Do cnót, o których coraz częściej się zapomina, należy chrześcijańska cnota miłosierdzia. A przecież miłosierdzie - jak mówi św. Tomasz z Akwinu - jest największą cnotą spośród tych, które kształtują w nas stosunek do innych. Bez miłosierdzia nasze postrzeganie ludzi, odnoszenie się do nich, a nawet nasze życie jest niepełne, ograniczone, ubogie. Miłosierdzie pomaga nie tylko tym, którzy potrzebują pomocy, ale również tym, którzy jej nie potrzebują, gdyż dzięki niemu stają się dojrzałymi, pięknymi ludźmi.
Miłosierdzie nie jest ani litością, ani gestem w rodzaju: masz, człowieku, jeśli prosisz, i daj mi spokój. Miłosierdzie wnika w najgłębszą strukturę przygodnego, ale racjonalnego bytu człowieka, który z jednej strony ma prawo do szczęścia, z drugiej jednak z jakichś powodów jest w zasadzie nieszczęśliwy. Wiekopomną zasługą chrześcijaństwa jest wyeksponowanie prawdy, że każdy człowiek, nie tylko wolno urodzony czy bogaty, sam ma prawo do szczęścia i w osiągnięciu tego szczęścia ma pomóc innym.
Jednak gdy mowa o szczęściu, należy zaznaczyć, że nie jest ono tylko przyjemnością czy spełnieniem zachcianki. Św. Augustyn przed ponad półtora tysiącem lat zauważył: Beatus est, qui habet omnia quae vult, et nihil male vult (Szczęśliwy jest ten, kto posiada wszystko, czego pragnie, ale pod warunkiem, że to, czego pragnie, nie jest złe).
Są dwie sfery życia, w których człowiek w sposób szczególny potrzebuje miłosierdzia: zdrowie i wiedza. Brak tych wartości uniemożliwia bądź utrudnia osiągnięcie szczęścia w życiu. Człowiek chory czuje się nieszczęśliwy, człowiek bez wiedzy przynajmniej powinien czuć się nieszczęśliwy. Choroba na różne sposoby zakłóca nam normalny tok życia, a nieodłączne od niej cierpienie przysparza trudności. Niewiedza natomiast sprawia, że żyjemy w ciemności, ciągle popychani przez nieznanych sprawców, których dziś i w polityce, i w mediach nie brakuje.
My, Polacy, w ciągu ostatnich prawie dwudziestu lat doświadczaliśmy wielu aktów miłosierdzia ze strony różnych ludzi na całym świecie. Szczególnie po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy sparaliżowane zostało całe życie społeczne, a przez wiele lat wydzielano nam resztki na tak zwane kartki żywnościowe, wiele środowisk z różnych krajów świata spieszyło nam spontanicznie z pomocą. Dziś wspomnienia z tamtych upokarzających lat już raczej nie wracają, choć było to tak niedawno. Może dlatego, że ludzie mają krótką pamięć, a może dlatego, że ówcześni oprawcy porozumieli się z tak zwaną opozycją i skutecznie pomagają nam zapomnieć, podzielili się przecież władzą i mediami.
Mało kto wie, że pomoc nadal jest Polakom udzielana. Są bowiem takie sfery, które ze względów ekonomiczno-ideologicznych mają ulec całkowitej degradacji. Należy do nich między innymi zdrowie. Według planów światowych Polacy powinni jak najszybciej zachorować i umrzeć. Dlatego w tak ciężkich warunkach pracuje służba zdrowia, ale i dlatego jej ofiarna praca jest aktem wielkiego patriotyzmu, natomiast pomoc z zewnątrz - pięknym czynem miłosierdzia.
Wśród tych, którzy ciągle pomagają Polakom, jest Comite d'aide a la Pologne de Louuciennes (Stowarzyszenie Pomocy Polsce z Louvciennes) utworzone jeszcze w 1983 roku, a funkcjonujące do tej pory. Bez wielkich fanfar mieszkańcy tego pięknego miasteczka pod Paryżem sami zorganizowali się, aby pomagać Polakom. Początkowo, gdy w Polsce brakowało wszystkiego, zbierano zarówno żywność, jak i odzież, później komitet nastawił się przede wszystkim na pomoc medyczną. Pierwszym prezydentem stowarzyszenia został Georges Delarue, natomiast ze strony polskiej działania koordynowała Elżbieta Berkan z Instytutu Reumatologii Oddziału Dziecięcego w Warszawie. W sumie do maja 1998 roku dzięki ofiarnej i całkowicie oddolnej pracy komitetu, bez jakichkolwiek formalnych subwencji, przesłano do Polski dziesięć ciężarówek o łącznej nośności stu pięćdziesięciu ton i osiemdziesiąt trzy kamionetki o łącznej nośności stu piętnastu ton.
Jak Francuzi postrzegają tę pomoc? W biuletynie wydanym z okazji kolejnej rocznicy działania komitetu czytamy: „Współpraca między Louvciennes i Warszawą zaowocowała nieprzewidzianym fenomenem. Chcieliśmy ulżyć biedzie materialnej i nieść pociechę moralną przez naszą obecność i naszą przyjaźń. Ale nie wiedzieliśmy, że w zamian otrzymamy więcej przez przykład Polaków: odwagę w wierze religijnej i patriotycznej, nadzieję mimo braków perspektyw i miłość (...). Te przykłady wiary, nadziei i miłości były dla członków komitetu nie tylko silnym bodźcem do dalszego działania, ale także inspiracją na przyszłość dla Francji i całej Europy, gdyż bez nich nasze kraje pogrążą się w materializmie, kulcie pieniądza i chorym egocentryzmie".
Kto odwiedzi piękny średniowieczny kościółek w Louvciennes, zobaczy na ścianie kopię szczególnie drogiego nam obrazu. Bo też i przy tym obrazie, ale w oryginale, rozpoczęła się piękna przygoda naszych przyjaciół z Francji, gdy w sierpniu 1977 roku pięciu młodych studentów wzięło udział w pielgrzymce z Warszawy na Jasną Górę. Tam zostali oni przyjęci przez ówczesnego kardynała Karola Wojtyłę, tam pokochali Polskę. Bo prawdziwa droga do Europy biegnie przez Jasną Górę.
Piotr Jaroszyński
"Jasnogórska droga do Europy"