Z profesorem Piotrem Jaroszyńskim, kierownikiem Katedry Filozofii Kultury Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Dzisiaj mija 210. rocznica urodzin naszego wieszcza Adama Mickiewicza oraz 110. rocznica postawienia jego pomnika na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Kim dla Polaków był Mickiewicz?
- Mickiewicz był dla wielu pokoleń Polaków symbolem twórcy, który w sposób najdoskonalszy, bo za pomocą poezji, potrafił wyrazić zarówno nasze aspiracje cywilizacyjne, jak i nasze prawa, w tym prawo do suwerenności. Przekaz ten był czytelny, dopóki Polacy potrafili i lubili czytać, aktorzy bezbłędnie recytować, a teatry zdolne były do wystawiania w sposób zgodny z treścią jego sztuk. Wtedy Mickiewicz żył, a jego słowa przenikały do umysłów, serc, właściwie do każdej komórki naszego jestestwa, powodując wstrząs, przebudzenie, wlanie otuchy, odzyskanie wiary, jednoczenie narodu, a za tym wszystkim szedł czyn. Słowa Mickiewicza były dla zaborcy "straszniejsze niż zaraza", dlatego gdy w stulecie jego urodzin wystawiono w Warszawie pomnik, to wszystko musiało odbyć się w całkowitym milczeniu! Taki był warunek i rozkaz cara. Żadnych przemówień. Ani słowa. Mimo to zgromadziło się sto tysięcy osób. Zapanowała cisza śmiertelna i nagle całą przestrzeń zaczęły rozdzierać coraz głośniejsze spazmy płaczu. Krakowskie Przedmieście tonęło we łzach. Tak naród dziękował swojemu wieszczowi.
Już siedem lat później, w 1905 roku, spod pomnika ruszyła wielka demonstracja patriotyczna. Czy i dzisiaj pełni on taką samą rolę jak w czasie zaborów?
- Dzisiaj pomnik ten, w sensie fizycznym, jest prawie niewidoczny, został przygnieciony przez zupełnie inny rytm wielkomiejskiego życia. Gdy chodzi natomiast o nastroje społeczne, to po "Dziadach" z 1968 roku, niezależnie od tego, jakie były kulisy tamtych wydarzeń, władze nie ryzykują z Mickiewiczem. Rzadko bywa wystawiany, a jeśli to "według" lub "na motywach", gdzie pod pozorem nowej interpretacji, wycina się serce jego utworów, tak by nie pełniły tej roli, czy nawet by nie wypełniały tego przeznaczenia, o jakim myślał, pisząc je, sam wieszcz.
Jaka jest więc waga twórczości Adama Mickiewicza i co w niej zasługuje na szczególne uwypuklenie?
- Mickiewicz był pisarzem bardzo narodowym, tyle że pojęcie narodowości wpisane było w całe dzieje Polski, a więc było bardzo bogate, błyskało rozlicznymi odcieniami, tętniło nieprawdopodobnym życiem. To był świat, który odchodził, bo straciliśmy niepodległość, ale jeszcze był, jeszcze można go była spotkać w ludzkich typach, cechach, zwyczajach. Mickiewicz bardzo szybko spostrzegł, że tego świata zaraz nie będzie, ponieważ zaborcy mają plan zniszczenia Narodu Polskiego - w sensie cywilizacyjnym, i w sensie biologicznym. I stąd właśnie brała się jego walka o Polskę, gdy pisał jako poeta, gdy wykładał jako profesor, gdy uwikłał się w Towiańskiego, gdy stał na czele legionów. Wierzył w Polskę, wierzył, że nasze cierpienia nie pójdą na marne, że do Boga należy ostatni głos. Jako mistrz słowa dawał temu mistrzowski wyraz i dlatego, kto potrafi czytać Mickiewicza, ten staje się Polakiem, tysiącletnim Polakiem.
Czy można powiedzieć, że w jego dziełach zawarta jest specyficzna filozofia?
