Do istoty ludzkiego życia należy pokonywanie najrozmaitszych trudności. W każdej epoce i w każdym zakątku Ziemi człowiek z czymś się zmaga, gdy jest zdrowy – brakuje mu pieniędzy, gdy jest bogaty – walczy z chorobami, gdy zdobędzie władzę, jakże często źle z niej korzysta. I tak w koło, jakbyśmy tkwili w zaklętym kręgu.
Dlatego trzeba inaczej popatrzeć na życie, jeśli chcemy zbliżać się do właściwego celu i osiągać szczęście. Musimy z jednej strony poważnie liczyć się z ułomnościami, jakie tkwią w nas samych albo w bliźnich, a z drugiej, musimy bardzo czujnie reagować na różne przejawy zła. Jest coś dziwnego, a wręcz przewrotnego w ludzkiej psychice: nie lubimy zła jako zła, ale jakże wielu z nas lubi słuchać, czytać lub patrzeć na rzeczy złe. Na tym właśnie żeruje przemysł medialny, który bezlitośnie wykorzystuje wszelkie ludzkie słabości, by je karmić dzień i noc, bo wydają się być nienasycone, karmić przemocą, okrucieństwem, wyuzdaniem. Aż człowiek popada w nałóg niczym narkoman, staje się głodny zła we wszelkiej ilości i postaci. Oczywiście zawsze znajdzie usprawiedliwienie: ja tylko czytam, ja tylko słucham, ja tylko oglądam. To nie jest „tylko”, to jest „aż”.
Bo pod wpływem masowych mediów człowiek staje się masowym konsumentem i masowym elektoratem, którego wybór i głos toruje drogę złu w formie zorganizowanej, a nawet zalegalizowanej. Równocześnie to wszystko, co znajduje się w polu naszego własnego życia, osobistego, rodzinnego, sąsiedzkiego czy koleżeńskiego, leży odłogiem i zarasta chwastami. Tracimy siły i chęci tam, gdzie praca i troska jest jak najbardziej naszym obowiązkiem.
Wielu z nas czytało słynny Folwark zwierzęcy George’a Orwella. Mała książeczka, ale dzieło wielkie. Wydana z końcem II wojny światowej ukazuje za zasłoną świata zwierząt nasz świat ludzki, którego przyszły kształt Orwell tak trafnie przewidział i jakże sugestywnie opisał. Ileż powiedzeń z tej książeczki weszło w powszechny obieg, jak choćby to, że wszystkie „zwierzęta są sobie równe, ale niektóre zwierzęta są równiejsze od innych”, jako odpowiedź na fikcję równości w komunizmie czy liberalizmie pod postacią tzw. państwa prawa. W dziełku tym znaleźć też możemy pewne szczegóły, które być może umknęły niejednemu czytelnikowi. Jak pamiętamy, cała akcja tej opowieści o nowym, wspaniałym raju zwanym Folwarkiem Zwierzęcym rozpoczyna się w momencie, gdy dotychczasowy właściciel folwarku, pan Jones, doprowadza swą posiadłość prawie do kompletnej ruiny. Dlaczego? Bo popada w alkoholizm, który zniekształca postrzeganie rzeczywistości i osłabia sprawność woli. Ale jest też i drugi powód. Otóż po jednej z libacji w gospodzie „Pod Czerwonym Lwem” (co za wymowna nazwa!) pan Jones wrócił do domu dopiero następnego dnia i nie troszcząc się o nakarmienie zwierząt, położył się spać. Rozwścieczone, bo głodne zwierzęta, rozpoczęły rewoltę, która doprowadziła do wypędzenia pana Jonesa. Ale tu właśnie pojawia się ciekawy szczegół. Gdy pan Jones zasypiał, raziło go światło, a ponieważ nie chciało mu się wstawać, to zasłonił oczy gazetą. A jaka to była gazeta? „Wiadomości ze Świata”. Tak, tym zasłonił swe oczy pan Jones. Widać, że miał bardzo szerokie horyzonty intelektualne, interesował się tym, co dzieje się w Chinach, w Etiopii, w Argentynie i na Antarktydzie, przejmował się losem zaginionych podróżników w lasach Amazonii i wyborami w Australii, przejmował się tak bardzo, że co wieczór się upijał i ciekaw był tak bardzo, że codziennie kupował nową gazetę, by przeczytać najświeższe wiadomości ze świata. Zapominał tylko o małej drobnostce, bo to była drobnostka z punktu widzenia tego, co dzieje się na świecie i czym żyje świat, zapominał o własnym gospodarstwie, o polu, które trzeba obsiać i o zwierzętach, które należy nakarmić. Jednym słowem, zapominał o rzeczywistości.
