Joseph ConradJoseph Conrad był pisarzem angielskim. W swoich utworach literackich, z jednym wyjątkiem, nie poruszał spraw polskich. Wyjątek ten to krótkie opowiadanie „Książę Roman”, którego bohaterem jest książę Sanguszko. Poza tym zdecydowana większość utworów związana jest z morzem: dzieje się na morzu, blisko morza i dotyczy ludzi morza, a ludzie ci stanowią wyjątkową mozaikę ras, narodowości i kultur.
Wiemy jednak, że Joseph Conrad był Polakiem, nazywał się Józef Konrad Korzeniowski. Pojawia się wobec tego żal: jaka szkoda, że nie pisał po polsku. Żal ten znalazł nawet formę oburzenia, gdy jedna z bardziej znanych i zasłużonych w naszej literaturze autorek pisała, że najsilniejsi i najzdolniejsi Polskę opuszczają. Miała na myśli Conrada, który wówczas zdobywał uznanie międzynarodowe (E. Orzeszkowa, Emigracja zdolności, 1899). Ta skarga płynąca z pobudek patriotycznych miała swoje uzasadnienie, tyle że nie wyczerpywała tematu i nie dotykała istoty problemu. Chodzi bowiem o indywidualną drogę życia i zew, na który człowiek odpowiada.
Zew morza
Conrad nie wyjechał z Polski jako znany pisarz, który postanowił pisać po angielsku na tematy, które przyniosą mu sławę. Wyjechał, mając lat 17, jako sierota, bo najpierw stracił ukochaną matkę Ewę, a później bezwzględnie mu oddanego ojca Apolla. Oboje rodzice byli ofiarami represji carskich, a ich zdrowie nadszarpnęło nie tylko przymusowe zesłanie na Syberię, ale również ból spowodowany cierpieniami polskiego Narodu. Conrad wyjechał nie dlatego, że chciał uciec z Polski, ale dlatego że od dzieciństwa marzył o tym, żeby zostać marynarzem i pływać po odległych morzach i oceanach. I został. Nie tylko marynarzem, ale kapitanem najsłynniejszej wówczas floty, jaką była brytyjska marynarka handlowa. W owych czasach nie było to łatwe, trzeba było reprezentować bardzo wysoki poziom umiejętności, żeby zajść aż tak wysoko.
A potem odezwało się to dziwne powołanie pisarskie. Pierwsza powieść, „Szaleństwo Almayera”, powstawała jeszcze w czasie pracy na statku, którym Conrad dowodził. Gdy przekonano go, że jego utwór jest coś wart, zszedł na ląd i oddał się bez reszty sztuce pisarskiej. Pisał po angielsku, choć języka tego nauczył się dopiero na morzu. Wcześniej świetnie znał polski, gdyż jego ojciec był poetą i przykładał wielką wagę do kultury języka polskiego; znał doskonale francuski, bo z tego języka Apollo tłumaczył na polski arcydzieła literatury francuskiej; znał dobrze łacinę, której nauczył się w słynnym gimnazjum św. Anny w Krakowie, do którego przez pewien czas uczęszczał. Angielskiego jednak nie znał. Więc nauczyć się języka angielskiego tak późno i nauczyć się go tak, żeby stać się pisarzem należącym do dziś do czołówki autorów anglojęzycznych, to nie lada sztuka, a właściwie coś unikalnego. Conrad tego dokonał, choć jako Polacy, którzy mają trudności z wymową słów angielskich, możemy dodać na pocieszenie, że do końca życia mówił po angielsku z polskim akcentem.
Czy faktycznie twórczość Conrada jest polska tylko w jednym utworze, tym, który został wspomniany na początku? To zależy, jak się patrzy i jak się czyta. Można czytać po to, żeby przenieść się wyobraźnią na dalekie morza i w odległe lądy, by tam znaleźć ukojenie dla zatroskanej duszy. Tylko że tam nie ma Polski. Można czytać po to, by napawać się stylem artystycznego języka. Tam też nie ma Polski, bo to jest język angielski. Można śledzić akcję i przygody dzielnych marynarzy i samotnych kapitanów. Itam Polski nie ma. Więc czy w ogóle jest?
Z dziejów honoru
Tak. Polska jest w duszy niektórych bohaterów. Polska jest w duszy samego Conrada. Ale jak? Po czym to poznać? Bardzo prosto. Kto Polakiem, ten to zobaczy i odczuje. A wtedy zadrży mu serce, bo odnajdzie nasz polski świat na dalekich morzach i odległych lądach. Chodzi o postawę wobec życia, wobec trudności, wobec wyzwań, wobec ludzi, wobec samego siebie.