- Mickiewicz nie był filozofem, ale sporo czytał z filozofii, zaś dzięki temu, że znał grekę, łacinę i ważniejsze języki europejskie, to mógł czytać dzieła filozoficzne w oryginale. I to robił. Miał tu dobre intuicje. Zdecydowanie nie podobał mu się Kant, który był popularny w środowisku Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie (w jednym z listów pisał: "Kant zawsze niebezpieczny"), również o Heglu nie miał najlepszego zdania. W sumie uważał, że całościowe poznanie prawdy nie może spełnić się ani za sprawą nauki, ani filozofii, bo jedna i druga - jak pisał obrazowo - "odbijając blask słońca, może puszczać zajączki" (A.E. Odyniec, Listy z podróży). Filozofia musi być otwarta na Objawienie Chrystusa i zabiegać o zachowanie Kościoła Powszechnego (Literatura słowiańska, III, 1). Poglądy filozoficzne Mickiewicza przekraczały ramy jakiegokolwiek systemu. Należał z pewnością nie tylko do grona największych poetów XIX w. Europy, ale i do najwybitniejszych intelektualistów.
Jego "Pan Tadeusz" czytany był w każdym polskim dworze, pałacu, kamienicy. Od XIX wieku uchodzi za jedno z najwspanialszych dzieł w polskiej literaturze, niestety, przez współczesnych albo niedoceniane, albo znane jedynie we fragmentach. Jak zachęciłby Pan młodzież do poznania całego "Pana Tadeusza"?
- "Pan Tadeusz" nie jest po to, by go w szczegółach na lekcji analizować za pomocą skalpela żargonu krytyki literackiej, lecz by się nim zachwycić. Jest to poemat, który przemawia do wyobraźni, porusza uczucia, inspiruje myśl, wówczas gdy płynie z nas samych, i to w sposób nieomal naturalny. A to dzieje się wtedy, gdy wiemy nie tylko, jak czytać, ale jak recytować. Krótko mówiąc, "Pana Tadeusza" albo sami recytujemy z pamięci, albo słuchamy kogoś, kto zna to arcydzieło, przynajmniej fragmenty, na pamięć. Potrzebne są dobre wzory klasyczne, gdzie uwzględniony jest rytm, fraza, średniówka, okres. Wtedy dopiero dokonuje się cud, bo oto nagle siedzimy przy stole obok Telimeny, wyruszamy na łowy z Wojskim, kłócimy się z Asesorem. "Pana Tadeusza" nie czytamy cicho i nie oglądamy na filmie. Potrzebna jest głośna, klasyczna recytacja, tak jak w muzyce. Bo przecież chcąc naprawdę delektować się koncertem fortepianowym Chopina, nie oglądamy nut, tylko idziemy do filharmonii. A kto zasmakuje w jednej księdze "Pana Tadeusza", ten będzie chciał usłyszeć drugą, trzecią... aż do końca, "gdy orły nasze lotem błyskawicy...". Potem zaś przyjdzie jeszcze rozkosz wynajdywania różnych szczegółów, niuansów, jak choćby "strój na głowie" Telimeny, która do końca nie wiedziała, za kogo wyjdzie za mąż.
Szczególnie ważne słowa zawarł Mickiewicza w "Konradzie Wallenrodzie", gdzie określił rolę poezji w życiu Narodu. W "Pieśni Wajdeloty", pisze: "O wieści gminna! Ty arko przymierza/ Między dawnymi i młodszymi laty:/ W tobie lud składa broń swego rycerza,/ Swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty". Dlaczego ciągłość tradycji i kultury jest tak ważna?
- Tradycja nie tylko jest ważna, ale należy do istoty kultury. Bez tradycji nie ma kultury. Dlatego nasi zaborcy lub wrogowie w pierwszym rzędzie uderzali (i uderzają) w tradycję, by pozbawić nas duchowego pancerza, chroniącego naszą tożsamość narodową i ludzką godność. Bo kultura pozwala nam poznać samych siebie i postępować, jak należy. A jeśli jej nie znamy, to działamy chaotycznie albo dajemy sobą manipulować. Dziś jest to szczególnie widoczne, ponieważ doszły nowe narzędzia sterowania ludźmi, masowe media, przed których wręcz zabójczym działaniem Polacy słabo umieją się bronić. Więc muszą wracać do tradycji, a to jest dosłownie (łac. traditio) przekazywanie czegoś z rąk do rąk. Musimy odzyskać bezpośrednie kontakty, by wręczać sobie piękno i moc słowa, choćby właśnie Mickiewicza. Ilekroć recytuję "Pana Tadeusza" na spotkaniach, czy to będzie Olsztyn, czy Paryż, czy Nowy Jork, czy klasztor polskich misjonarzy w sercu Afryki, widzę, jak oblicza słuchaczy jaśnieją. Jest to cudowne przeżycie - widzieć, jak znowu, choć przez chwilę, jesteśmy sobą, i to w tym najlepszym znaczeniu.
