Kult nowości i oryginalności przyczyni się do postępu w wielu dziedzinach, np. w technice czy naukach szczegółowych. Latamy samolotami i błyskawicznie możemy przekazać informacje z jednej półkuli na drugą. Jednakże te osiągnięcia cywilizacyjne są niewspółmierne do regresu, jaki dotknął humanistykę, a więc i kulturę ściśle pojętą. Bo zdobycze cywilizacji można przyswoić sobie stosunkowo szybko (np. kierować samochodem czy obsługiwać komputer), ale dla zdobycia kultury niezbędne jest zaczerpnięcie bardzo głębokiego oddechu. Czytanie Cycerona w oryginale i ze zrozumieniem to nie to samo, co zdanie egzaminu na prawo jazdy. Zegar kultury bije inaczej niż zegar cywilizacji.
Właśnie dziedziną, która jest najbardziej wrażliwa na czas, jest filozofia. Sądząc, że filozofia bierze początek dziś czy przed jednym, dwoma, pięcioma wiekami, popełniamy błąd, który starożytni określali mianem apaideusia, co oznacza jednocześnie brak wychowania i brak wykształcenia.
W tym kontekście próba dyskredytowania filozofii klasycznej, a więc stanowiącej dorobek ponad dwóch i pół tysiąca lat, wyglądać musi dość podejrzanie. Płynie albo z motywów ideologicznych, albo ze zwyczajnego... nieuctwa.
Przykład pierwszy znaleźć można w stanowisku Lutra. Oto cały zestaw niewybrednych wprost obelg, jakimi obrzucał on Arystotelesa: „Jest to smarkacz, którego należy umieścić w chlewie lub w stajni dla osłów, oszczerca bezwstydny, komediant, najsprytniejszy uwodziciel umysłów. Gdyby nie był istniał cieleśnie, uważałbym go bez skrupułów za prawdziwego diabła" (zob. szerzej J. Maritain, Trzej reformatorzy, Warszawa 1925). Powód tej antypatii był prosty - realistyczna filozofia Stagiryty od XIII w. stała się istotną podporą teologii katolickiej, zaś reformacja wystąpiła przeciwko Rzymowi; konsekwentnie więc należało uderzyć w tego, któremu myśliciele średniowieczni tak wiele zawdzięczali. I atak ten w dużej mierze się powiódł, bo dopiero z końcem wieku XIX historycy filozofii zrehabilitowali ucznia Platona.
W wieku XX przedmiotem ataków nie jest już Arystoteles, ale św. Tomasz z Akwinu, którego filozofia i teologia, dzięki odważnej i dalekosiężnej decyzji papieża Leona XIII, stała się podstawą kształcenia w seminariach i uczelniach katolickich. Wyjątkową rolę w promowaniu i rozwijaniu tzw. tomizmu odegrał Wydział Filozofii KUL-u, którego wieloletni rektor, o. prof. Mieczysław A. Krąpiec, uznawany jest dziś za jednego z trzech najwybitniejszych filozofów na świecie. Twórczo rozwijana po drugiej wojnie światowej filozofia klasyczna pomogła stworzyć ideową przeciwwagę barbarzyńskiej ideologii marksistowskiej, dla której Bóg, człowiek, prawda, dobro, piękno nie znaczą nic.
Te bezsprzeczne osiągnięcia uniwersytetu od dawna drażniły luminarzy „postępowego" katolicyzmu; postępowego, to znaczy nachylonego w kierunku socjalizmu lub liberalizmu. Wśród nich najbardziej rozdrażniony jest niewątpliwie ks. prof. Józef Tischner, który od wielu lat niestrudzenie daje wyraz swej dezaprobacie. Oczywiście ks. Tischner w swej krytyce nie sięga po bogate słownictwo Lutra; jest to krytyka nowoczesna, z rozbudowaną metaforyką, bardzo ciepła, wręcz namaszczona. I trzeba przyznać, że w wielu wypadkach skuteczna, ponieważ dzisiejszy człowiek odzwyczajony został od porządnego myślenia, woli raczej kombinować albo marzyć. Ks. Tischner doskonale połączył oba wątki: marząc, kombinuje.
W roku 1982 ukazał się we Włoszech zbiór esejów ks. Tischnera I metodi del pensare umano (Bolonia 1982). W zbiorze tym znalazł się szkic pt. Schyłek chrześcijaństwa tomistycznego, w którym autor przeprowadza druzgocącą krytykę tomizmu. Tekst ten przykuł uwagę jednego z wybitniejszych filozofów włoskich, Vittorio Possentiego, który odpowiedział artykułem Josef Tischner - contestatore del tomismo (tłum. polskie - Zeszyty Naukowe KUL, 1984, nr 3).
