Adam Mickiewicz, pisząc «Pana Tadeusza», był jeszcze człowiekiem młodym, nie miał nawet 40 lat. A jednak arcydzieło to posiada tak mocną intensywność wspomnień, jak gdyby pisane było przez kogoś, kto znajduje się już u zmierzchu życia, bo wtedy właśnie wracają wspomnienia lat dziecinnych, bardziej realne niż to, co aktualnie przesuwa się przed naszymi oczami.
Niewątpliwie ten Mickiewiczowski świat, którego ramy wyznaczało Zaosie, Nowogródek i Wilno, był tajemniczym i cudownym światem Kresów, ich piękna, miłości i przyjaźni, ale osadzonych w cierpieniu ojczyzny, pozbawionej przez zaborców niepodległości. Być może dlatego uczucia były głębsze, dojrzałość nadchodziła prędzej, a każde rozstanie napełniała tęsknota. Ale nie było rozpaczy. Polskość na Kresach posiadała w sobie jakąś żywotną siłę zdolną do odrodzenia, posiadała w sobie nadzieję, której nie mógł przygnieść smutek. Ciągle i zawsze gotowa, byle tylko padło hasło. Tę gotowość pokolenie przekazywało następnym pokoleniom. Kresowy mur serc stał ciągle na posterunku.
Szlachta zaściankowa nie nosiła ani żupana, ani kontusza, rząd koński nie był wysadzany drogimi kamieniami, zresztą koń nie służył w zasadzie już do walki, lecz tylko do pracy. W okresie międzywojennym na terenach, które zostały przy Polsce było wiele zaścianków w rejonie Derewna, Rubieżewicz czy Stołpiec. Kto by tam znalazł się po raz pierwszy, ten pomyślałby, że to wioska: środkiem biegła droga, zwana również u Mickiewicza ulicą («w ulicę się tłoczy»), a po obu stronach domy drewniane i budynki gospodarcze. Domy tonęły w kwiatach, wtulały się w sady, a gości witał oszklony ganek. Kilkanaście lub kilkadziesiąt takich gospodarstw, ot i cały zaścianek.
Wstawano wcześnie rano, latem nawet o czwartej, bo trzeba było wydoić krowy, a potem czekały kolejne prace, których nie brakowało aż do samego wieczora. Bywało, że znalazła się pomoc, ale w zasadzie wszystkie prace wykonywała sama rodzina. Przed domem i za płotem od strony ulicy czekała na każdego ławka, żeby przysiąść, odpocząć, pomyśleć i porozmawiać. Bo zaścianki nie były bogate, ale były serdeczne. Właśnie ta serdeczność promieniowała na otoczenie, by później tak mocno osadzić się we wspomnieniach. W jakimś innym miejscu i w innej części świata może i było lepiej i bogaciej, ale nie było serdeczniej.
Otrzymałem wspomnienia kogoś, kto pochodził z tamtych właśnie stron, z okolic Derewna. To pan Napoleon Werakso, mąż ponaddziewięćdziesięcioletni, bo urodził się w roku 1921. Pamiętał tamten świat, polskich zaścianków, polskich dziejów, polskiej walki i miłości.
Oto jak pisał: «Nie mogę zapomnieć moich ojczystych stron, często widzę je w moich snach, myślami wracam do najdroższej mi Nowogródczyzny. Drżenie serca wywołują dawne bory. Oczy łzami zachodzą na wspomnienie dziewiczego jeziora Kromań. W uszach słychać bicie dzwonów z okolicznych miast i wsi, symfonię tysięcy ptaków, szumią niebotyczne lasy przepełnione zwierzyną, szemrają leniwie płynące rzeki Suła, Niemen i Berezyna. Czuję polne zioła, zapach łąk. W mojej pamięci utkwiły też koszmarne dni, które przeżyli mieszkańcy tych ziem. Chylę głowę przed całym pracowitym ich życiem. Chylę głowę przed osobami prawymi i pełnymi życzliwości i wrażliwości na ludzką krzywdę. Chylę głowę przed mieszkańcami tych ziem, którzy wykazali się wielkim patriotyzmem i wiarą w Boga. Oddaję cześć powstańcom i żołnierzom poległym za Ojczyznę i wiarę, nad ich zarośniętymi mogiłami, gdzie sterczą tylko pochylone, spróchniałe, brzozowe krzyże».
