Carat był państwem prawa, dlatego odbył się sąd, któremu przewodniczył sędzia. Był nim feldmarszałek Sacken (Niemcy dominowali na dworze kolejnych carów). Nim zapadł wyrok, skierowano do księcia kilkanaście pytań. W tych pytaniach nie używano słowa «Polak», ale «matieżnik». Książę własnoręcznie przekreślał słowo rosyjskie i wpisywał «Polak» lub «Polacy». Za powód swojego «postępku», czyli udziału w powstaniu, podał: «miłość do Ojczyzny», bo chciał «przyczynić się do jej odrodzenia».
Wyrok zawierał dwa najważniejsze punkty: utrata praw szlacheckich, w tym tytułu książęcego, oraz dożywotne zesłanie na Sybir do ciężkich robót. Co więcej, sam car Mikołaj śledził przebieg procesu, by z kolei na tekście wyroku osobiście dopisać «prowadzić piechotą». A więc nie kibitką, ale na własnych nogach i tak jak pospolici przestępcy – grupy złożone z czterech więźniów szły przykute za ręce i nogi do żelaznego drąga. Trzeba było pokonać drogę od Żytomierza do Tobolska (7 tysięcy wiorst, czyli około 7500 kilometrów). Podróż trwała bez mała rok (L. Dębicki. Książę Roman Sanguszko, 1881). W sumie chodziło więc o to, by nie tylko księcia ukarać, co się na nim zemścić i równocześnie go maksymalnie upokorzyć. Temu właśnie służył system prawa rosyjskiego bezpośrednio dozorowany przez cara.
W takim kontekście postawa księcia Romana ukazuje przepaść, jaka dzieliła polskość od ówczesnej Rosji. Była to postawa świadoma i konsekwentna aż do końca. Bo systemowi udało się odebrać księciu jego dobra i jego tytuł, oderwać od rodziny, w tym od jedynej córki, traktować go jak niewolnika i zmusić do niewolniczej pracy, ale nie udało się go złamać. I to jest właśnie niezwykłe. Gdy więc wracamy do postaci księcia Romana Sanguszki, to na drugim planie znajduje się okrucieństwo i bezduszność systemu carskiego, na pierwszym natomiast widzimy jego postawę, która po dziś dzień budzi zachwyt, jeśli mamy szansę ją poznać, wydobyć z mroków niepamięci.
W trakcie podróży, wycieńczony, wygłodzony, w łachach aresztanta, tak pisał do ojca: «Wszystkie te cierpienia, znosimy za honor i dla honoru; niestety, znajduję się wpośród ludzi, którzy tego nie pojmują i nigdy nie zdołają pojąć» (Roman Sanguszko. Zesłaniec na Sybir z r. 1831, 1927). To słowo «nigdy» ma wymiar nie tylko czasowy, ale również ponad przestrzenny, tak jakby Polska i Rosja stanowiły dwa zupełnie odrębne światy, które fizycznie zaczęły się przenikać wskutek inwazji rosyjskiej, ale które jeszcze bardziej pozostawały światami sobie obcymi. W polskim świecie honor miał wymiar moralno-religijny, bez niego nie ma Polski, w tym drugim brak honoru jest wręcz warunkiem tożsamości. Dlatego właśnie prowadzono akcję wdeptywania w ziemię ludzi najwartościowszych, gdyż jako pozbawieni honoru stawali się automatycznie Moskalami. Kto się jednak oparł, ten świecił jak pochodnia nad pozbawionym niepodległości narodem, bo przecież wieści krążyły i przeobrażały się w legendę.
W przypadku ludzi tej miary co książę Roman liczyło się nie odzyskanie wolności za wszelką cenę, ale zachowanie zasad, mimo największych utrapień, które w wielu wypadkach prowadzą do rozpaczy i utraty nadziei. Tymczasem ta walka o przetrwanie, ale w imię wielkiego celu, stawała się wyzwaniem nie tylko narodowym, ale wręcz religijnym. Składała się na nią wiara w Boga, miłość ojczyzny i bardzo wyraźna cześć dla rodziców, poprzez których Roman zdobył najważniejsze zasady i ukształtował sumienie. Ukazują to jego listy do rodziców przepełnione czułością, ale zarazem powagą, gdy na każdym kroku zdaje sobie sprawę, że gdyby nie zaszczepione przez nich wzory, trudno byłoby mu zachować tak piękną duszę. Wyznawał więc «mnie, któremu świeci przykład moich rodziców, łatwiej przyszło niż komu innemu włożyć się w tę kolej... Pragnę stać się godnym ich miłości i starań bodaj przez sposób, w jaki zwalczam przeciwne mi losy...».
Książę Roman wrócił w strony rodzinne dopiero po kilkunastu latach, wtedy gdy zdrowie jego całkiem podupadło i był już nieuleczalnie chory. Ale tężyznę duchową zachował do końca, stąd jak dla jednych był dobrodziejem (już w 1848 r. przygotował akt zniesienia pańszczyzny), tak dla innych «wcieloną ideą, igłą magnesową o wielkim sercu i sumieniu polskim nieomylnym» (S. Tarnowski). To właśnie książę Roman jest bohaterem tak przejmującego i szlachetnego opowiadania Józefa Conrada (Prince Roman). Przypomina nam ponad wiekami, że nie wszyscy muszą być miałcy i mali.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 11, listopad 2017