Gender to nie sprawa lokalna takiego czy innego państwa lub nawet związku państw (Unia Europejska), bo ma ono swym zasięgiem objąć cały świat. Dowodem na to jest fakt, że gender promują największe instytucje światowe, w tym ONZ, czyli Organizacja Narodów Zjednoczonych, która skupia 193 państwa członkowskie (Watykan posiada status państwa-obserwatora), a także WHO, czyli Światowa Organizacja Zdrowia (194 państwa członkowskie). A choć nie oznacza to, że wszystkie państwa członkowskie akceptują gender, to jednak od strony władz tych organizacji jego promocja jest już normą.
Nie można też zapomnieć o innych międzynarodowych organizacjach, które posiadają ogromne pole oddziaływania, jak Amnesty International (kojarzona pozytywnie z obroną praw człowieka, zwłaszcza w państwach totalitarnych), International Planned Parenthood Federation (też może być kojarzona pozytywnie z odpowiedzialnością za normalną rodzinę), Women’s Environment and Development Organization (czyli organizacja, która ma w swojej pieczy środowisko sprzyjające rozwojowi kobiet), a wreszcie Greenpeace (wiązana pozytywnie z troską o ratowanie przyrody). Piękne nazwy, pozytywne skojarzenia, ale… Ale wszystkie jak jeden mąż wspierają gender, wskutek czego powstaje coraz silniejszy, bo globalny front nacisku.
Przełom nastąpił na początku lat 90. ubiegłego wieku, gdy słowo „gender” zostało wprowadzone do oficjalnych dokumentów ONZ. Oznaczało to odgórną akceptację ideologii, która jednak w szerszym wymiarze społecznym nie była jeszcze dokładnie rozpoznana. Genderowa nowomowa wkroczyła do instytucji publicznych jako fakt dokonany, po prostu zaczęto w dokumentach posługiwać się słowami zaczerpniętymi z tej ideologii. Ich realne i dalekosiężne znaczenie było wówczas niełatwe do rozpoznania, ponieważ występowały w otoczeniu słów o wydźwięku jak najbardziej pozytywnym, takim choćby jak równouprawnienie czy kultura. Na przykład w Pekinie w 1995 r. podczas IV Międzynarodowej Konferencji w sprawie Kobiet stwierdzono, że w perspektywicznym planie społecznym chodzi o „kulturową tożsamość płciową i o równouprawnienie płci”. Umiejętnie stosowano więc odpowiednie słowa do promocji postaw, które w owym czasie mogły jeszcze wzbudzić społeczną dezaprobatę, a nawet szok. Gdyby mówiono językiem dorzecznym i powszechnie znanym, nazywając fakty po imieniu, jak choćby zabijanie dzieci poczętych zamiast aborcja, pedofilia zamiast edukacja seksualna niemowlaków, to na pewno negatywny odzew społeczny utrudniłby zbyt szybką legalizację gender.
Ale dziś idzie to wyjątkowo szybko. Poszczególne państwa należące do różnych organizacji międzynarodowych dostają się w orbitę wpływów ideologii gender, która należy do pakietu projektów obejmujących przyszłość świata. Nie jest wcale łatwo zachować swoją odrębność wobec tak skomasowanej propagandy i całej sieci uzależnień, zwłaszcza gdy w grę wchodzą kraje małe lub ubogie, a różnego rodzaju pomoc uzależniana jest od akceptacji gender. Polska jeszcze genderowej Konwencji nie ratyfikowała, nie ratyfikowały jej też Belgia, Niemcy, Holandia i Wielka Brytania. A katolickie Włochy, katolicka Hiszpania, katolicka Malta? Ratyfikowały! Tak, tam już obowiązuje albo wkrótce obowiązywać będzie gender, jedna z najbardziej antykatolickich ideologii. Czy jest nadzieja, że Polska się nie ugnie?
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 24 września 2014