotą. Pozostając pod opieką Bobrowskich (rodziny matki) uczęszcza jeszcze w Krakowie do gimnazjum św. Anny, ale wkrótce jako 16-latek ujawnia swoje najgłębsze pragnienie, chce zostać marynarzem. Rok później wyjeżdża z Polski, do której na stałe nigdy już nie wróci.
W nowym świecie, wśród innych narodów, wśród dźwięku innych języków — Konrad musiał tracić polskość. Nie szło jednak ani o karierę, ani tym bardziej o wysługiwanie się wrogom. Najpierw pociągało go morze — Polska morza nie miała; później pasją życia stało się pisanie o morzu — język polski nie był językiem morza, jak nie był nim język francuski, który Konrad znał lepiej od angielskiego. Wybrał angielski, gdyż był to język panujący na morzach i oceanach.
Dla wielu Polaków postawa Konrada, zwłaszcza gdy zyskał sławę, była trudna do przyjęcia; czyniono mu wiele wymówek, z których najboleśniejsza była autorstwa Elizy Orzeszkowej 70. Zresztą, temat ten po dziś dzień intryguje wielu autorów, nie tylko Polaków, ale obcych badaczy jego życia i twórczości. Konrad tracił polskość, ale czy do końca ją stracił? Przy tak bogatej i głębokiej osobowości, o tak dramatycznych losach rodzinnych i osobistych, nie można upraszczać odpowiedzi, a tym bardziej orzekać wyroków.
Konrad do końca życia czuł się rozdwojony między Polskę i Anglię (Aniela Zagórska). Więc coś w nim polskiego zostało. Można to wyłowić z relacji osób, które go spotkały. Pozostała w nim polskość typu, spojrzenie, głos (Tola Zubrzycka). Miał czystą kresową wymowę, wtrącał czasem wyrażenia francuskie, ale nie angielskie (Karola Zagórska). W nawrotach choroby, gdy tracił przytomność mówił tylko po polsku (żona Konrada). Był gościnny i serdeczny dla Polaków. Pozostała w nim otwartość na polską literaturę. Czytał Fredrę, Żeromskiego, Wyspiańskiego, Prusa, Kossak-Szczucką i słyszał... Słowackiego.
Pani Aniela Zagórska wspomina: „Raz ułożyłam sobie, że wieczorem będziemy czytali Słowackiego, i cały dzień cieszyłam się tą myślą. Po kolacji zasiedliśmy, jak zwykle, w salonie naokoło stołu. Zaczęłam od Grobu Agamemnona. Czytałam głośno jednym tchem, nie odrywając oczu od książki; wreszcie, skończywszy, spojrzałam na Conrada i — przestraszyłam się. Siedział z twarzą gniewną i bolesną; nagle porwał się z krzesła i wyszedł milcząc, nie spojrzawszy ani na mnie, ani na matkę, jak człowiek ciężko rozżalony. Więcej się nie pokazał."
Możemy sobie tylko mgliście wyobrazić, w jak głębokie struny duszy trafić musiał Słowacki strofami Grobu Agamemnona przeczytanymi głośno w saloniku na wyspie zwanej Anglią:
„O! Polsko! póki ty duszę anielską
Będziesz więziła w czerepie rubasznym;
Poty kat będzie rąbał twoje cielsko,
Poty nie będzie twój miecz zemsty strasznym,
Poty mieć będziesz hienę na sobie,
I grób — i oczy otworzone w grobie."
Kimś, kto nie jest Polakiem, te słowa nie wstrząsną.
Konrad nosił się z myślą o powrocie do Polski, bardzo przeżywał, że synowie jego nie mówią po polsku i że... Irena Łakowska- Łuniewska referowała: „Chciałbym — mówił [Konrad] — wrócić na stałe do kraju, chciałbym, aby John ożenił się z Polką; naucz Johna mówić po polsku. Synowie moi są tak niepodobni do mnie, nie interesują się wcale literaturą, ich zamiłowania poszły winnym kierunku, praktycznym. Nie czytali żadnej mojej książki." W tym wyznaniu ujawnia się bolesna prawda znana wielu emigrantom. Pokolenie urodzone na emigracji jest najczęściej stracone dla ojczyzny swoich rodziców. Tragedią rodziców (bądź jednego rodzica-emigranta) jest nie tylko rozłąka z krajem, ale niepełny kontakt z własnymi dziećmi, dla których inny kraj jest ojczyzną, a tym samym z innego źródła czerpie soki ich dusza, człowiek inaczej się rozwija.
Na Konradzie urywa się polskość, synowie jego nie są już Polakami, ale on sam do końca życia pozostał wewnętrznie rozdarty, między Polskę i Anglię. A właściwie nad jednym i drugim krajem było jeszcze coś, co przekraczało granice państw ukazując niepowtarzalną drogę każdego ludzkiego życia. Tym czymś było morze.
Konrad nigdy nie wyrzekł się ani Polski, ani polskości, nie silił się na udawanie Anglika. Wszystko działo się wewnątrz duszy, której nie można było zamknąć w jej wewnętrznej sile i potrzebie ekspresji. Konrad od tego problemu nie uciekał, zastanawiał się nad nim wielokrotnie. W rozmowie z Anielą Zagórską powiedział: „A gdy ujrzę w tym samym świetle moje własne pożywienie — de la vache enragee — wydaje mi się, że to była niedorzeczna i cudaczna forma dogadzania sobie samemu; bo dlaczegóż ja — syn kraju, który ludzie tacy jak mój dziad i jego koledzy orali pługami i zraszali swą krwią — puściłem się na szerokie morza w pogoni za fantastycznymi potrawami z solonego mięsa i twardych sucharów?
Przy najżyczliwszym rozpatrywaniu tej kwestii wydaje mi się nierozwiązywalna. Niestety! Jestem przekonany, że istnieją ludzie o nieskazitelnej prawości, którzy gotowi są wyszeptać z pogardą słowo: dezercja. Tak oto smak niewinnych przygód może się stać gorzki dla podniebienia. Oceniając ludzkie postępki, należy uwzględnić to, co jest niewytłumaczalne na tej ziemi, gdzie żadne wyjaśnienie nie bywa ostateczne [podkr. P.J.]. Nigdy nie powinno się rzucać na wiatr oskarżenia o niewierność. Pozory tego kruchego życia są zwodnicze, jak wszystko co podpada pod sąd naszych niedoskonałych zmysłów. Wewnętrzny głos może pozostać lojalny w swych tajnych podszeptach. Wierność dla pewnej tradycji może przetrwać wśród wydarzeń życia zupełnie oderwanego, a jednak nie sprzeniewierzyć się drodze wykreślonej przez niewytłumaczalny popęd [podkr. P.J.]."
Konrad nie sprzeniewierzył się modlitwom swojego ojca, nie wyparł się polskości, nie pracował dla zaborcy. Był pisarzem angielskim światowej rangi, jako Polak. Gdy nadszedł czas wystawił swój autorytet pisarza, rozbiory Polski publicznie nazwał zbrodnią, publicznie pokazał, na czym polegają podstępne działania naszych wrogów, publicznie poświadczył wielkość i niezłomność naszego narodowego ducha (Zbrodnia rozbiorów, 1919). Był więc Polakiem.
„Dziecię-synu, bez [...]
bez Niej - [...]
bez Niej — [...]
I zbawienia bez Niej nie ma!
Gdy czas przyjdzie, dni upłyną,
ty z tą myślą rośnij w dzielność;
daj jej — sobie: nieśmiertelność.
Luli, synu mój, dziecino!"71
Piotr Jaroszyński
"Europa bez Ojczyzn"