Artykuł Possentiego, pisany z dystansu, rzuca wiele światła na dziwne poczynania ks. Tischnera, które zwodzą łatwowiernych, a wręcz bulwersują znawców. Okazuje się bowiem, że za wymyślną metaforyką i przewrotną argumentacją kryje się, niestety, zwykły brak zrozumienia. Ks. Tischner nie zna ani filozofii św. Tomasza, ani historii filozofii. Jego wyobrażenie o filozofii sięga najwyżej heglizmu (studiował u Adama Schaffa, głównego doktrynera marksizmu) z dużą domieszką fenomenologii (studiował też u Romana Ingardena). Ale przed Heglem filozofia istniała już prawie dwa i pół tysiąca lat, to nie bagatela. Nic więc dziwnego, że gdy ks. Tischner porusza się po terenie mało dla siebie znanym, to popełnia wiele wręcz zdumiewających błędów, które wychwyci adept I roku filozofii. Jak bowiem można zarzucać św. Tomaszowi poganizację chrześcijaństwa, jeśli to właśnie Tomasz najadekwatniej opracował zagadnienie nieznane poganom, czyli zagadnienie kreacji jako stworzenia przez Boga wszystkiego ex nihilo, czyli z niczego? Jak można twierdzić, że Jezus Chrystus jest dla Tomasza „wnioskiem sylogizmu", jeśli fakty, a tym bardziej fakty objawione, nie mogą być wynikiem dedukcji? Są nim, owszem, ale dla późniejszej teologii kartezjańskiej, oderwanej od rzeczywistości. Ks. Tischner w swym ataku myli więc adres.
Jak można twierdzić, że w tomizmie zadaniem filozofii jest uniwersalna synteza wyników nauki, skoro takie rozumienie filozofii charakterystyczne jest dopiero dla dziewiętnastowiecznego pozytywizmu? Takich retorycznych pytań jest więcej, a świadczą one wyraźnie o manipulacji obliczonej na niezorientowanego i uwiedzionego słodyczą mowy czytelnika.
Jak konkluduje Possenti, „powinniśmy być wdzięczni za tę diagnozę autorowi, gdyż pozwolił nam dostrzec, jak bardzo błądziliśmy, a wraz z nami, intelektualistami, błądzili kapłani, teologowie, biskupi, papieże, kiedy sądziliśmy, że za obecny kryzys chrześcijaństwa odpowiedzialny jest ateizm, spekulatywny i moralny nihilizm, rozpowszechnione odrzucenie osoby i działania Chrystusa w dziejach, oschła sekularyzacja, która od paru wieków otacza Zachód (...). Tischner natomiast wyjaśnia nam - pisze dalej Possenti - że rozbrat tak wielu ludzi z Kościołem i chrześcijaństwem nie wynika z tych racji, lecz jest tylko wyrazem niemożności zaakceptowania tomizmu: odrzućmy tomizm, a cały nasz świat stanie się na nowo katolicki.
Smutny jest fakt, że w Polsce wielu tzw. intelektualistów daje się nabrać na to przewrotne rozumowanie. Historia zna wielu fałszywych proroków, strzeżmy się!
Piotr Jaroszyński
"Naród tylu łez...."
ja tylko słówko w spr ks Tischnera. Wydaje mi się ze - z jednej strony nie do konca zrozumiał Pan tekst Tischnera a z drugiej - paradoksalnie - nadał mu Pan dużą rangę i uplasował Tischnera wśród znawców tomizmu. Przede wszystkim Tischner znawca tomizmu nie był - był wychowany w szkole fenomenologii która wówczas była obca tomizmowi (i vice versa). Najważniejsze jednak jest to że krytyka nie dot samego tomizmu ile zawłaszczenia przez niego filozofii i chrześcijaństwa. To był podst zarzut. Można sie sprzeczać czy słuszny czy nie (moim zdaniem nie do końca T miał rację) niemniej to było podst treścią tego art. T nie studiował u Schaffa tylko u Ingardena. T mozna postawić sporo zarzutów ale zanim to Pan zrobi prosze bez uprzedzen dokładniej przestudiować Jego myśl. Większość bowiem tego co Pan pisze jest chybiona. Z uszanowaniem