W samym centrum despotyzmu carskiego Mickiewicz dojrzał ideowo i kształtował się jako romantyczny poeta narodowy. Dzisiaj jest bardziej symbolem duchowej walki z ciemiężcą czy nadal źródłem wielu inspiracji?
- Mickiewicz dojrzewał nie tylko w zderzeniu z carskim barbarzyństwem, ale również, będąc już na emigracji, widział, jakiej degeneracji podlega Europa. W końcu rozbiorów Polski dokonał nie tylko Wschód (Rosja), ale i Zachód (Prusy i Austria). Nasz poeta nie wahał się ich określić mianem "trójcy szatańskiej". Jak pisał w "Księgach Pielgrzymstwa i Narodu Polskiego" "były to trzy bluźnierstwa, a ich życie trzy zbrodnie, a ich pamięć trzy przeklęctwa". Europa odwróciła się od Chrystusa i popadła w samoubóstwienie, tak widział to Mickiewicz, i chyba niewiele się zmieniło. Dlatego kto chce dogłębniej poznać źródła kryzysu Zachodu, powinien rozczytywać się w dziełach naszego wieszcza, nie tylko w poezji, ale w wykładach i listach. To jest prawdziwa skarbnica.
Jak ocenia Pan zainteresowanie kinematografii polskiej twórczością wieszcza? Czy adaptacje dzieł oddają klimat pierwowzorów?
- Podstawą wartości dzieł Mickiewicza jest nie obraz, ale słowo. Stąd każda adaptacja, która przedkłada obraz nad słowo, musi być mniej lub bardziej nieudana. Ale jeśli dojdzie do tego słowo okaleczone, to można mówić nie tylko o braku rozumienia, ale wręcz o celowej deformacji. Słowo poprzez dźwięk, melodię, intonację, samo lub we frazie, pobudza najpierw słuch. Musi być czyste i dźwięczne, wtedy łatwiej ożywia w nas myśl, czyli porusza inteligencję, a stamtąd trafia do wyobraźni i uczuć. Ta kolejność jest szalenie istotna, ponieważ wymusza niejako uduchowienie poezji, która dopiero wtórnie nabiera kształtów uchwytnych zmysłowo. W całym procesie jesteśmy aktywni, a nawet twórczy, bo przecież każdy z nas jakoś po swojemu wyobraża sobie Sędziego lub Zosię. Gdy natomiast widzimy gotowy obraz (i to wedle cudzej miary), a słowa toną w hałasie innych dźwięków, są wymawiane niewyraźnie, zaś fraza pozbawiona jest intonacji, to tworu takiego nie można nazwać "Panem Tadeuszem". Bardziej teatr, a nie film, jest miejscem, gdzie można wystawiać dzieła wieszcza, ale zawsze z jak największym szacunkiem dla słowa.
4 lipca 1890 roku ks. Władysław Chotkowski podczas sprowadzenia zwłok Adama Mickiewicza na Wawel, powiedział m.in.: "To piewca narodowej chwały, naszej żałoby i skarg naszych odgłos i wyraz, ducha narodu naszego zwierciadło, bo w pieśniach jego przegląda się naród, odnajduje to, co myślał, co czuł, co bolał; a młodzi w nich jak w obrazie, uczą się kochać to, co kochali ojcowie". Czy słowa te są nadal aktualne?
- Jak najbardziej.
Czym różni się dzisiejsza polska twórczość od tej wielkiej, romantycznej?
- Trudno tu uogólniać, ale jednak nasi poeci z czasu zaborów zdali egzamin sumienia. Nie zaprzedali swych talentów, mniejszych lub większych, oprawcom, nie stali się pałacowymi pieskami, którym pan nakazuje, kogo mają kąsać, na kogo warczeć, a komu się łasić, tyle że do rymu. Poeci romantyczni nie okłamali Narodu, lecz byli sztandarem, i to dla wielu pokoleń. Wiedzieli, że ich talent nie jest ich prywatną własnością, że nie tworzą dla nagród lub sławy. Dlatego ich dzieła posiadają ciągle tak ożywczą siłę. A dziś? Wielkim poetą, który po wojnie tak naprawdę zdawał sobie sprawę z moralnego wymiaru sztuki i jej roli w życiu Narodu, był chyba tylko Herbert. Jego dzieło przetrwa.
Dziękuję Panu za rozmowę.
Nasz Dziennik, grudzień 24-26