A przecież to był jego świat, za który on, a nie wielki świat, odpowiadał. I dlatego ten jego świat przeciwko niemu się zbuntował. Pan Jones stracił wszystko i stał się nieszczęśliwy. Nie pomogła mu wiedza o wiadomościach ze świata.
My dziś jesteśmy w podobnej sytuacji co pan Jones. Media wabią nas, byśmy przejmowali się sprawami całego świata, podając nierzadko informacje niepełne lub wręcz zmyślone, a my tracimy na to czas, zaniedbując nasz własny świat, za który jesteśmy odpowiedzialni i na który możemy mieć realny wpływ. I stąd właśnie bierze się gorycz, rozczarowanie, narzekanie, a wreszcie zniechęcenie. Podczas gdy środowisko, w jakim żyjemy, niech to będzie rodzina, tak bardzo nas potrzebuje, czasu, ciepła, dobrej rady, wspólnej pracy i wspólnej zabawy, to wielu z nas woli gonić za chimerami, zachwycać się bańkami mydlanymi, które wydmuchują media lub urządzenia elektroniczne, zamiast kontaktować się i budować normalne relacje z najbliższym otoczeniem. Jak człowiek może być szczęśliwy, jeżeli nie spełnia podstawowych obowiązków, jakie na nim spoczywają, bo leżą bezpośrednio w zasięgu jego możliwości i powinności? Taki człowiek nie może być szczęśliwy, a pogoń za wiadomościami ze świata staje się jakąś ucieczką przed samym sobą. Nie tędy droga do szczęścia, do osobistego rozwoju i do budowania autentycznej wspólnoty.
Skupmy się więc i zastanówmy, gdzie jest nasz świat, by temu światu poświęcić naszą uwagę, wysiłek i miłość.
Czas Adwentu
W czasie Adwentu dni w Polsce są bardzo krótkie. Charakterystyczny jest zwłaszcza poranny i wieczorny półmrok, a także unoszące się nad polami mgły. Ziemia paruje i zasnuwa cienką warstwą mlecznego woalu miedze i skraje lasów. Gdzieniegdzie niezmierzone połacie zeschniętych traw i ziół w różnych odcieniach brązu robią miejsce dla tryskającej zielenią oziminy. Jakby nagle pomieszały się pory roku. Ale nie. Zbliża się zima. Pola czekają cierpliwie, by ułożyć się wreszcie do snu pod kołdrą białego puchu. Gdy przyroda zamarła w smętnym wyczekiwaniu na nadejście srogich mrozów, tak ludzie weszli w okres radosnego i ufnego oczekiwania na przyjście Zbawiciela, na Boże Narodzenie.
Jakież to cudowne. Czas oczekiwania. Ileż niesie ze sobą refleksji oraz tak potrzebnego nam dystansu i spokoju. Zwłaszcza dziś, kiedy w zamęcie i natłoku codziennych, zwyczajnych spraw, tak prędko tracimy głowę oraz cierpliwość do rzeczy i do siebie nawzajem. W dobie, gdy pęd cywilizacji przyprawia nas niemal o utratę tchu, kiedy każdy chce szybko i natychmiast coś załatwić, coś otrzymać, coś zdobyć, oczekiwanie wydaje się czymś dostojnym, uroczystym i odświętnym. Tempo jest zawrotne. Samochody hamują z piskiem opon, słychać syrenę pędzącej karetki, zewsząd atakują dźwięki telefonów komórkowych. Pędzi potok ludzkich spraw, schodzi jakaś obłędna lawina, zasypuje nas i grzebie pod masą problemów. Szamoczemy się rozpaczliwie, próbując uwolnić się od przygniatającego nas ciężaru. Walczymy, nie wiedząc, o co i dla kogo. O wszystko i po nic.