Zajrzyjmy choćby do najbardziej znanej powieści, jaką jest „Lord Jim”. W przedmowie Conrad pokazuje klucz do duszy głównego bohatera, czego nie mogła pojąć jedna z czytelniczek. Działo się to we Włoszech, choć nie wiemy, czy ta pani była Włoszką. Otóż stwierdziła ona, że jej ta powieść się nie podoba, ponieważ w niej „wszystko jest takie chorobliwe”. Conrad, gdy to usłyszał od jednego z przyjaciół, zamyślił się, po czym stwierdził: „Doszedłem ostatecznie do wniosku, że wziąwszy nawet pod uwagę okoliczności łagodzące – (…) –owa pani nie mogła być Włoszką. Ciekaw jestem, czy była w ogóle Europejką. W każdym razie łaciński temperament nie mógłby dostrzec nic chorobliwego w dotkliwym poczuciu utraconego honoru”. Łaciński temperament to honor, a honor to nie choroba. A właśnie honor stanowił istotę lorda Jima. Utrata honoru to jakby utrata duszy. By oddać dramat utraty honoru, Conrad szukał słów i dlatego pisał, aż powstał „Lord Jim”. Pisał „o jednym z nas”, z nas, łacinników, z nas, Polaków. Bo czyż to hasło „honor” nie przewija się ciągle przez nasze polskie dzieje? A gdy go brak, czujemy się nieszczęśliwi, nie dlatego że biedni, ale że upodleni.
Tu jest klucz do twórczości Conrada, która choć rozgrywa się na dalekich morzach i odległych lądach, wśród ludzi różnych ras i kultur, jest ciągle twórczością polską. A to dlatego, że Conrada interesuje przede wszystkim nasza postawa, to, co dzieje się we wnętrzu człowieka, w jego duszy, interesuje go moralna postawa człowieka w sytuacjach ekstremalnych, a takich podczas żeglugi nie brakuje. A nie jest to rosyjskie „duszoiskatielstwo”, w którym zdecydowanie przeważa zło. U Conrada przeważa dobro.
I właśnie nasza polska kultura, stanowiąc kwiat cywilizacji łacińskiej, jest szczególnie wrażliwa na wszystko, co dotyka sumienia i honoru. Na zewnątrz, gdy ktoś takiej motywacji nie zna, gdy liczy się tylko interes lub egoizm, wyglądać to może groteskowo lub rozpaczliwie, ale dla nas, jeśli została w nas choćby odrobina polskiej duszy, takim nie jest. Wtedy czytając Conrada, rozumiemy, że gdyby był tylko pisarzem angielskim, twórczość jego mogłaby zupełnie inaczej wyglądać, przybrałaby zupełnie inny kierunek, zabrakłoby tej jakże subtelnej wrażliwości moralnej i tego potężnego zmysłu honoru. A to Conrad wyniósł z rodzinnego domu, domu na wskroś łacińskiego, domu polskiego. Dlatego warto ciągle wracać do twórczości naszego wielkiego rodaka, by i dziś od niego uczyć się polskości i tego, co w nas było najpiękniejsze.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 5 lutego 2014
Za radą swego wuja (mentora), Korzeniowski postanowił opuścić Francję i udać się do Anglii, której potęga wojennej floty (Royal Navy), nie miała sobie w świecie równej. Włączając w to flotę rosyjską. I tak by to w skrócie wyglądało.
Możnaby również wspomnieć o szlacheckim pochodzeniu Korzeniowskiego (herbu Nałęcz), które dopełniało tylko jego szlachetnie motywowane postępowanie (nobles oblige).
I jeszcze na zakończenie tych uwag, o kwestii honoru, lub jego braku.
Wydaje się oczywistym, że nasi dawni sąsiedzi, mieli w swoich zaborczych planach politycznych, wyeliminowanie najpierw potencjału pryzwódczego a więc elit, z którymi swoich niecnych zamiarów nie mieli szans pertraktować. Będąc w wieku poborowym (do carskiego wojska) i widząc sięganie tej kontroli nawet we Francji (warunek zgody rosyjskiego posła na naturalizowanie tam obywatela rosyjskiego), Korzeniowski postąpił zgodnie z nakazem swego szlachetnego sumienia.
Otóż wyjazd z Polski, motywowany był u młodego i osieroconego Korzeniowskiego, jego chęcią poszukiwania odwetu na carskim reżimie, który pozbawił go ukochanych rodziców. Poszukując realnej, militarnej ptęgi, która zagrozić by mogła carskiej Rosji, wybrał najpierw Francję. Tam okazało się, że jako rosyjski obywatel, nie miał szans na uzyskanie naturalizacji, na której zgodę, wyrazić by musiał rosyjski poseł we Francji. Oprócz tego, pływając jako załogant we francuskiej flocie handlowej, przekonał się szybko o cieniutkimi potencjale tamtejszej marynarki wojennej. Wespół ze swym krewnym mentorem (bratem swojej mamy), postanowił cdn..