To już ostatni list, jaki otrzymałem od Pana Napoleona. Swego czasu napisał książkę «Ewangeliczny pielgrzym». Faktycznie był takim pielgrzymem, kresowym, ewangelicznym. Dlatego i my pochylić możemy nasze głowy.
Zaścianki – zamierzchłe dzieje
Historia polskich zaścianków na Kresach jest nieodłącznie związana z historią unii polsko-litewskiej. Bo właśnie dzięki unii można było się swobodnie przemieszczać po terenach należących do obu państw, w poszukiwaniu choćby lepszych warunków życia. Szlachta mazowiecka była w owych czasach liczna i biedna, a ziemie, na których mieszkała, nie były zbyt urodzajne, więc nic dziwnego, że rozpoczęła wędrówkę w stronę Wielkiego Księstwa Litewskiego. Tak było choćby z Dobrzyńskimi, o których wspomina Mickiewicz: «Dziś Dobrzyńskich nie ma, ale spotkać można inne kresowe nazwiska jak Zmaczyński, Ciechanowicz, Kamejsza, Wołoćko, Rućko, Tatarzycki, Iłaszewski, Kulikowski, Terajkowicz, Puchacz, Horoszko. Nazwy zaścianków są takie: Białomosze, Nowiki Małe..., ale bywa że noszą nazwisko dominującej rodziny, na przykład Werakso».
Aż trudno uwierzyć, ale historia zaścianków jeszcze do końca nie obumarła, choć oczywiście na oficjalnych mapach i na znakach drogowych traktowane są jak wioski. Ale co wioska to wioska, a co zaścianek to zaścianek. W zaścianku mieszkał Pan Napoleon, Pan Frument, Pan Benedykt, Pan Franciszek, Pan Ksawery, Pani Katarzyna, Pani Kamila, nie Marycha i nie Kaśka. Mieszkali dawniej, a dziś spotkać można nielicznych wnuków i prawnuków, którzy pamiętają. O tak, pamiętają, że w zaścianku nie usłyszysz przekleństwa, bo zaścianek nie klnie. W zaścianku nie mówi się «co?» ani «czego?», ale «proszę». Bo w zaścianku mowa jest delikatniejsza, taka bardziej kulturalna, choć ubranie podniszczone i cera pomarszczona i sił do pracy brak.
Ale niech no tylko pojawi się gość, choćby sąsiad z naprzeciwka, niech przyjedzie krewny z dalekiego miasta, wtedy oczy tryskają radością, a serdecznym słowom nie ma końca. Takich ludzi nie było na świecie. Nie krzyczeli na siebie, nie zazdrościli, a zawsze sobie pomagali. Nie tylko nie przeklinali, ale przekleństw bali się jak ognia.
Zaścianki pustoszeją. Trwa to już od dawna i właściwie jest dziwne, że choć tyle jeszcze zostało. Gdy kołchozy przejęły ziemię, upaść musiało gospodarstwo, które dawało względną niezależność. Gospodarstwa w Polsce się obroniły, zaścianki na Kresach już nie, bo kolektywizacja poszła zbyt daleko, zostawiono tylko przydomowe ogródki i sady. Dla młodych nie było już perspektyw, idąc za pracą, trzeba było udać się do większych miast. W zaściankach dożywają starsi, a inni rozebrali domy i je posprzedawali obcym. A bywa, że z kolei opuszczone domostwa wykupują tzw. daczownicy, mogą to być Białorusini, ale także i Rosjanie.
Daczownicy mają zupełnie inne pojęcie o życiu w zaścianku, bo pierwsza rzecz jaką robią, to odgradzają się od innych ponaddwumetrową betonową ścianą, a zamiast drewnianej bramy, o której Mickiewicz pisał, że jest «na wciąż otwarta», jest brama wykonana z topornej blachy i ciągle zamknięta. Ta sama miejscowość, ale jakże różne światy.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 12, grudzień 2017