Pytąjąc o Polskę pytać musimy o jej elity: kim, skąd i po co są? Każdy naród potrzebuje elit, bo przecież nie wszyscy - czy to z braku warunków, czy uzdolnień - potrafią wznieść się odpowiednio wysoko, ale wszyscy mają prawo i obowiązek uczestniczyć szerzej w życiu społecznym i publicznym.
Elity są okiem i uchem narodu, dzięki którym nawet prości ludzie lepiej orientować się mogą w zawiłościach wielu spraw życia publicznego; elity są sercem, które poprzez twórczość uszlachetnia nawet najbardziej przyziemne uczucia; elity są mózgiem, który dociera do prawd trudnych, by dzięki oświacie uczynić je łatwymi i ogólnodostępnymi.
Czy takie są dzisiejsze polskie elity? Czy łączy je coś z Gallem Anonimem, z Janem Kochanowskim, z Mikołajem Sępem Szarzyńskim, z Franciszkiem Karpińskim? Niestety, odpowiedź brzmi: nic tych elit nie łączy z wielowiekowym dziedzictwem Polski. Odnieść można wrażenie, że coś wpadło im do oka i wszystko widzą krzywo, wręcz karykaturalnie. A gdy elity są chore, to zarażona jest większość społeczeństwa, u którego też występuje jakieś krzywowidztwo, patrzenie zezem. Skąd to się wzięto?
Zróbmy rachunek na prostym przykładzie. W Katyniu, Ostaszkowie i Starobielsku zginęło prawie dwadzieścia tysięcy oficerów rezerwy; oficerów rezerwy, czyli właśnie elity narodu: profesorów, prawników, lekarzy, księży, wyższych pracowników administracji państwowej i służby publicznej. Jeżeli każdy z nich mógł mieć dobroczynny wpływ na sto do tysiąca osób, to suma zamyka się w liczbie od 10 do 20 milionów! Tak, dwadzieścia milionów Polaków zostało pozbawionych własnej, rodzimej elity. A jeśli dodamy teraz ofiary obozów niemieckich, ofiary Powstania Warszawskiego, gdzie zginął kwiat młodzieży (ok. 200 tysięcy), to lepiej nie sumować, gdyż prawda jest zbyt straszna. Polska wskutek napadu ze Wschodu i Zachodu utraciła większość własnej elity. W skali ogólnej naród został bezbronny.
Sytuacja stała się wprost wymarzona dla nowego zaborcy, który przystąpił do obliczonej na szeroką skalę transplantacji cudzych organów na nasz byt narodowy tak, by Polacy patrzyli na świat i na siebie cudzymi oczami, by słyszeli cudzymi uszami, i aby biło w nich obce serce.
Na uniwersytetach robiono czystki, zwalniając najwybitniejszych polskich profesorów, którym udało się przeżyć wojnę, jak Władysław Tatarkiewicz czy Roman Ingarden. Na ich miejsce wprowadzono ludzi miernych, często obcego pochodzenia, którzy dopiero uczyli się naszego języka. Zaczęto fałszować podręczniki do języka polskiego, historii i geografii. Systemowi z zapałem poczęli służyć wybitni nawet poeci i pisarze. To nie była już nasza elita; to były po prostu jelita, których łakomstwo rozwalniało cały naród, w tym najmłodsze i bezbronne pokolenia.
Ten proces trwa nadal. W roku 1989 w Niemczech po zjednoczeniu odesłano na emeryturę około 5 tysięcy profesorów-politruków, by nie deprawowali umysłów młodzieży. U nas nic podobnego nie nastąpiło, politrucy mają się dobrze, i w dalszym ciągu ważne są doktoraty i habilitacje robione w Moskwie lub na Syberii, które uprawniają do bycia samodzielnym pracownikiem naukowym w Polsce, na polskich uniwersytetach, gdzie studiuje polska młodzież.
Ostatnio zaś za zgodą Ministerstwa Edukacji Narodowej organizowane są kursy doskonalenia nauczycieli przez różokrzyżowców, organizacji o charakterze okultystycznym i antychrześcijańskim, wzywającej do unicestwienia samego siebie. Obyśmy nie skończyli zbiorowym samobójstwem. Większość naszych elit jest skażona, dlatego życie publiczne tak trudno poddać uzdrowieniu.
Musimy pomyśleć, w jaki sposób wykształcić własne elity, jak wpływać na młodzież, żeby wzięła za punkt honoru dobre wykształcenie, jak uzdrowić lub nawet obejść skorodowany system edukacji? Jutrzejsze pokolenia będą takie, jakie dzisiejsze ich kształcenie; tutaj cudów nie będzie, jutrzejsze pokolenia nie spadną z kosmosu, bo to są dzisiejsze dzieci. A ktoś przy nich ciągle majstruje, żeby je popsuć. Jeśli na to przyzwolimy, nie rozpoznamy samych siebie, tylko że wtedy będzie już za późno...
Piotr Jaroszyński
"Rozmyślania o mojej ojczyźnie"