A dzięki oczekiwaniu rzeczom zostaje przywrócona właściwa miara. Człowiek musi się wyciszyć, choćby tylko przez chwilę w ciągu dnia. Musi zebrać myśli, określić wolę, uporządkować uczucia. I czekać. Wtedy ogarnia nas błogi spokój. Nadchodzi czas oczekiwania. Poranny półmrok rorat, jakby nierealny, stanowiący przedłużenie snu, nie z tego świata, nie z tej epoki, nie z tego kontynentu. A jednak rzeczywisty, dostrzegalny w sercu Europy – w Polsce.
Z wydarzeń, które się dzieją i którymi żyjemy, większość ma znaczenie lokalne i ulotne. Coś pojawia się i znika. Nie pamiętamy, co było rok temu, co przed tygodniem. Nowy samochód już ktoś porysował gwoździem, szafki w kuchni się wytarły, trzeba znowu zmienić zimową kurtkę. Konieczne i potrzebne drobiazgi pochłaniają naszą uwagę, wywodzą myśli gdzieś na manowce.
Adwent wprowadza nas w zupełnie inne myślenie o świecie i o człowieku, o życiu i o śmierci. Inne niż to wszystko, co nas otacza, czym absorbują nas media, do czego dążą zepsuci moralnie politycy. Adwent, mimo tak ponurej, bo przedzimowej pory roku, z jej ciemnościami i półmrokiem, z porannym i wieczornym chłodem, z wyciszoną przyrodą, jest najradośniejszą dla ludzkości porą roku.
Zofia Kossak-Szczucka, przebywając w Kornwalii na emigracji, a były to lata 1953-54, lata okrutnego terroru stalinowskiego w naszym kraju, odczuwała tak wielką tęsknotę za ojczyzną, że napisała przepiękną książeczkę zatytułowaną Rok Polski. Oddała w niej klimat, nastrój i znaczenie każdego polskiego miesiąca. O grudniu tak pisała: „Uroczysta odświętność cechuje ostatni miesiąc roku. Przyczyniają się do tego Gody i śnieg”. Możemy narzekać, że jednego roku jest za mało śniegu, innego za dużo, ale co mówić, jeśli gdzieś w ogóle nie ma śniegu? Czyż wówczas śnieg nie nabrałby w naszej wyobraźni nowego znaczenia? „Piękno śniegu cenią należycie tylko ci, co go od lat nie widzieli, bytując w kraju, gdzie przez pięć miesięcy obowiązuje koniec października.
Na czym polega czar śniegu? Że cichy. Następnie, że biały”. Czyż to nie piękne spostrzeżenie, niby oczywiste, ale jakże urocze i wcale nie banalne. Zawiera w sobie głębszą myśl: cichości nieskazitelność bieli. „Cisza jest zawsze dostojna, jak hałas zawsze pospolity. Pośród wrzawy trudno myśleć, w ciszy człowiek jest przymuszony do zadumy i skupienia. Zgiełk rozdrabnia – cisza wyogromnia. Wszystkie wielkie rzeczy, by się narodzić, potrzebują ciszy”.
Jak my dziś bardzo potrzebujemy ciszy, jak bardzo przygniata nas zgiełk i hałas. Jak stajemy się mali i powszedni, bez wielkich marzeń i tęsknot. „Biel to czystość i niewinność. Tęsknota stworzenia za utraconą przez grzech czystością daje się zmierzyć zachwytem, co ogarnia duszę, kiedy na ziemię spadnie pierwszy śnieg. Matka przed urodzeniem dziecka stroi dlań kołyskę. Świat oczekujący przyjścia Zbawiciela obleka się w biel”.
Warto czasem wyjechać i znaleźć się daleko poza ojczystym krajem nie tylko po to, aby poznać nowe miejsca i nowych ludzi, ale żeby lepiej dojrzeć swój własny, rodzimy kąt, swoją ziemię, zmienność i bogactwo pór roku oraz piękno tych jakże różnych i niezapomnianych świąt. Wtedy rzeczy zwykłe i banalne nabierają blasku i znaczenia, a my wreszcie uczymy się je należycie cenić. Rzeczy prawdziwie zaś wielkie stają się jeszcze większe, ale ich ogrom wcale nas nie przygniata, lecz przeciwnie – podnosi, najpierw na duchu. Potrzebujemy wielkich wydarzeń, czekamy na nie jak na odświętnego gościa. Pamiętajmy jednak, że prawdziwej odświętności nie ma bez religii.
Oby ten czas Adwentu pomógł nam w radosnym oczekiwaniu podnieść się na duchu, odzyskać nadzieję, umocnić nasze życie osobiste, rodzinne i narodowe. Tak bardzo dziś tego potrzebujemy i o to musimy prosić Boga, który się narodzi.
Wieszcz o chrześcijaństwie dla Polski
Adam Mickiewicz był nie tylko największym polskim poetą, był również profesorem, który wykładał najpierw na uniwersytecie w Szwajcarii (Lozanna), a potem w Paryżu (College de France). W trakcie wykładów paryskich poświęconych literaturze i kulturze słowiańskiej podjął temat wpływu chrześcijaństwa na Polskę. Warto poznać jego stanowisko, zwłaszcza ze względu na obchodzoną kilka lat temu 1050. rocznicę przyjęcia chrztu przez Mieszka.
Mickiewicz eksponuje trzy wątki relacji chrześcijaństwa do słowiańszczyzny: inkulturacja, przyjęcie nowej wiary w zasadzie bez oporu, jeśli zaś pojawił się opór, to wskutek upolitycznienia religii przez Germanów.
Inkulturacja, do której tak chętnie nawiązywał św. Jan Paweł II, była początkiem naszej drogi słowiańskiej i polskiej, dlatego wydaje się nam czymś tak naturalnym: wiary nie wolno narzucać siłą - ani sobie nie pozwolimy na jej narzucanie, ani my innym nie będziemy jej narzucać. Tą zasadą do dzisiaj kierują się wspaniali polscy misjonarze, przez co na całym świecie są tak szanowani.
A jakie wartości wniosło i dopełniło chrześcijaństwo w życiu społecznym, kulturalnym i rodzinnym?
Mickiewicz bronił chrześcijaństwa przed zarzutami, jakie i wówczas się pojawiały, jakoby było ono czymś zupełnie obcym, narzucanym siłą. Wyjaśniał, że chrześcijaństwo nie było przeciwko ludom słowiańskim, lecz dopełniało ich kulturę. Objęło to takie pola życia publicznego, jak organizacja państwa, zabezpieczenie niezawisłości, zacieśnienie więzów rodzinnych, umocnienie władzy politycznej, odmiana moralna społeczeństwa, podniesienie poziomu życia artystycznego. „Wszystkie te odmiany, ustanowienie godności królewskiej, parafii, małżeństwa, świąt i nauczania, przekształcają społeczeństwo słowiańskie; wtedy to staje się ono społeczeństwem europejskim, zaczyna należeć do spólnoty ludów Zachodu” (Literatura słowiańska, 1, 1, 11).
Dzięki chrześcijaństwu możemy budować i zachować nasze państwo, a jako społeczeństwo stajemy się społeczeństwem europejskim, a więc takim, które zarówno potrafi czerpać z kultury innych narodów, jak również samo ma innym coś do zaproponowania.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 12, grudzień 2020